wtorek, 31 grudnia 2013

rozkminka o sylwestrze


Długo by tłumaczyć, ale w moim przekonaniu genialna metafora dzisiejszego właśnie zakończonego święta.

wtorek, 24 grudnia 2013

rozkminka o ogłoszeniu


Ogłoszenie całkowicie bezpretensjonalne i unikające wszelkich niedomówień. Zainteresowaniem się jednak, jak widać, nie cieszy. Ludzie przyzwyczajeni, że za darmo można tylko w mordę dostać, a czasem nawet to nie, węszą zapewne w szczerych intencjach tanią prowokację. Przerażający jest ten coraz powszechniejszy brak zaufania do bliźnich.

środa, 18 grudnia 2013

rozkminka o behanie


Nazwisko Brendan Behan pierwszy raz obiło się o moje oczy w trakcie lektury jednego z artykułów Huntera S. Thompsona. Wizerunek irlandzkiego pisarza posłużył tam jako pomoc w wizualizacji jednego z bohaterów tekstu charakteryzującego się madmierną skłonnością do alkoholu. Wówczas właśnie wklepałem to nazwisko do wyszukiwarki i od tej pory mogłem się szczycić, że o Behanie wiem coś niecoś. Gdyby nie Thompson, wpadłbym zapewne na jego trop za pośrednictwem jednego z moich ulubionych tekściarzy i wokalistów, również pochodzącego z Irlandii, na którego Behan wywarł spory wpływ, do tego stopnia, że piosenkarz nawet śnił o spotkaniu z nim. Pisarza tego, o inicjałach godnych gwiazdy filmowej, charakteryzuje jego biografia, o tyle ciekawa, co krótka. Zmarł w wieku 41 lat na skutek nadużywania alkoholu. Do tego czasu zdążył jednak parę rzeczy przeżyć i parę książek napisać.

W wieku 16 lat wstąpił do IRA(wcześniej należał do młodzieżówki Fianna Éireann). Został aresztowany w momencie gdy obładowany ładunkami wybuchowymi wybierał się do Liverpool wysadzić tamtejsze doki. Został skazany na trzy lata pobytu w domu poprawczym (tzw. borstal) w Anglii. Później był jeszcze sądzony za usiłowanie zabójstwa dwóch detektywów. Skazany na czternaście lat odsiadki, wyszedł dzięki amnestii z 1946 roku. Na tym zakończyła się jego kariera bojownika o wolność, choć jeszcze w 1947 chwilę posiedział za udział w próbie uwolnienia z więzienia jednego z członków IRA.

To właśnie w więzieniu znalazł czas na pierwsze próby literackie. Pisał sztuki teatralne, opowiadania i wiersze. Tam też nauczył się irlandzkiego. Po odsiadce mieszkał przez chwilę w Irlandii, by następnie przenieść się do Paryża, a potem ostatecznie powrócić do ojczyzny. Jako pisarz był podobno bardzo zdyscyplinowany. Wstawał o siódmej i pisał do południa (wówczas otwierano puby). W 1958 napisał powieść "Borstal Boy" opowiadającą o pobycie w angielskim domu poprawczym (w 2000 roku na jej podstawie nakręcono film). Na tę książkę mam ogromną chrapkę, ale zafiksowałem się, że muszę przeczytać ją w oryginale. Jeszcze do niedawna nowiutkie można było kupić na allegro za niecałe dwie dychy, ale zwlekałem tak długo, aż obudziłem się z ręką w nocniku. Miałem do wyboru: brać po polsku (bo siedmiu dych na oryginał przecież nie wywalę) lub wziąć coś innego, skoro przyszedł czas na tego autora.

Zdecydowałem się na "Ucieczkę" zupełnie nie wiedząc czego mam się spodziewać. Z opisu na okładce i przedmowy dowiedziałem się, że była to kryminalna powieść w odcinkach, którą Behan pisał w 1953 i pod pseudonimem Emmet Street publikował w irlandzkim dzienniku Irish Times. Słuch by zapewne o niej zaginął gdyby autor nie wspomniał o niej po latach w rozmowie z Rae Jeffsem, gdy poprzez cudowny zbieg okoliczności podjęli temat kryminałów. Pod nazwiskiem Behana powieść ukazała się już po jego śmierci.

Tło całej powieści stanowi przestępczy półświatek, jej fabuła zaczyna się w szemranej dublińskiej knajpie piątej kategorii, a kończy w paryskiej restauracyjce. Z jednego miejsca do drugiego doprowadzą nas wydarzenia związane z tytułową ucieczką. Tajemniczy Szef tworzy precyzyjny plan mający na celu uwolnienie z więzienia Mountjoy (jedno z więzień w którym sam Behan miał "przyjemność" przebywać) pewnego Anglika. Szybko przekonujemy się, że plan ma drugie dno i Szefowi wcale nie chodzi o pieniądze, które lekką ręką Anglik oferuje za pomoc.

Powieść jest dość krótka, kolejne zwroty akcji nie są zbyt przewidywalne i całość czyta się bardzo przyjemnie. Nie należy jednak oczekiwać wiele więcej, jest to chyba typowa literatura pulpowa tamtych czasów, a dla jej autora swoisty eksperyment, we wspomnianej rozmowie mówił, że dopiero "kiedy sam spróbował sił w tym gatunku powieści, przekonał się, że to nie jest wcale takie łatwe". Wydaje mi się, że wybrnął z tej próby zwycięsko i jestem zdania, że warto przy tej czy innej okazji "Ucieczkę" przeczytać.

A ja kończę z refleksją, że skoro takie powieści pan Behan pisał "na boku", to nie mogę się już doczekać sprawdzenia kolejnych pozycji.

PS. Jakie jest prawdopodobieństwo, że Kaczmarski patrząc na tę okładkę wymyślił "zęby krat"?

wtorek, 17 grudnia 2013

rozkminka o bratnym 4



16 marca 1978 roku miała miejsce katastrofa w Gabare, największa katastrofa lotnicza w historii Bułgarii. Lecący z Sofii do Warszawy samolot rozbił sie w niewyjaśnionych okolicznościach. Zginęli wszyscy ludzie znajdujący się na jego pokładzie, na czele z wiceministrem resortu kultury Januszem Wilhelmim, postacią kontrowersyjną i w kręgach ludzi sztuki nie darzoną szczególną estymą. Już 23 maja Roman Bratny postawił ostatnią kropkę "Kiepskiego zmartwychwstania", powieści inspirowanej tym tragicznym wydarzeniem. Wydana została jednak dopiero dwa lata później.

Jej główny bohater, którego personaliów nigdy nie poznajemy, narrator sprowadza go do zaimków pisanych niezmiennie wielką literą, to szef Instytutu Historii, nader ważna persona, także (a może przede wszystkim) we własnym mniemaniu. Poznajemy go w drodze na lotnisko w Bukareszcie, w chwili gdy tuż przed odlotem polskiej delegacji do kraju oznajmia zaskoczonej sekretarce-kochance, że ma jeszcze coś do załatwienia w mieście i do Polski wróci później na własną rękę. Zaabsorbowany spotkaniem z nader ważną dla siebie osobą, aż do samego powrotu do Polski nie wie, że samolot którym miał lecieć uległ katastrofie tak poważnej, że jakakolwiek identyfikacja ciał jest niemożliwa. Bohater zostaje uznany za zmarłego i do Warszawy dociera niemal w tej samej chwili gdy rozpoczynają się uroczystości pogrzebowe. W pierwszej chwili chce wyprostować sytuację, dzwoni nawet do ministra, jednak słowa wypowiedziane przez sekretarkę, sugerujące że nie wszyscy są tym faktem zasmuceni, studzą jego zapał. Postanawia nie ujawniać się od razu i chwilę odczekać.

Czekamy wraz z nim, towarzysząc jego wspomnieniom i przemyśleniom. Nie wywołują one jakichkolwiek pozytywnych uczuć względem bohatera. W każdym calu jest szują, wyrachowanym karierowiczem bezbłędnie wyczuwającym skąd powieje wiatr. Doskonale oddaje to wspomnienie jego rozmowy z synem, który również postanowił związać swą przyszłość z historią, zwaną niekiedy nauczycielką życia:

"- A cóż to jest takiego 'uczciwy historyk'? - zapytał prowokacyjnie syna.
- Ten, który szanuje prawdę.
- Prawda? Nic takiego nie ma.
- A więc historyk uznaje kłamstwo?
- Kłamstwo? Każde kłamstwo jest w tym samym stopniu prawdą, w jakim każda prawda musi być kłamstwem. Bo każda nim się w końcu okazuje. To są chwile, w których coś jest prawdą i zaraz staje się kłamstwem. I na odwrót. Taka jest prawda człowieka i jego historii."


Jedynym miejscem gdzie od takiego życia się odgradza jest Puszcza do której od lat jeździ w każdej wolnej chwili, by zapolować i spotkać się z byłym leśniczym Leszkiem, jedyną osobą którą uważa za przyjaciela. Mam wrażenie, że w ten sposób autor chciał podkreślić swoistą dychotomię między cywilizacją, przy każdej okazji usiłującej nas ubrudzić i niczym nieskażoną prostotą natury. Inną cechą każącą się dopatrzeć w bohaterze resztek człowieczeństwa skrytego pod grubą warstwą cynizmu i koniunkturalizmu jest jego tęsknota za córką, którą matka przed laty wywiozła do obcego kraju. Zresztą samo życie polegające na ciągłym niedopuszczaniu do siebie licznych wyrzutów sumienia nie wydaje się godne pozazdroszczenia. Choć sam bohater jest z niego zadowolony i nawet dumny.

Dopiero postawienie w tak bezprecedensowej sytuacji jaką jest uznanie za zmarłego sprawia, że traci grunt pod nogami zawieszony w pewnego rodzaju niebycie. Wciąż odładając na później moment ujawnienia się, bohater obserwuje rozwój sytuacji i analizując ją w myślach, tak naprawdę, zupełnie nieświadomie, sam przed sobą przeprowadza rachunek sumienia. Jak można się domyśleć nie obfituje on w pozytywne wnioski i cały utwór łącznie z pointą przepełniony jest melancholią i pesymizmem.

Warto przeczytać "Kiepskie zmartwychwstanie", utwór krótki, mocny i przejmujący. W swoim czasie podobno dość kontrowersyjny, zapewne poprzez mniej lub bardziej zasadne analogie do rzeczywistej postaci. 112 stron do przeczytania jednym tchem nie zabierze nam zbyt dużo czasu, a całkiem możliwe, że skłoni nas do paru przemyśleń. Dodatkową zachętą może być fakt, że z chomika można ściągnąć utwór w całkiem estetycznym jak na mój gust pdfie.

czwartek, 12 grudnia 2013

rozkminka o bratnym 3



Opis z tyłu okładki przedstawia "List gończy" jako "groteskową powieść science fiction" i wprowadza nas nieco w błąd. Nie przeczytawszy jeszcze jednego słowa, każdy stwierdzi, że trudno nazwać powieścią zeszycik liczący dokładnie 60 stron. Dalsza część opisu choć zapowiada, że jest to powieść "iskrząca się złośliwością, aluzją i żartem", to wciąż w moim odczuciu sugeruje pewną powagę w podejściu pisarza do tematu.
Tymczasem, mamy do czynienia z żartem, czy też jak powiedział Andrzej Sapkowski w odniesieniu do swego opowiadania "Coś się kończy, coś się zaczyna", "jajem". Widać gołym okiem, że Bratny bawił się wyśmienicie pisząc niniejszy utwór, traktując to zapewne jako terapię na otaczającą go rzeczywistość, która zapewne więcej dawała mu powodów do zdenerwowania niż do śmiechu. Sam zresztą się analizował pod tym kątem w wydanym dekadę wcześniej "Pamiętniku moich książek":

"Nie jestem prześmiewcą, a skoro już nim bywam - to zawsze motywacji szukać należy nie we mnie, a w rzeczywistości samej. (...) Groteska rzadko bywa aktem przymierza ze światem, aktem wiośnianego wesela. Rodzi ją najczęściej protest, coś tu jest przedrzeźnione, coś niechciane."

Akcja utworu toczy się na początku trzydziestego stulecia naszej ery. Po tym jak powierzchnia ziemi w wyniku ludzkiej bezmyślności została do reszty zdewastowana. ludzkość przeniosła do podziemi. Tam stworzyli tzw. Państwa Stożka, gdzie ludzie dzielą się na trzy grupy:

"najbliżej ciepła promieniującego z wnętrza ziemi, bytowała klasa nielicznych ideologów, mających nieograniczoną przestrzeń życiową; nad nimi, na skromniejszej przestrzeni, mieścili się, żyli i to dobrze żyli, idealiści, wyżej, w najwęższym miejscu stłoczeni materialiści-robole - ci z wyroków dziejowej sprawiedliwości nie mieli niczego."

Nad nimi, na zniszczonej Ziemi, wśród ruin i zniszczeń egzystują niedobitki, potomkowie ludzi na tyle niezaradnych, że w momencie masowej ucieczki pod ziemię, nie zdołali dopchać się do wind. Ci porozumiewają się jeszcze językiem polskim, stożkowcy do porozumiewania się z nimi potrzebują tłumaczy, sami posługują się już bowiem językiem liczbowym, składającym się z ciągów liczb układających się w znaczenia. Co ciekawe, jedynce zostało przyporządkowane słowo cieszące się kiedyś największą popularnością, ni mniej ni więcej jak swojska "kurwa":

"-(...) To oznaczało kobietę, która za miłość brała pieniądze.
- Przecież zawsze za to bierze się pieniądze. W podziemiu wszystko jest za pieniądze. Miłość podlega zdrowym sprawdzonym na świecie prawom rynku.
- I nikt nie dostaje miłości bezpłatnie?
- Chyba w ramach pomocy socjalnej. Tak zwane biedadupki.
- Naprawdę?
- Wszystkie kobiety w podziemiu biorą za to pieniądze. (...) Pamiętaj, że w kapitalizmie za wszystko się płaci..."


Stopniowe przechodzenie na język liczbowy spowodowany był tym, że od końcówki XX wieku, coraz ważniejszą wartością dla ludzi stanowiła ilość. I tu Bratny trafił chyba w sedno, skoro po dwudziestu trzech latach czytam wywiad z psychologiem Bartłomiejem Dobroczyńskim (chciałbym się nazywać Złoczyński, może stworzę sobie takie alter ego), który konstatuje:

"Funkcjonujemy dziś jako homo computans - człowiek liczący, który jednym rzutem oka na ubranie, fryzurę, samochód, książkę, telefon i inne gadżety zlicza wartość właśnie spotkanej osoby i ocenia czy warto się z nią skumplować, przyda się czy nie."

Tytułowy list gończy zostaje wystawiony za główną bohaterką utworu, tłumaczką z liczbowego na polski i vice versa, która jako członek delagacji udała się na Ziemię, by przygotować tam coroczny seans nienawiści (w ramach którego materialiści-robole znajdują ujście dla swych frustracji demolując dawny gmach KC i zabijając obrońcę, którym, o czym nie wiedzą, jest ziemianin chcący popełnić samobójstwo). W swym roztargnieniu zapomina zabrać utrwalacz orgazmu i zakochuje się z wzajemnością w niedoszłej ofierze. Zostaje na Ziemi wywołując galopadę dalszych wydarzeń. Bratny, równie dowcipny co złośliwy, wbija nowemu porządkowi jedną szpilę za drugą, w groteskowy sposób wyolbrzymiają jego ułomności, wszystko to zaś pod półprzezroczystym płaszczykiem fantastyki naukowej. Można podać tyle przykładów, że po prostu nie mogę zdecydować się na jeden, musicie mi wierzyć na słowo, że w czasie lektury co chwila parskałem śmiechem. Od pewnego momentu, zaczyna to być jednak trochę nużące, zwłaszcza gdy bohaterowie przybywają do Krainy Mormonów Komunizmu" ilość absurdów sięga zenitu. Na szczęście autor chyba zdaje sobie z tego sprawę, bo funduje nam zakończenie zanim zdążymy się znudzić. Zakończenie cokolwiek gorzkie, choć w kwestii wizualnej iście hollywoodzkie.

"List gończy" warto przeczytać jako ciekawostkę, świadectwo swoich czasów, nowej epoki na początku której jeszcze ośmielano się kpić z narzucanej ludziom bogoojczyźnianej wizji Polski. Później śmieszków uciszono, a wspomniana wizja stała się rzeczywistością, z której tylko NIE Urbana ośmielało się otwarcie szydzić. Należy się jednak nastawić na pamflet stylizowany na science-fiction, a nie na science-fiction per se (dobrze użyłem?), by uniknąć rozczarowań. Ostrzegam też, że w zależności od poglądów, wiele osób może w świętym wkurwieniu wyrzucić tę książeczkę przez okno nie doczytawszy jej nawet do końca.

wtorek, 3 grudnia 2013

rozkminka o bratnym 2


"Losy" to kolejna, po "Roku w trumnie" i "Liście gończym", powieść Bratnego jaką przeczytałem w ramach prywatnej akcji przypominania sobie tej postaci. W przeciwieństwie do poprzednich, opublikowana w 1979 powieść nie jest utworem "doraźnym". Obejmuje okres powojennego ćwierćwiecza, rozszerzonego o wspomnienia z lat okupacji i lat ją poprzedzających. Opisywana jest jako kontynuacja "Kolumbów" i rzeczywiście tak jest, z tym że jest to kontynuacja w pewnym sensie. Nie dotyczy bowiem konkretnych losów tych samych postaci, a postaci z tego samego pokolenia symbolicznego rocznika '20.

Akcję utworu można umownie podzielić na dwa główne wątki. Jeden dotyczy wspomnianych Kolumbów, grupy młodych ludzi, którzy w większości poznali się jeszcze przed wojną, ale to lata konspiracji splotły ich losy na dobre i na złe. Na pierwszy plan wysuwa się Jerzy Janas, od którego powrotu do zniszczonej stolicy zaczyna się powieść. Istotną rolę odgrywa też jego ojciec i pierwsza legionowa czwórka z której się wywodził (inny jej członek, poeta Ronczewski, mam wrażenie, że wzorowany był na Broniewskim), a także, w późniejszych latach, syn Kacper. Józefowi, bratu Jerzego, niemal zaraz po wojnie wyjeżdżającemu na Zachód, siłą rzeczy poświęcone jest mniej miejsca, ale również jest ważny. Poza tym, z grupy wywodzi się także najstarszy Andrzej ze swoją dziewczyną Danielą, wzdychający do Danieli Dionizy, który jednak w konspirację nigdy się nie zaangażował i pozostający stale na uboczu, aczkolwiek zawsze służący pomocą, Walek.

Z drugiej zaś strony mamy bardzo ciekawą postać Teofila Haładaja, który wziąwszy udział w ataku na posterunek milicji (do której należał jego starszy brat) został ranny w usta, gdy krzyczał coś, czego po latach nie pamięta, ale podejrzewa, że było to słowo "Polska". Odnaleziony po potyczce przez komunistów, zostaje w wyniku zbiegu okoliczności potraktowany przez nich jak swój, w dodatku bohater. Dostąpiwszy wielu zaszczytów, kontynuuje życie w nowej Polsce, korzystając z wielu jej dobrodziejstw, i w skrócie można powiedzieć, że daleko mu do Konrada Wallenroda.

Losy bohaterów są nierozerwalnie związane z historią ich czasów, ale mam wrażenie, że historia jako taka, zaserwowana jest na zimno, w sposób podręcznikowy i w miarę możności chyba obiektywny. Za to dzieje bohaterów, a zwłaszcza ich liczne przemyślenia, podnoszą znacząco temperaturę fabuły.

Moją uwagę przykuła ważna scena powstańczej retrospekcji, która w innym kontekście pojawiła się później również w "Roku w trumnie", przez co można się domyśleć, że była dla autora ważna.

"Przed wyjściem na akcję, a miała okazać się wcale nie tak groźna, któryś z nich, bodaj czy nie Walek, wgłaskując pociski kaliber 9 do magazynku swego waltera, powiedział: >>Pamiętajcie, ostatni dla siebie<<. >>Ja się nigdy nie zabiję<< - oznajmił nagle Andrzej z tym swoim trochę zawstydzonym, ale bezczelnym uśmieszkiem."

Bardzo ciekawie śledzi się tego typu pełnokrwiste postacie, towarzysząc im przez tak pokaźny wycinek życia, zwłaszcza gdy w tle mamy historię i jej "psie figle" jakby to zapewne ujął Broniewski. Czy na końcu dojdziemy do tych samych wniosków co jeden z bohaterów?

"- Po co takie grzebanie w słowach sprzed ćwierćwiecza? Bo ja wiem, po co? A może robię tak nie tylko przez bierność wobec własnej pamięci, ale i w przekonaniu, że gdzieś w młodości są korzenie wszystkiego - każdego gestu, czynu, przekonań. Bo w końcu, choć człowiek ze swoimi czynami - jest właśnie tym, wypełniający czas oddala go pozornie od młodości, w istocie tylko ją niejako uzupełnia, demonstrując wciąż na nowo siebie, a więc swój charakter, a więc coś, co w zasadzie już młodość kształtuje nieodmiennie? A więc idąc w wiek męski, potem w starość, w istocie wciąż wracamy do korzeni egzystencji - w młodość, w dzieciństwo".

Warto sięgnąć po niniejszą książkę zastanawiając się nad tym zagadnieniem. Oczywiście oprócz dramatycznych wyborów i głębokich przemyśleń, znajdziemy w niej również liczne epizody dotyczące dwóch największych chyba pasji Bratnego, tj. seksu i polowań. Dla tych, którzy tak jak ja, lubią odnajdywać w starych książkach charakterystyczne opisy "dzisiejszej młodzieży" również znajdą parę smaczków, przykładowo syn opowiadający ojcu o seksie zbiorowym i rzucający, że "my się w poczucie przyzwoitości nie bawimy". Również ci, którzy przeszłość lubią odnosić do teraźniejszości, znajdą tu stosowny fragment:

"I doakceptowałeś się Polski, w której nie można grać Mickiewicza, z której trzeba po dyplomie wyjechać i przez miesiąc zmywać w Szwecji talerze, by zostać człowiekiem, który coś ma"

Co bardziej szyderczy czytelnicy mogą dojść do wniosku, że ci co wywalczali nam "wolność" za bardzo skupili się na problemie Mickiewicza, ten drugi traktując po macoszemu.

Tego typu refleksje towarzyszyły lekturze, potęgując wrażenie, że nie zestarzała się i wciąż jest warta przeczytania, teraz może bardziej niż kiedykolwiek, gdy ciągłym powoływaniem się na historię zaciera się prawdę o uwikłanych w nią zwykłych ludziach, tworząc iluzoryczną powiastkę o nieskazitelnych bohaterach na białych koniach i ich wrogów, brzydkich i złych do szpiku kości.

Na deser mój ulubiony cytat, który można zaklasyfikować jako szczyt rozzłoszczenia:

"Już nawet nie patrzył na jej piersi, taki był rozzłoszczony".