niedziela, 27 października 2013

rozkminka o śmierci lou

Ale dziwna faza, po przesłuchaniu najnowszej płyty (czy raczej trzech płyt) Świetlików, odpaliłem sobie płytę Lou Reeda pt. "Magic and Loss" no i słucham sobie, słucham, jestem na ostatnim numerze i od niechcenia wchodzę w jego profil na lastfm, czytam komentarze i dowiaduję się, że w trakcie gdy słuchałem płyty, na necie pojawiła się wiadomość o śmierci jej twórcy. Magia i strata normalnie. Chyba odpalę jakąś kolejną w tych okolicznościach przyrody :(

sobota, 19 października 2013

rozkminka o wspólnym raku


Z tytułem "Wspólny pokój" po raz pierwszy zetknąłem się w kontekście filmografii Wojciecha Hasa. Ale w wyniku splotu rozmaitych okoliczności po film nie sięgnąłem. A jakiś czas temu dokonując rekonesansu domowego księgozbioru, w oko wpadła mi książka o tym samym tytule. Muszę przyznać, że nawet nie byłem pewien, czy mam do czynienia z literackim pierwowzorem wspomnianego filmu (tak!), czy to przypadkowa zbieżność (nie!). Powodowany ciekawością, po przeczytaniu krótkiego opisu na okładce, przetransportowałem książkę na półeczkę przy łóżku. Długo nie mogłem się jednak za nią zabrać, cały czas coś innego zajmowało moją uwagę, gdy w końcu jednak sięgnąłem po dzieło pana Uniłowskiego, wsiąkłem.

Zacząłem je czytać późno w nocy z założeniem "jeden rozdział i spać". Przeczytałem trzy. Wtedy właśnie do głowy przyszedł mi tytuł niniejszej rozkminki. Skojarzenie z jedną z moich ulubionych książek wszechczasów, "Zwrotnikiem Raka" Henry'ego Millera, było tak silne, że nie mogłem wyjść z podziwu, zwłaszcza, że nasz rodak wyprzedzał swym dziełem amerykańskiego ekspatrydę o trzy lata, w dodatku był dwa razy młodszy. W głowie roiła mi się wyczerpująca analiza porównawcza obu tych dzieł (której nawet nie udaję, że udałoby mi się dokonać) i w ogóle czułem się jakbym dokonał epokowego odkrycia. Jednak w miarę dalszej lektury, owe początkowe zbieżności zaczęły się coraz bardziej rozjeżdżać, mimo to uważam, że parę słów o nich warto nadmienić.
Oba dzieła zostały opublikowane na początku lat trzydziestych, "Wspólny pokój" w 1931, a "Zwrotnik Raka" w 1934. Oba są w bardzo dużym stopniu autobiograficzne i wydaję mi się, że motto z Emersona, przyświecające "Zwrotnikowi":
"Powieści te ustąpią kiedyś miejsca pamiętnikom lub autobiografiom - książkom bez wątpienia fascynującym, jeżeli tylko człowiek będzie wiedział, jak dokonać wyboru spośród tego, co nazywa swymi przeżyciami, i jak prawdziwie zarejestrować prawdę."
moglibyśmy przy odrobinie dobrej woli odnieść do powieści Uniłowskiego. Już choćby sposób przedstawiania kolegów, Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego jako Zygmunta Stukonisa i Stanisława Marii Salińskiego jako Dziadzi, przypomina millerowskich Carla, Van Nordena (odpowiednio Alfreda Perlesa i Wambly'ego Balda) i innych. Akcja "Wspólnego pokoju" ma miejsce w międzywojennej Warszawie, warto dodać, że zwanej niekiedy "Paryżem północy". Bohaterem jest młody, aspirujący literat, wracający do stolicy po sześciomiesięcznym pobycie w Zakopanem gdzie kurował sterane gruźlicą płuca. Po powrocie wynajmuje od matki przyjaciela miejsce w tytułowym wspólnym pokoju, by potem wraz z kolegami po piórze trwonić czas w kawiarniach i knajpach. Mam wrażenie, że z pierwszoosobowym narratorem „Zwrotnika Raka”, Amerykaninem, który do Paryża został „wysłany z powodu, którego do dziś nie udało mu się odgadnąć” i który ustawicznie żyje kosztem innych ludzi, większość swego czasu poświęcając kopulacji, Lucjan Salis (alter ego Uniłowskiego) mógłby znaleźć sporo wspólnych tematów do rozmów. Wspomniana kopulacja nie zajmuje może we „Wspólnym pokoju” tyle miejsca co w „Zwrotniku”, opisy też nie są nawet w jednej setnej tak rażące, jednak wydaje mi się, że sposób w jaki przedstawiono aspekt seksualny, mógł być jak na tamte czasy dość kontrowersyjny. A pewnej anegdoty opowiadanej przez jednego z bohaterów, nie powstydziłby się zapewne sam Miller.

Różnice dzielące obie powieści wynikają według mnie z zasadniczych różnic pomiędzy ich bohaterami. Lucjan Salis jest człowiekiem młodym (chyba 22 lata, jeśli dobrze pamiętam), pokładającym wiarę w moc literatury, choć dostrzegający apatię i wewnętrzną pustkę, swoją, kolegów po piórze i reszty środowiska. Zależy mu jednak na przerwaniu impasu i dokonania czegoś znaczącego na starych zasadach. Mimo szczerych chęci swój czas trwoni jednak na libacjach z przyjaciółmi, przynajmniej dopóki na przeszkodzie nie stanie mu nawrót choroby, która jest zresztą kolejną cechą odróżniającą go od paryskiego kamrata. Henry Miller, bo tak chyba śmiało możemy nazwać bohatera „Zwrotnika”, to człowiek w okolicach czterdziestki, czyli siłą rzeczy o dwadzieścia lat bardziej doświadczony. Podczas gdy Stukonis wciąż marzy o wspięciu się na literacki parnas, on stwierdza co następuje:
Jeszcze rok, pół roku temu, sądziłem, że jestem artystą. Teraz nie zastanawiam się już nad tym. Po prostu jestem. Wszystko, co było literaturą, opadło ze mnie. Bogu dzięki, nie trzeba już pisać żadnych książek.
Zapiski te sprowadza do roli paszkwilu, którym opluwa najbardziej cenione przez ludzi wartości. Życie niczym nie skrępowane, abnegackie nawet, stawia na piedestał i nim zastępuje swoją twórczość. Możemy nawet przyjąć, że odbija się to w warstwie formalnej, gdy porównamy trzecioosobową narrację utrzymanego w całkowicie realistycznej konwencji „Wspólnego pokoju” ze „Zwrotnikiem Raka” pisanym w pierwszej osobie, gdzie jak najbardziej dobitne i anegdotyczne fragmenty przeplatają się z dalekimi, wręcz surrealistycznymi odlotami, wahającymi się od rozbuchanej poezji do feerii bluzgów, gdzieniegdzie zaś łączącymi te bieguny w jeden.

Dochodzę do wniosku, że gdyby Salis spotkał Millera, mógłby odnaleźć w nim swojego mentora, który wyzwoliłby go z okowów narzucanych samemu sobie ograniczeń, zawartych w zbyt dobrze znanej każdemu próbującemu swych sił w pisarstwie refleksji:
Wszystko, co się pisze, jest dobre w trakcie roboty, później – nędza.
Ciekawe, jak po całonocnej zapewne konwersacji z rozpasanym gawędziarzem, potoczyłyby się losy młodego warszawskiego literata. Znając życie, bardzo podobnie, ale kto to może wiedzieć?
Zastanawiam się, w jakim stopniu owe podobieństwa są moim wymysłem, a w jakim są do wybronienia. Chętnie poczytałbym, co ma do powiedzenia na ten temat ktoś bardziej ogarnięty ode mnie. Póki co muszę się jednak zadowolić własnymi przemyśleniami, a jeśli ktokolwiek poświęcił swój czas na przeczytanie tych wypocin, a nie zna któregokolwiek z opisywanych tu dzieł, polecam mu je z całego serca.

PS. W kwestii „dzisiejszej młodzieży”. We „Wspólnym pokoju” dowiadujemy się, że bohater debiutował alkoholowo w wieku 14 lat. Z kolegami z gimnazjum mieli w zwyczaju dwa razy w tygodniu zrywać się z lekcji i chodzić na wódkę, by potem, „wyrobiwszy się dramatycznie”, zaczepiać młode dziewczyny spacerujące po Łazienkach. Przypominam, rocznik 1909.