wtorek, 22 października 2019

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Selfie

Na facebooku Literackie Skarby Świata Całego Ania wrzuciła swoje selfie z książką Hrabala w ramach akcji na okoliczność Światowego Dnia Książki. I chociaż od tego dnia już trochę czasu minęło, a selfie to zupełnie nie moje klimaty, tak się złożyło, że akurat pod ręką miałem aparat i Zwrotnik Raka. Późniejsze z dwóch wydań, które posiadam. Pierwsze kupiłem, gdy po raz pierwszy opuściłem dom rodzinny, wyjeżdżając na studia. Rok 2007 i ja w wersji dziewiętnastoletniej. Książka Millera wywarła na mnie ogromny wpływ i od tamtej pory zawsze wymieniałem ją wśród najważniejszych w moim życiu. Po latach wyszło jej nowe wydanie - większy format, twarda okładka. Kupiłem w zasadzie tylko po to, żeby mieć ją na półce. Ale po jakimś czasie nie wytrzymałem i rozpocząłem ponowną lekturę, pomimo obaw. Było przecież bardzo prawdopodobne, że po tych z górą dziesięciu latach książka zwyczajnie nie dotrzyma kroku roli, jaką pełniła w moich wspomnieniach. Ku mojemu zaskoczeniu i radości Zwrotnik Raka jest ponadczasowy. Oczywiście w moim przypadku, zdaję sobie bowiem sprawę, że chociażby na takim Lubimy Czytać opinie na jego temat są skrajnie różne. Ale to już nie mój problem.

czwartek, 25 kwietnia 2019

Dekada


Przydatne bywają te daty automatycznie zapisywane na zdjęciu - gdy przypadkiem odnajdzie się je po latach, można dokładnie stwierdzić, ile czasu minęło od momentu ich zrobienia. W tym konkretnym przypadku dziesięć lat. Gdy patrzę na ludzi na tym obrazku, zwłaszcza na siebie, nie mogę się nadziwić, jak wiele w ich życiu się wydarzyło od tamtej kwietniowej popijawy. Kawał czasu, choć minął nie wiadomo kiedy.

poniedziałek, 18 lutego 2019

Z dala od księżyca, czyli "Młode skóry" Barretta


a ci co zostali kumple od kielicha życia
wzrokiem obłąkanym spoglądają spode łba
do Anglii by chcieli, lecz nie polecieli
to nie dla nas, mówią, kasa to nie dla nas zanęta
ale nocami zostawiają w tych knajpach nielicznych na kuflach perły łez

Beztoł - Ulice Augustowa

Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby w opowiadaniach Barretta pozmieniać imiona bohaterów oraz nazwy miejscowości i ich ulic, moglibyśmy mieć tu do czynienia chociażby z podkarpacką prowincją rodem z czytanych przeze mnie niedawno Przemytników Janczury. Mniej istotna jest tu irlandzka specyfika, chodzi raczej właśnie o pewną uniwersalność małych miasteczek, które, w przeciwieństwie do Andrzeja Bursy, nie wszyscy mają tam, gdzie on. Taki chociażby Barrett reprezentuje twórców, którzy twórczą satysfakcję znajdują w pochylaniu się nad ludźmi i miejscami z pozoru nieatrakcyjnymi i za sprawą pogrążania się w marazmie niezaskarbiającymi sobie sympatii obserwatorów.

Bohaterowie Nagich skór to mieszkańcy małego miasteczka, którzy już chyba na zawsze pozostaną jego niewolnikami - z jednej strony mają poczucie, że do tego miejsca nie przynależą, że ogranicza ono ich życiowe aspiracje, z drugiej zaś brakuje im choćby krzty determinacji, by w swoim życiu coś zmienić. Kolejne lata przesiadują w tych samych knajpach, zalewając smutki (między innymi piwem Karpackie, warto odnotować) w towarzystwie tych samych, podobnych sobie ludzi. Z nudów opowiadają sobie ciekawostki o Saharze, na której zwłoki się nie rozkładają, bo wysusza je słońce. Nie zdają sobie sprawy, że sami już upodobnili się do tychże zwłok. Tragiczne wydarzenia, jak na przykład porwanie małego chłopca, jest jak zaczerpnięcie świeżego powietrza, w końcu coś się dzieje, wreszcie można porozmawiać o czymś nowym.

Co sprawia, że pobliskie wielkie miasto, zdawałoby się pełne perspektyw, jest dla nich tak odległe. Córka właściciela małomiasteczkowej knajpy, do której przystawia się barman, tłumaczy swemu absztyfikantowi, że z jego perspektywy miasto to równie dobrze mogłoby się znajdować na księżycu. Trudno winić otoczenie, przecież większość mieszkańców doskonale się tam odnajduje, inni opuścili rodzinne strony, by gdzie indziej budować udane życie. Powracają nieliczni rozbitkowie, by na stałe dołączyć do grona zalewających smutki w knajpach. To trzydziestolatkowie, którzy poczuli, że dotknęła ich starość, a siebie samych z czasów szkolnych określają mianem młodych skór, jakby wtedy nie byli jeszcze ludźmi, a człowieczeństwo pojawiało się dopiero wraz z uczuciem nieprzystosowania i życiowej przegranej. "Trzydziestka - wiek strachu" - konstatuje gorzko jeden z bohaterów filmu Gnoje na podstawie Białego kruka Stasiuka, których bohaterowie mogliby z powodzeniem wystąpić w jednym z opowiadań Barretta.

W którymś momencie ich życia nastąpiło coś, co wypełniło ich dusze paraliżującym strachem. Łatwo ten moment uchwycić w przypadku bohatera opowiadania "Wytrzymać we własnej skórze", w jego przypadku skaza jest fizyczna - ot, wchodził do knajpy w momencie, gdy stojący na stole pijany osiłek zapowiedział rozbawionemu audytorium, że kopnie w twarz pierwszą osobę, która przekroczy próg lokalu. O tej chwili przypomina mu teraz codziennie paskudna blizna i wzrok, który nieustannie na sobie czuje. W tym przypadku łatwiej nam pojąć jego sytuację. Co jednak z innymi, którzy w "najlepszym" przypadku zdobywają lokalną sławę mołojecką jako dilerzy, pozostający na usługach posuniętych w latach wytwórców-hurtowników, przez kolejne dekady coraz bardziej okopanych w swej paranoi.

Zdarzają się też jednostki, które, tak jak bohaterowie ostatniego opowiadania, pomimo opisanej wyżej trwogi zdołali umknąć z miasta, lecz pewne niezałatwione sprawy z przeszłości wciąż ich z nim wiążą. Pogrzeb dawnej kochanki skłania ich do powrotu, choć w decydującym momencie wolą się raczej ukryć w knajpie. Nasuwa się pytanie, czy ta konfrontacja z przeszłością będzie szansą do wyzwolenia się od niej, czy wręcz przeciwnie, strach sprzed lat na nowo nimi zawładnie i znów dołącza do grona sparaliżowanych nim życiowych rozbitków.

piątek, 15 lutego 2019



Wczoraj były Walentynki, ale nowojorskiemu raperowi O.C. od dwudziestu lat nie kojarzą się one dobrze. W utworze Tribute wspomina, jak 14 lutego 1999 dzwonił do niego Big L, przyjaciel, raper z tego samego co O.C. składu Diggin' in the Crates. Ale że O.C wybierał się właśnie z dziewczyną na miasto, nie odebrał. Przyjaciel taką rzecz przecież wybaczy. Ale następnego dnia Big L już nie żył. Zastrzelono go nieopodal jego bloku w Harlemie. Można to potraktować jak dowód na to, że jego wersy "I'm from the danger zone where emcees get slain" nie były hiperbolą. Jak co roku odświeżam sobie dwie jego płyty: Lifestylez ov da Poor & Dangerous i The Big Picture (wydana już po śmierci). Oczywiście nie zabrakło mi czasu na nową płytę Sokoła.