piątek, 23 września 2011

Tak widział moją sesję... Treblo

Prowadziłem Treblosowi solówkę w Monastyr podczas której zginęła jego postać i bodajże pięciu jej sojuszników. W czasie finałowej walki w podziemiach (podczas której demon rozprawił się nędznymi śmiertelnikami) dołączył do nas Pat, chciał stworzyć sobie postać. Sesja skończyła się tak jak skończyła, więc koniec końców dwóch graczy zaczęło tworzyć sobie nowe postacie. Pat miał niezwykłego farta podczas rzutów na cechy, wyszła mu więc wykokszona postać, którą chciał jak najszybciej przetestować w warunkach bojowych. Męczył mnie żebym coś poprowadził, więc na podstawie Tajemnic obu postaci poprowadziłem coś w rodzaju improwizowanego preludium. A może godzinę czy dwie po zakończeniu sesji, Treblo przysłał mi pierwszy rozdział pamiętników swojej postaci, który znalazłem właśnie szukając czegoś zupełnie innego na starej płycie podpisanej "RPG" i niniejszym tu zamieszczam z nadzieją, że nie zostanę pozwany o naruszenie praw autorskich czy coś. W samym tekście nie dokonałem żadnych zmian, wyjaśnię tylko o co chodzi z pojawiającym się na samym początku "Aldorem". Treblo po prostu źle usłyszał nazwę Valdor, ale i tak ma to niewielkie znaczenie, bo przygoda miała miejsce w Agarii.

MONASTYR
Kawaler Felix Palmyr – Spis Opowieści

Ojciec wyprawił mnie do odległego o wiele kilometrów Aldoru, w celu ocenienia wartości posiadłości, wiosek, gorzelni i temu podobnych włości rodziny de Sko. Prócz tego, mój rodzic chciał prawdopodobnie sprawdzić czy nadaję się do utrzymywania się w rodzinnym biznesie. Jak powszechnie wiadomo obywatele Ligi są handlarzami, kupcami… nikt z moich krajanów nie przepuści okazji do ubicia dobrego interesu. Musiałem się niezwykle spieszyć i przy okazji dochować tajemnicy. Gdyby tylko ktoś się dowiedział i nas uprzedził, aż strach pomyśleć ile straciła by moja rodzina, nie wspominając o tym ile ja straciłbym w oczach ojca.
Podróż byłą długa i bardzo męcząca. Jednak przy każdej okazji zatrzymywałem się w karczmach położonych blisko traktu, a niekiedy u przyjaciół mojej rodziny. Podróż byłaby samobójstwem, jeśli podjąłbym ją sam, temu też podczepiałem się pod różne karawany, te kupieckie jak i militarne.

Dopiero w Aldorze, kiedy dowiedziałem się jak dojechać do posiadłości rodziny de Sko, jechałem samotnie. Szczęście, że nikomu nie przyszło do głowy mnie napadać.
Doprawdy dziwny to kraj, wojna nieopodal, a nie widać aby ludzie się tym przejmowali w jakiś nadzwyczajny sposób.

Z daleko widziałem ukazujące się dachy, powoli rosnące wraz ze ścianami i drzewami. Wcześniej niewidoczni ludzie powoli ukazywali swoje oblicza.
Zdaje się dojechałem akurat podczas jakiegoś ważnego wydarzenia, ponieważ wiele osób było na niewielkim dziedzińcu tej posiadłości. W pierwszej chwili pomyślałem, że jestem nieproszonym gościem.

- Witam! – powiedziałem do osoby, która akurat trzymała w objęciach młodego mężczyznę, prawdopodobnie syna – Jestem Felix, mości panie.
- Witam, z kim mam przyjemność – padła odpowiedź od osoby, do której się zwróciłem.
- Proszę mi wybaczyć panie. Felix Palmyr, przyjechałem z Ligi… - zdążyłem zejść z konia nim wypowiedziałem te słowa, nie wypada patrzeć na gospodarza z góry.
- Ah… tak. Rodryg de Sko – oddawszy oficjalne honory, jak szlachcic szlachcicowi, kontynuował - Pozwolisz młodzieńcze, że porozmawiamy później o interesach, bowiem teraz jest wesoła chwila, mój syn wrócił cały i zdrów z frontu. Zapraszam na ucztę z tej okazji.

Zaskoczyło mnie to, ale powoli zaczynałem się przyzwyczajać. W końcu, co kraj to obyczaj. Podążałem za orszakiem rodzinnym, rodu de Sko i rozglądałem się po majątku. Rzeczywiście rodzina żyła w dostatku, gdzie nie zwróciłem spojrzenia tam służba. Niesamowita architektura, bogate zdobienia framug okien i drzwi, zadbany dziedziniec jak i wszystko dookoła. Byłem pod wrażeniem, tuż obok toczyły się walki, przelewano krew, zaś nieopodal, ktoś żył dostojnie, nie martwiąc się tym zbytnio. Tym większe było moje zdziwienie, że nie widziałem żadnej ochrony tegoż majątku, albo jej w ogóle nie było, albo była niewidzialna, nie mam pojęcia.
Pochłonięty tymi widokami i rozmyślaniami nie zauważyłem kiedy znalazłem się obok syna szanownego Rodryga de Sko. Idąc koło niego przyjrzałem mu się uważniej. Dobrze zbudowany młodzieniec, mniej więcej koło dwudziestu lat, czyli prawdopodobnie mój rówieśnik. Spoglądając na niego stwierdziłem, że rzeczywiście wojaczka to dla niego odpowiednia droga. W zasadzie lepiej walczyć dla słusznej sprawy, jaką jest wolność, niż napadać bezbronnych i biednych podróżnych na traktach.
Nie przysłuchiwałem się rozmowom rodziny, która mnie obecnie gościła, i od której zależało, czy ta inwestycja zakończy się pomyślnie. Może i umknęło mi coś ważnego, ale nie przejmowałem się tym, ponieważ pochłaniałem widoki. Wnętrze posiadłości nie odbiegało bogactwami architektonicznymi od zewnętrznych ozdób, a nawet je przewyższało. Bogatego stać na szaleństwa.
Doszliśmy do jadalni, stół był już nakryty, a służba czekała, aż wszyscy zasiądą, aby móc podawać potrawy. Wszystko miało w sobie jakąś magiczną nutkę, jak w opowieściach z dzieciństwa. Podczas uczty ponownie nie mogłem skupić się na słuchaniu opowieści rodzinnych, czekałem końca, aby móc porozmawiać spokojnie z szanownym Rodrygiem. Po kilku, a może kilkunastu opowieściach dziadków, ciotek i innych krewnych syna Rodryga, Epara, nastał czas na rozmowę. Podążałem za Rodrygiem, aż znaleźliśmy się z dala od zgiełku panującego w ogromnej jadalni, na dziedzińcu.
- Tutaj możemy swobodnie rozmawiać, nikt nam nie przeszkodzi.
- Oczywiście szanowny panie.
- Podejrzewam, że chcesz jak najprędzej obejrzeć majątek, jakim dysponuję. Jeśliś nie jest zmęczony podróżą i masz siły, to mój zaufany rachmistrz oprowadzi cię po kilku najbliższych włościach.
- Ależ oczywiście, będę rad panie de Sko.
Podczas rozmowy podszedł Epar, stał i się przysłuchiwał. Nie wiem, czy miał jakiekolwiek pojęcie o tym, o co toczy się gra. Nie obchodziło mnie to szczerze mówiąc. Majątek rodziny de Sko musi zostać sprzedany memu ojcu choćbym miał tu siedzieć wiele wiosen.
- Wybacz mi panie. Przygotuję się do zwiedzania – ukłoniłem się gospodarzowi gospodarzowi i udałem się do stajni. Spoglądałem w stronę Rodryga i Epara, toczyli rozmowę na bliżej nieokreślony temat, żałowałem, że nie umiem czytać z ruchu warg, może za moimi plecami toczą się bardzo ważne wymiany poglądów na temat inwestycji.
- To jest Sims Hip, mój skryba – rzekł Rodryg, kiedy już przygotowałem konia do jazdy i wyprowadziłem go na dziedziniec – tak jak mówiłem, będzie towarzyszyć Ci w zwiedzaniu majątku, a także wszystko dokładnie opisze. Razem z wami pojedzie Epar.

Jechaliśmy na koniach koło lasku, słońce świeciło przyjemnie w twarz, prowadząc do przyjemnego rozleniwienia. Zamieniłem parę zdań z synem głowy rodu de Sko jak i z jego skrybą. Na niektóre pytanie nie wiedzieli za bardzo jak odpowiedzieć, dla nich było to wszystko oczywiste, pewnie podobnie zachowałbym się na ich miejscu.
Zmierzaliśmy w stronę jednej z wiosek pana Rodryga, kiedy na drodze naszym oczom ukazali się chłopi.

- Co oni tu robią? – Sims Hip mówił jakby do siebie – przecież powinni teraz pracować.
- Spokojnie szanowny panie, może zrobili sobie, krótką przerwę, albo zmierzają da pana Rodryga celem rozwiązania jakiegoś sporu? – powiedziałem spokojnie chcąc rozładować narastające napięcie u skryby.
Chłopi byli coraz bliżej. Sims jechał przede mną i Eparem. Wtem jeden z chłopów mający kosę zamachnął się i Sims spadł z konia trzymając się za szyję. Nie myśląc długo dobyłem pistoletu i wystrzeliłem w jednego z chłopów. Nie chciałem podzielić losu skryby. Widziałem, że Epar postąpił podobnie, z tymże zszedł z konia. Pewnie wprawa i doświadczenie zdobyte podczas walk pozwoliło mu w tak szybkim tempie oddać strzał i rozprawić się z trzema chłopami. Jeden z szóstki napastników natarł na mnie, nim jednak przystąpiłem do obrony spostrzegłem, jak Epar uniknął śmiertelnego ciosu. To wyglądało jakby zmienił miejsce, w którym stał bez ruszania się


W tym jakże dramatycznym momencie zapiski się urwały, a szkoda, gdyż kolejna sesja, kontynuująca wątki poprzedniej była dość ciekawa. Dopiszę więc jeszcze parę słów wyjaśnień. Zacznę od końca, Eparowi(Patowi) w tajemniczy sposób uniknąć ciosu pomógł pewien tajemniczy artefakt z Valdoru, nie pamiętam już co konkretnie, ale wziąłem to z przygody "Wbrew regułom wojny". Czyniło to go wręcz niepokonanym w walce ze zwykłym człowiekiem, ale powoli pozbawiało go duszy.

Można powiedzieć, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. W toku dalszych wydarzeń okazało się bowiem, że ojciec Epara(Pata) był wielki złym czarnoksiężnikiem. Rodzinie Felixa(Treblosa) chciał sprzedać swój majątek, gdyż dowiedział się skądś, że Inkwizycja wpadła na jego trop, postanowił więc czmychnąć.

Preludium zakończyło się w ten sposób: bohaterowie schwytali jednego jeńca i doprowadzili go przed oblicze głowy rodziny. Myśleli, że odbędzie się jakieś przesłuchanie czy coś, ale mylili się. Chłop zaczął ciskać w twarz swemu panu oskarżenia, nie pamiętam jakie konkretnie, ale dość niejasne, w każdym razie zanim zdążył powiedzieć coś konkretnego, stary de Sko wyciągnął pistolet i wypalił mu w łeb.

Na kolejnej sesji nie było Pata, Treblo odgrywał dwie postacie jednocześnie (ale swoją zginął gdzieś tak w połowie sesji więc było mu lżej). Przygoda zaczyna się w momencie, gdy Wielki Inkwizytor (świetna rola Pumana) jedzie do posiadłości De Sko, by udowodnić Rodrygowi winę i poprowadzić go na stos. Zatrzymuje się ze swoją świtą w posiadłości sąsiadów De Sko. Ich córka (w tej roli Aga), przyjaciółka Epara postanawia go ostrzec, wyjeżdża więc w nocy, by uprzedzić przyjazd inkwizytora. Przyjechała o świcie, budząc wszystkich, w tym postać Szymona, łowczego o którym nikt do samego końca nie wiedział, że jest wiernym sługą maga. Ten ostatni zresztą jak się okazało był już daleko. A jego żonka leżała sobie w sypialni cała pokryta jakimś dziwacznym skrzącym się magią kryształem (pomysł zerżnięty z bajki "Awatar: Legenda Aanga"). Potem miało miejsce śledztwo, Puman miał niezły orzech do zgryzienia, ale to doświadczony gracz więc ogarniał sprawę (ale miał pecha jak się w finale okaże). Bez skrupułów ubił stawiającego się Treblosa, potem uwięził w lochu całą resztę ferajny i przesłuchiwał każdego z osobna. Przesłuchania odbywały się u mnie w kuchni, pozostali gracze czekali na swą kolej w pokoju. Wprost rozkoszne było słuchanie kolejnych zeznań i to jak jedne zaprzeczały drugim.

W finale Inkwizytor został jednak wyprowadzony w pole przez łowczego. Zginął wraz ze swymi ludźmi w środku bezkresnego, gęstego lasu, otruty jakimiś zabójczymi jagodami (chociaż później ustaliliśmy wspólnie z Pumanem, że jednak przeżył, ale nie jest już człowiekiem, ale wręcz bestią szukającą zemsty, mordującą każdego kto jej się nie spodoba).

W sumie podczas tej sesji, jako MG nie miałem zbyt wiele do roboty i to w sumie był mój błąd. Za duży ciężar złożyłem na barki Pumana, ale nie będę się teraz biczował, bo i tak zajebiście się bawił odgrywają Wielkiego Inkwizytora przed którym wszyscy drżą ze strachu.

------------------------------------------------------------------

I tak oto skończyły mi się materiały do działu "Tak widział moją sesję...", ale mam nieśmiałą nadzieję, że może w bliższej lub dalszej przyszłości gracze mi ich dostarczą (muszę tylko wziąć dupę w troki i coś poprowadzić). Mógłbym w sumie wrzucić "Przygody Krwawego Tomka na Dziwnym Zachodzie", ale to by zakrawało na świętokradztwo, to jakbym wrzucił "Od nas dla nas" albo "Smak migdałów" (do wglądu u mnie jak coś).

niedziela, 28 sierpnia 2011

Legion C s01e01

Better late than dead on time


Kolejne statki odlatują z U.L.-a, a załoga Legionu C wciąż czeka na rozkazy. W końcu ich życzenie się spełnia. Adiutant prowadzi kapitana Huxleya do admirała. Po chwili przybiega tam też Black, pierwszy oficer. Na miejscu okazuje się, że u admirała zjawił się Fitzberg, dowódca innego statku z którym Big K ma na pieńku. Fitzberg dowiedział się z nieznanego źródła o misji jaką admirał ma zamiar powierzyć Legionowi C. Chodzi mianowicie o udanie się na stosunkowo odległą planetę XYZ5. Jest duże prawdopodobieństwo, że przedstawiciele rządu udali się właśnie tam. Fitzberg usiłuje przekonać admirała, że załoga Legionu C nie zasługuje na powierzenie im tak ważnego zadania, Big K twierdzi, że wręcz przeciwnie, zaś jego pierwszy oficer, Black, wiedząc jak bardzo niebezpieczna jest ta planeta, usiłuje przekonać kapitana, by nie upierał się przy udziale w misji. Gdy Fitzberg słyszy opowieść Blacka o rasie Laianów zamieszkującej planetę, rzednie mu mina. Zaczyna się wykręcać, wtedy zdenerwowany admirał, kończy dyskusję przydzielając zadanie załodze Legionu C, która zaczyna w tym momencie przygotowywać się do odlotu (dosłownie i w przenośni – Śruba i Kref przemycają na statek dziesięć litrów bimbru).

W czasie lotu na XYZ5 kapitan popełnia kardynalny, typowy dla siebie błąd, wpisując koordynaty lotu zamienia miejscami dwie cyfry, w wyniku czego statek leci w zupełnie innym kierunku niż powinien. Wykorzystując swe ponadprzeciętne umiejętności i łamiąc wszelkie zasady BHP, Big K kieruje statek na właściwy szlak. Niestety, w wyniku tego niebezpiecznego manewru, zostaje uszkodzona antena i Legion C traci łączność z U.L.-em.

Po wylądowaniu na XYZ5 usiłuje nawiązać radiową łączność z potomkami dawnych kolonizatorów. Udaje się to po pewnym czasie, jednak to co słyszą od nich bohaterowie nie napawa optymizmem. Szczegóły są na razie nieznane, ale wychodzi na to, że mieszkańcom planety grozi śmierć głodowa. Podają bohaterom położenie swojej wioski i czekają na nich spodziewając się cudu.

Bohaterowie przylatują do wioski gdzie witani są jak wybawcy. Słyszą opowieść o tym jak Laianowie przejęli ich wielkie, piękne i znakomicie prosperujące miasto, a ich wygnali na te niegościnne i nieurodzajne tereny, bagna na których wylądowali ich przodkowie przed stu laty. Bohaterowie zauważają w centrum wioski rozpadające się szczątki starego statku, pokryte bluszczem. Ich uwagę przykuwa antena, wygląda na sprawną, Śruba twierdzi, że byłby w stanie zaistalować ją w Legionie. Łączność z U.L.-em zostałaby odzyskana i można by było wezwać pomoc.

Dowódca kolonizatorów, zwany dalej Starcem, prosi bohaterów o pomoc. Mianowicie, klan Laianów, którzy wygnali ich z miasta, walczy z innym klanem. Gdyby zabić wodza klanu pierwszego, dowódca klanu drugiego w ramach wdzięczności pozwoliłby ludziom wrócić do miasta, po tym jak ze swoimi ludźmi wyrżnęliby klan pierwszy. Starzec oczekuje od bohaterów, że udadzą się do miasta i wrócą z głową wodza. Bohaterowie nastawieni są sceptycznie do tego pomysłu, widząc to Starzec stawia twarde warunki: głowa za antenę. Nie mając ochoty poszukiwac U.L.-a po całej galaktyce, bohaterowie muszą się zgodzić.

Zaczynają układać plan, który wygląda mniej więcej tak: o świcie, gdy Laianowie śpią kamiennym snem, przylecieć niewidzialnym statkiem (włączone maskowanie) nad miasto (co ciekawe jest to miasto typowo laiańskie, ktoś chyba nie powiedział wszystkiego co wiedział), a konkretnie nad siedzibę wodza. Kref i Śruba opuszczą się na linach, Kref urżnie wodzowi łeb, a Śruba odpali bombę domowej konstrukcji (o której wiemy już, że jest niewypałem, ale postacie jeszcze tego nie wiedzą) w celu odwrócenia uwagi.

Jak pomyśleli tak usiłują zrobić. Jednak gdy nadlatują już nad miasto, mają miejsce niespodziewane komplikacje. Black zauważa plac na którym rozstawione są klatki pełne ludzi w nowiutkich gwiezdnych uniformach (czyżby uciekinierzy z Ziemi?), pilnowane przez dwóch laiańskich strażników. Plan ulega zmianie, jeńców należy odbić, jednak w trakcie ich uwalniania, Krefowi i Blackowi zostaje odcięta droga powrotna na statek, muszą się dostać do siedziby wodza klucząc wąskimi uliczkami i ostrzeliwując się.

To make long story short, głowa wodza zostaje ucięta, a bohaterowie szczęśliwie uciekają z miasta.


W NASTĘPNYM ODCINKU:
-koleś z klatki mówi: „przybyliśmy z Ziemi”.
-Śruba przez radio: „Jak to nie dostaniemy wsparcia?!”
-eksplozje w wiosce kolonizatorów.
-Black odkrywa kobietę, która ukryła się na statku.
-Fitzberg z szyderczym uśmiechem do kapitana: „mówiłem ci, że tak będzie”.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Legion C - opis serialu

W nieokreślonej przyszłości ludzkość zaczęła kolonizację kosmosu. Przez niemal sto lat kolejne grupy opuszczały Ziemię, z nadzieją na lepsze życie w którymś z odległych światów. Przed dziesięciu laty rząd sprawujący władzę na Ziemi, wysłał na misję badawczą w najodleglejsze zakątki galaktyki olbrzymi statek kosmiczny U.L. Dowodzi nim admirał John Wick, wspierany przez swych doradców. Na U.L.-u znajduje się jednostka małych, szybkich i zwrotnych statków badawczych, które zostają wysyłane na kolejne planety celem zebrania jak największej ilości danych. Bohaterami serialu jest załoga jednego z takich statków - Legionu C. Serial zaczyna się w momencie gdy U.L. po dziesięciu latach wraca na Ziemię. Okazuję się jednak, że podczas ich nieobecności na Ziemi wybuchła straszliwa wojna, w wyniku której Ziemia przeistoczyła się w martwą planetę i opuścili ją wszyscy ludzie, którym udało się przeżyć. Admirał postanawia odnaleźć swoich zwierzchników, U.L. rusza więc znowu w przestrzeń, wysyłając kolejne statki na kolejne planety, by odnaleźć ocalałych Ziemian i dowiedzieć się prawdy o wydarzeniach z ostatnich dziesięciu lat.

Występują:
Szymon jako Bob Huxley aka Big K, kapitan i pilot
Paweł jako Mike Lander aka Kref, żołnierz
Łukasz jako Cypher Dragon aka Black, pierwszy oficer, dyplomata, specjalista od obcych cywilizacji
Sobek jako Tony Stark aka Śruba, inżynier, mechanik, wynalazca

Warto dodać, że załoga Legionu C cieszy się złą sławą. Mimo iż nikt nie zaprzeczy, że w tym co robią są zawodowcami mają opinie niesubordynowanych, mających w dupie autorytety, dążących do celu własnymi ścieżkami, niszczącymi każdy sprzęt itp.

czwartek, 11 sierpnia 2011

notatki szaleńca - paweł szaleje w deadlands

33 miejsce – Salina (Kanzas)
DZIEŃ – NIE WIEM, NIE PAMIĘTAM
Pierwszy dzień w:
-Pożar. Nie lubię ognia, gdyż jest bezwzględny, nie oszczędza nikogo… (Mortenson)
Lubię ogień, bo…
Heh, ciężki dzień dla mieszkańców…
Śmierć… Zawsze bywa ciężka i niezrozumiała…
jednak to, co ujrzałem zobaczyłem,…
nie to było to normalne…
może to było zamierzone…
nie lubię nie powinien nie powinno się tak robić…
Każdy powinien odpowiadać za swoje grzechy…
A ci, którzy chcą uniknąć kary lub starają się zataić prawdę…
Szeryf powinien chronić ludzi…
Pastor, burmistrz, szeryf

czwartek, 23 czerwca 2011

fiasco raport

GANGSTER LONDON

I Setup

Osią całej historii są trzy walizki pełne czystej jak śnieg kokainy, które londyński gangster-legenda Matt Hill (w tej roli moja skromna osoba) ma przekazać Johnowi Smithowi (Marchew), gangsterowi międzynarodowemu z którym współpracuje. Przewiezienie walizek z punktu A do punktu B zleca swojemu siostrzeńcowi Ronowi Edwardsowi (Sobek Jr.), niespełna dwudziestoletniemu młodzieńcowi, który wkracza właśnie w dorosłe życie (seks, alkohol, narkotyki). Ten zaś bierze walizki i idzie z nimi po swój samochód, który zostawił pod domem swojego chłopaka (sic!) Rodleya Huxleya (Szymon). Jak się okazuje zna się on z Johnem Smithem z wojska, byli razem w Afganistanie, ale póki co wiedzą o tym tylko oni. W każdym razie Ron wchodzi do mieszkania Rodleya gdyż zostawił tam kluczyki od samochodu, a na miejscu zastaje ostrą balangę. Namówiony przez kochanka na "jeden kieliszek" powoli przestaje kontaktować. Pamięta jednak o złożonej wujowi obietnicy, więc po pewnym czasie opuszcza imprezę, wsiada do auta i rusza z piskiem opon. Zapomniał jednak o jednej istotnej rzeczy, mianowicie nie wziął ze sobą walizek, zostawił je u Rodleya. Po chwili ma wypadek, rozbija samochód, cudem uchodzi z życiem i ląduję w szpitalu ze złamaną ręką i amnezją. Nie pamięta nic z wydarzeń z ostatniej nocy. Rano skacowany Rodley chowa walizki na pawlaczu. Co do Rodleya to warto jeszcze wspomnieć, że jego życie rodzinne jest dosyć marne, żona popełniła samobójstwo, rodzice traktują go jak czarną owcę. Chce się im podlizać i zafundować im ich wymarzoną wycieczkę dookoła świata, nie ma jednak pieniędzy. Liczy na pomoc dawnego kumpla z wojska, o którego obecnej profesji nic nie wie.

II Act One

Matt Hill siedzi w swoim biurze w sklepie jubilerskim (przykrywka prawdziwego biznesu) paląc jednego papierosa za drugim. Jest ostro poddenerwowany. Ron nie dostarczył walizek, coś się musiało stać. Dzwoni do domu Edwardsów, lecz nikt nie odbiera, zostawia więc wiadomość na automatycznej sekretarce. Po jakimś czasie oddzwania do niego ojciec Rona powiadamiając go o wypadku syna. Hill niewiele myśląc wsiada w samochód i rusza do szpitala. Gdy wchodzi do sali, okazuje się, że oprócz Rona i jego rodziców jest tam również dwóch policjantów, którzy na widok Matta mówią: "Dobrze, że pan jest. Tak się składa, że mamy do pana kilka pytań".
Tymczasem John Smith chwilowo nie przejmuje się walizkami. Jedzie odwiedzić swojego kumpla Rodleya. Jednak bezskutecznie dzwoni domofonem. Kolegi nie ma w domu. Sąsiadka udziela informacji, że pan Huxley udał się do szpitala. Rozczarowany John chce już wracać do siebie, gdy nagle widzi wracającego Rodleya. Okazało się, że wcale nie był w szpitalu, tylko w sklepie, a sąsiadce ściemnił, bo już mu się rzygać chce od jej wścibstwa. Dwaj się przywitali i pojechali razem do biura Smitha.
Potem była chyba jakaś scena, której główną postacią był Rodley, ale za cholerę nie pamiętam co to było.
Następna scena chronologicznie ma miejsce najwcześniej. Ron budzi się w szpitalu. Za cholerę nie może sobie przypomnieć jak się tu znalazł, nie pamięta wydarzeń z poprzedniej nocy, zlecenia, walizek, imprezy, wypadku. Boli go ręka i głowa. Nad nim pochylają się zatroskani rodzice, ale jak się okazuje w sali jest ktoś jeszcze. Dwóch policjantów, których bardzo interesuje skąd w samochodzie w schowku wziął się wielki pakiet zielska i trochę mniejszy koksu. Zanim młody narkoman zacznie się tłumaczyć, wyręcza go w tym jego matka, która krzyczy, że samochód należy do jej brata, wujka Rona, czarnej owcy i zakały rodziny i to na pewno należy do niego, bo przecież jej synek na pewno nie ma nic wspólnego z tym świństwem. O wilku mowa, w tym właśnie momencie do sali wchodzi wujek.
Następna scena ma miejsce na komisariacie, gdzie został zabrany Matt celem udzielenia wyjaśnień. Tłumaczy policjantom, że mimo iż samochód należał do niego, to on sam nim nie jeździł, udzielał go raczej swoim pracownikom. Bardzo pewne jest, że to któryś z nich zostawił towar w furze. Przesłuchujący policjant jest wyrozumiały i chce Mattowi pójść na rękę do momentu aż jego partner przynosi akta Hilla. Ich lektura przypomina "Chłopców z ferajny", a jako że większość spraw zostało umorzonych z braku dowodów, a Hill ma wyrok w zawieszeniu, gliny upatrują w tym szansę, by gościa udupić. Hill zostaje aresztowany, ustalona jest wysokość kaucji (nie wiem czy kwota, którą ustaliliśmy w grze była w sam raz, czy za wysoka, czy za niska, więc nie podam jej żeby nie było lipy, w każdym bądź razie była to niezła sumka).
Tymczasem Rodley i John siedzą u tego ostatniego w biurze i wspominają stare, dobre czasy. Przyjemną atmosferę przerywa jednak dźwięk telefonu. Jakiś przerażony koleś wykrzykuje kilka słów: "Hill wpadł z towarem, aresztowali go" i się rozłącza. Smith myśląc, że o chodzi o trzy walizki, zaczyna robić po gaciach, uruchamia wszystkie kontakty, dzwoni po najlepszego adwokata w mieście itd. Z sejfu wyjmuje zaś kwotę potrzebną do wpłacenia kaucji i zastanawia się kogo nie wzbudzającego podejrzeń można by wysłać z pieniędzmi na komisariat. Jego wzrok pada na Rodleya.
Rodley zaś od momentu spotkania z Johnem nie może wyjść z szoku. Zajebisty samochód, w chuj wielkie biuro, telefoniczne rozmowy o adwokatach i kaucjach, sejf pełen mamony. Zaczyna w nim kiełkować ziarnko zawiści. Kwota potrzebna do wpłacenia kaucji to dokładnie tyle i le wynosi cena luksusowej wycieczki dookoła świata dla dwóch osób. Gdy John prosi go o przysługę zgadza się, ale w jego głowie zaczyna powstawać szczwany plan. Smith wysadza go dwie przecznice od posterunku. Rodley idzie w jego stronę rozważając wszystkie za i przeciw. Gdy przechodzi obok przystanku właśnie podjeżdża autobus. Rodley postanawia postawić wszystko na jedną kartę i wsiada do zatłoczonego pojazdu. Jednak tuż przed zamknięciem drzwi jakiś złodziejaszek wyrywa mu z rąk walizkę i rzuca się do ucieczki.
Ron zostaje wypisany ze szpitala. Dzwoni po Rodleya chcąc by ten po niego przyjechał, ten jednak odbiera i krzyczy, że nie może rozmawiać, sprawia wrażenie jakby biegł. Ron postanawia więc pójść do jego mieszkania i tam na niego zaczekać. Na miejscu zastaje schabów Smitha, którzy szukają zdefraudowanych przez Rodleya (tak sądzi Smith) pieniędzy. Obezwładniają oni w brutalny sposób Rona.

III Tilt

-Zwierzę (możliwe że metaforyczne) zrywa się z uwięzi
-Spotkanie dwóch obcych sobie osób zmienia wszystko

IV Act Two

Do ostro wkurwionego Smitha dzwonią jego ludzie, mówiąc, że w mieszkaniu nie było kasy, ale za to znaleźli jakieś trzy walizki i schwytali jakiegoś kolesia, który tam przyszedł. Smith wydaje rozkaz, by przyjechali ze wszystkim do portu. W porcie przerażonemu Ronowi udaje się wyrwać swoim oprawcom i wziąć nogi za pas.
Tymczasem Rodley ściga złodziejaszka. Przebiegli już pół miast i zbliżają się do portowych okolic. Nagle wpada na wybiegającego zza rogu Rona. Będąc w amoku myśli, że to ścigany przez niego złodziejaszek, więc go atakuje. Budzi się w nim bestia (Tilt) i nieźle masakruje swego kochasia, kopie go, skacze po nim itp. W pewnym momencie traci jednak równowagę, co odruchowo wykorzystuje Ron chwytając leżącą na ziemi gazrurkę i waląc go na uspokojenie z całej siły w łeb. Gdy Rodley odzyskuje przytomność, tu cytat:

Rodley: Dlaczego zemdlałem?
Ron: Bo cię jebnąłem w łeb rurką.

decydują się, by wrócić do mieszkania Rodleya.
W tym czasie wkurwiony Matt Hill wychodzi z aresztu wyciągnięty stamtąd przez cwanego adwokata. Kontaktuje się z Johnem Smithem, który mówi mu że walizki się znalazły w pewnym mieszkaniu i właśnie tam wyznacza miejsce spotkania, by wszystko wyjaśnić.
Ron i Rodley idą do mieszkania tego ostatniego, jednak gdy już mają otworzyć drzwi do mieszkania, wścibska sąsiadka ostrzega ich, że ktoś jest w środku. Zbiegają więc w pośpiechu po schodach, by na dole stanąć twarzą w twarz z wchodzącym Mattem Hillem. Po chwili zbiegają schaby, a następnie schodzi John Smith. W tym momencie Ron odzyskuje pamięć. Opowiada o wszystkim, przy okazji dokonując coming out'u nie uszczęśliwiając tym wcale swego wujaszka. Oczywiście cała rozmowa przebiega przy dobytej przez prawie wszystkich broni. W pewnym momencie pewien schab o słabych nerwach pociąga za spust i dochodzi do strzelaniny w której ginie Matt Hill. Ron zostaje przez Smitha puszczony w wolno z zastrzeżeniem, że jeśli kiedykolwiek pokaże mu się na oczy, zginie. Najbardziej przejebane miał Rodney, nie dość, że skroił kumplowi kasę, to jeszcze był gejem. Skończył spacerując razem z rodzicami w betonowych lakierkach po dnie Tamizy. Cytat:

John Smith: Chciałeś mieć "W 80 dni dookoła świata", a będziesz miał "20 000 mil podmorskiej żeglugi".

W drugim akcie akcja strasznie szybko zapierdalała, więc spisałem go trochę chaotycznie.

niedziela, 19 czerwca 2011

deadlands raport 9

9. W pogoni za Grekiem

Posse: Luke Bentley (Potop), Edward Obrzynoręki zwany też Karłem (Treblo)

Zaczęło się od krótkiej reminiscencji podsumowującej losy Karła od wydarzeń w posiadłości Milutina do tzw. "teraz". Edward próbował dowiedzieć się czegoś na temat zdobytej tam tajemniczej piły, która zapewne jest jakimś artefaktem. Od któregoś ze swych informatorów dowiedział się o Bałałajce, osadzie założonej przez rosyjskich emigrantów, żyjących wg. tradycji swych przodków. Jako że Edwarda ściga jakaś tajemnicza Rosjanka za straż przyboczną mająca regularnych Kozaków, uznał, że lepiej pertraktować z mieszkańcami osady. Zostawia swoich ludzi w pobliskim miasteczku, nakazując im strzec piły, a sam wyrusza do Bałałajki. Negocjuje z tamtejszym "wiedzącym", otrzymuje zaliczkę i obiecuje dostarczyć piłę. Jednak gdy wraca do swoich ludzi okazuje się, że poprzedniego wieczora pili oni z ludźmi Greka, wygadali się im o pile, a gdy rano się obudzili piły nie było. Jako że jeden z ludzi Edwarda usłyszał, że ludzie Greka udali się do Coleridge banda karłów podąża za jedynym tropem. Przybywają na miejscu nad ranem, by przekonać się, że nocą spłonęło pół miasta.

Mieszkańcy Coleridge są w szoku. Spłonęło pół miasta, dziesiątki ludzi zostały bez dachu nad głową i dobytku. Luke Bentley zmęczony po pełnej przygód nocy, siada w cieniu z butelką whisky w ręku i zasypia. Śni mu się, że przedziera się przez coraz gęstszy las mając nieodparte wrażenie, że jest ścigany. Usiłuje biec szybciej, jednak przychodzi mu to z wielkim trudem. Nagle ktoś go trąca w ramię. Budzi się i widzi nad sobą trzech karłów (ludzie Edwarda). Flaszki już oczywiście nie ma. Zaczyna się długa debata, karły mówią mu, że ich szef chce go widzieć, Bentley odpowiada, że w takim razie niech sam się pofatyguje. Edward przychodzi i zaczyna wypytywać się o Greka (z plotek krążących po mieście słusznie wywnioskował, że Bentley może coś wiedzieć). Powoli ich rozmowa przeradza się w próby wzajemnego zastraszania, w końcu zniecierpliwiony Edward każe swoim ludziom wykonanie egzekucji na Bentleyu. Ten jednak udowadnia, że nie od parady jest rewolwerowcem, błyskawicznie dobyty gnat pluje ogniem i po jednej rundzie każdy karzeł kończy z ciężką raną na czerepie. Walkę przerywa grupa miejscowych uzbrojonych w dubeltówki. Jak się okazuje, pewna grupa mieszkańców, doprowadzona do ostateczności ostatnimi wydarzeniami zdecydowała się wziąć sprawy w swoje ręce. Zakłócającym spokój anarchistom każą wynosić się z miasta (litują się jednak nad karłami i opatrują ich rany). Posse odjeżdżając słyszą okrzyki wznoszone na głównym placu typu: "precz z Langue Boyem" i inne takie.

Drużyna rusza w stronę ruin kościoła, w którym jak pamięta Bentley, kryjówkę mieli ludzie Greka i gdzie uciekali zeszłej nocy ścigani przez zastępców. Na miejscu znajdują kilka ciał m. in. Dave'a i Mike'a (zastępców, Charlie, jedyny który przeżył pogalopował do Bałałajki). Spotykają tam też Jeffreya Griffina, który zeszłej nocy zniknął nie wiadomo kiedy i gdzie, a teraz znów się pojawia i mówi Bentleyowi, że ich umowa nadal jest aktualna. Pod naporem argumentów Bentleya (rewolwer) wyjawia swoją prawdziwą tożsamość. Twierdzi, że jest Texas Rangerem ścigającym Greka za przeróżne zbrodnie popełnione na Południu, w tym handel ludźmi (trafiła kosa na kamień). Cała ekipa dochodzi do wniosku, że mają wspólny cel i ruszają w drogę.

Jadą traktem wzdłuż lasu za pozostawionym przez bandytów tropem. Po paru godzinach drogi trop się rozdziela. Część bandytów pojechała dalej traktem, część skręciła do lasu. Posse decyduje się dopaść tych z lasu. Jako że ciężko jest im przedzierać przez las konno, zostawiają wierzchowce pod opieką dwóch karłów, reszta idzie dalej per pedes. W pewnym momencie Bentley słyszy jakieś szmery w oddali. Skradają się w tę stronę i znajdują ślady jednego człowieka przedzierającego się przez gąszcz. Słusznie zakładając, że jest to jeden z bandytów, który stał na skraju lasu na straży, a teraz spieszy powiadomić kompanów o pościgu, posse rozdziela się, bohaterowi podkradają się pod z dwóch stron i zaczyna się strzelanina. Niby bandytów jest pięciu, a bohaterów czterech, ale jak się okazuje Griffin jest niezłym koksem, a Bentley strzela z dwóch dwutaktowców, wnioski nasuwają się same. Do tego jeszcze karzeł chyba z dwa razy kogoś trafił. Obrzynoręki same pudła. W międzyczasie Bentley rzucał dynamitem, ale jak to bywa w przypadku rzutów niefachowych rzucił chuj wie gdzie (jakbym wiedział sam bym poszedł). Wynik walki to jeden martwy bandyta, trzech wykrwawiających się i jeden z poważną raną. Po stronie posse ciężko ranny Bentley, który jakimś cudem zdołał powstrzymać krwawienie.

W wyniku przesłuchania jedynego bandyty, który się nie wykrwawił (na szczęście gdy Maciek zdecydował się dobić losowego jeńca nie padło na niego) posse wchodzi w posiadanie mapy na której zaznaczone są miasta na Północy, w których Grek ma punkty kontaktowe (wzdłuż szlaku wiodącego na południowy zachód). Bentley pyta się o Tatusia, okazuje się, że jest to jakaś szara eminencja, "mafioso" rządzący terenami na których leży m.in. Coleridge.

I tyle, króciutka była sesja.

----------------------------------------------------------------------------------

motto sesji: Czuję się jak książę obcinający powieki biedakom.

sobota, 28 maja 2011

deadlands raport 8

8. Bałałajka Mistery

posse: Mor Stellist (Szymon), Nikolai Wikolak (Paweł), Langue Boy (postać Dawida - BN)

Nikolai wyszedłszy na wieczorny spacer po osadzie, zauważa dwóch jeźdźców nadjeżdżających traktem. To Mor Stellist i Langue Boy, którzy przybyli tu w poszukiwaniu dwóch uciekinierów. Po krótkiej rozmowie Nikolai prowadzi ich do Wasyla, który jest przywódcą osady. Wypytywany przez Mora zdradza, że w istocie przed kilkoma dniami osadę odwiedziło dwóch obcych, kupili racje podróżne, koce, namiot itp. po czym opuścili wioskę ruszając w głąb puszczy. Jak się okazuje Nikolai ich śledził i może wskazać drogę, którą się udali. Ostatni raz widział ich w okolicach jeziora oddalonego o kilka godzin marszu od osady. Mor umawia się z Nikolaiem, że wyruszą tam następnego dnia z samego rana. Warto dodać, że z niewiadomych dla przybyszy powodów Poziom Strachu w osadzie wynosi 2.

Następnego dnia Nikolaia, który mieszka z Wasylem budzi pukanie do drzwi. Jest to kobieta, której dziecko gdzieś zaginęło, jest przerażona. Wieść rozchodzi się po całej osadzie, wszyscy są poruszeni, mówią coś o potworze z jeziora. Poziom Strachu wzrasta do 3, a bohaterowie ruszają w drogę.

Przedzierając się przez gęsty las, posse rozgląda się za śladami. Mor odkrywa ślady jakiegoś człowieka idącego w kierunku jeziora oraz krew na trawie i liściach. Ślady pochodzą sprzed kilku godzin, zostały zrobione tuż przed świtem. Drużyna podąża za tropem, który w momencie odbija w prawo co wprowadza dylemat czy iść za nim dalej czy iść nad jezioro jak pierwotnie zakładał plan. Posse decyduje sprawdzić gdzie prowadzą ślady. Po krótkim marszu do uszu Nikolaia dociera gwar rozmowy i zapach dymu z ogniska. Rozmowa prowadzona jest w języku rosyjskim, Nikolai dochodzi do wniosku, że muszą to być sami swoi i wbrew wszystkim erpegowym zasadom zamiast się podkraść podchodzi tam w sposób zupełnie otwarty, a reszta posse bierze z niego przykład.

Wychodzą z lasu na niewielką polankę, gdzie ich oczom ukazuję się ziemianka. W tym momencie Nikolai słyszy szmer z tyłu (jako jedyny wyrzucił w teście Spostrzegawczości więcej niż napastnicy na skradanie). Drużynę atakuje czterech mężczyzn ubranych w ciuchy jak nie przymierzając straż przyboczna cara, uzbrojonych w szable. Sytuacja ma się nieciekawie (ale sztony pozwalają uniknąć śmiertelnych ran), ale ratuje ją Langue Boy, który dobywa dwóch dwutaktowych Peacemakerów i pluje ogniem w kierunku napastników zabijając dwóch, a jednemu zadając krytyczną ranę w korpus, pozbawiając go przytomności. Ostatniego wykańcza Mor, wściekły, bo dał się zaskoczyć, poza tym wściekły na Nikolaia, który zamiast od razu strzelać próbował pertraktować. Krytycznie ranny zostaje ocucony w celu przesłuchania, ale Nikolaiowi udaje się z niego wydostać dwa słowa: "karzeł" i "piła", a jako że wypowiedziane były po rosyjsku, tylko Nikolai je zrozumiał, a nie podzielił się tą informacją z towarzyszami. Przeszukujący ziemiankę Nikolai, oprócz siedmiu posłań, karabinów, amunicji, żarcia itp. znajduje portret pamięciowy, ale nie zna tej osoby. O tym znalezisku także nie informuje reszty posse.

Krótki rekonesans wokół ziemianki pozwala odnaleźć ślady prawdopodobnie dwóch osób prowadzące w stronę jeziora. Posse rusza za nimi. Gdy dochodzą nad jezioro nie widzą tam nikogo, ale coś jest na powierzchni jeziora. Mor wykorzystuje lunetę przy karabinie, by przekonać się, że to ciało. Tu nastąpiła śmieszna sytuacja, jako że gracze słowa "ciało unosi się na wodzie" zrozumieli jako "ciało unosi się nad wodą" i zaczęli w bardzo dziwny według mnie sposób odgrywać postacie. Sytuacja wyjaśniła się dopiero gdy Mor i Nikolai podpłynęli do ciała jedną z łódek pozostawionych na brzegu przez rybaków (ślady prowadziły do łódki, a na jej dnie była krew) i Szymon spytał się jak wysoko nad wodą unosi się te ciało. W każdym razie wyciągnęli je z wody by przekonać się, że całe jest zmasakrowane. Było to oczywiście ciało dziecka.

Ciało bohaterowie zostawili na brzegu przykryte łódką, a sami zdecydowali udać się za śladami, które prowadziły z powrotem do lasu. Po pewnym czasie okazało się, że śledzeni osobnicy się rozdzielili. Jeden poszedł w kierunku ziemianki, a drugi w kierunku osady. Posse ruszyła za drugim nie chcąc zostać na noc w lesie. W pewnym momencie ślad się urwał. Gracze stanęli jak wryci, a gdy dotarło do nich, że śledzony pewnie przyczaił się gdzieś w pobliżu zacierając ślad, huknął strzał, a kula o cal minęła głowę Mora Stellista. Langue Boy dostrzegł w oddali uciekającego człowieka i rzucił się za nim w pogoń, a Mor i Nikolai za nim. Po chwili jednak stracił go z oczu i posse musiała zwolnić i iść za śladem coraz bardziej zbliżając się do osady.

Nagle dostrzegli kogoś w oddali (lecz nie był to strzelec, bo był w innym miejscu niż prowadził ślad). Mor wycelował do niego z karabinu i zaczął zastraszać, a Nikolai podbiegł, by przekonać się, że jest to Misza, jeden z mieszkańców osady. Między nim i posse wywiązuje się mała kłótnia, Misza nazywa posse "trzema przybłędami" co Stellistowi daje do myślenia (Spryt k12), czy aby na pewno Nikolai mieszka w osadzie od urodzenia jak twierdził. Cała czwórka udaje się za tropem do osady, okazuje się jednak, że tuż przed nią trop skręca i wraca do lasu. Jako że zapada już zmrok posse decyduje się udać do osady.

Gdy idą już między domami, słyszą tętent kopyt, a ich oczom ukazuje się jeździec galopujący traktem z Coleridge. Langue Boy rozpoznaje w nim swego zastępcę Charliego, który jest ranny i wyczerpany jazdą, a zanim osunie się nieprzytomny z konia udaje mu się wykrztusić "Coleridge spłonęło". Tym dramatycznym akcentem kończy się sesja.

----------------------------------------------------------------------------------

Teksty z sesji:

Po wyjściu z osady gracze odnajdują ślady i krew na liściach, decydują się podążyć za tropem, a Szymon stwierdza: "to musiał być jakiś kozak". I rzeczywiście był to Kozak.

na posse szarżuje czterech typów z szablami, a Paweł oświadcza: "Ja i tak nie będę do nich strzelał. Oni znają rosyjski, będę z nimi rozmawiał".

rozmowa między Morem a Nikolaiem:
-Jaką wy religię wyznajecie?
-Eee... Zapomniałem.

deadlands raport 7

7. Źle się dzieje w Coleridge City

posse: Luke Bentsley alias Bentley odgrywany przez Potopa

Po strzelaninie na drodze do Bałałajki, Bentley dostaje od Stellista i Langue Boya polecenie odwiezienia ciała zastrzelonego napastnika z powrotem do Coleridge. Dociera tam pod wieczór. Ludzie spacerujący ulicą, z trwogą spoglądają na przybysza wiozącego ze sobą zwłoki. Bentley zgodnie z rozkazem udaje się do biura szeryfa, by przekazać ciało zastępcom. Obecni na miejscu Charlie i Dave początkowo robią sobie żarty z zastrzelonego człowieka, pokazują go więzionemu w celi Maxowi Newboldowi, który twierdzi, że go nie poznaje. Kiedy jednak Bentley opowiada o liście od Greka znalezionym przy ciele, tracą rezon. Charlie wysyła Dave'a, by sprowadził resztę ludzi, a w tym czasie jest podpytywany przez Bentleya, który chce się dowiedzieć o co chodzi. Okazuję się, że więziony Newbold jest kimś ważnym w szajce Greka i zastępcy obawiają się próby odbicia. Bentley sugeruje, by więźnia zlikwidować (zawada krwiożerczy). Okazuje się, że szeryf Langue Boy ma z Grekiem jakieś układy/porachunki i dobitnie podkreślił, że Newbold nie może wydostać się z celi, nie może też zginąć. Charlie ostrzega Bentleya, że w mieście może zrobić się gorąco i nikt od niego nie wymaga, by się angażował. Odpowiedź jest oczywista: "już się zaangażowałem". Charlie mówi mu, by poszedł do saloonu, ogarnął się, zjadł coś, a gdy będzie potrzebny ktoś po niego przyjdzie.

Wychodząc, Bentley mija się z trzema pozostałymi zastępcami: Davem, Chrisem i Mikiem. Zamykając drzwi słyszy, że zaczęli o czymś gwałtownie rozmawiać. Zakrada się na tyły i podsłuchuje końcówkę rozmowy, tzn. Charliego mówiącego "idź Chris, zobacz, może ON już przyjechał". Bentley śledzi Chrisa, który udaje się do posiadłości Langue Boya. Nie wchodzi on jednak do rezydencji, ale okrąża ją i idzie do domku ogrodnika. Otwiera zamknięte na sztabę drzwi i wchodzi. Gdy Bentley zagląda przez okno i nikogo nie widzi w środku, domyśla się istnienia jakiegoś sekretnego przejścia. Wchodzi do środka, ale kopie z całej siły w jakiś stołek (niefart w teście skradania), robi od cholery hałasu, ucieka z domku i ukrywa się w krzakach. Po chwili wychodzi Chris, rozgląda się i nikogo nie zauważając zamyka drzwi i odchodzi. Potop zastanawiał się czy włamać się do środka, ale w obawie, że ktoś może być w środku zrezygnował.

Wracając zahacza o sklep z bronią, kupuje amunicję i idzie do saloonu. W międzyczasie wykonuje kilka nieudanych rzutów na Spostrzegawczość. W saloonie dosiada się do niego kobieta, która poprzedniego wieczoru bez większego skutku omawiała z Langue Boyem "warunki zwolnienia warunkowego" dla jej syna. Zaczyna gadkę, że jej syn jest niewinny, to pomówienie itd. Prosi Bentleya, by zrobił coś w tej sprawie. Ten próbuje ją zbyć mówiąc "yeah right", więc kobieta na odchodnym usiłuje go zastraszyć. Mówi, by "zastanowił się z kim chce związać swoje interesy, bo układ sił w mieście niedługo się zmieni". Odpowiedzią jest parsknięcie śmiechem (wysoki rzut na jaja). Kobieta mówi "nie żartuję" (jak się później okazało rzeczywiście nie żartowała, ale nie uprzedzajmy faktów) i odchodzi.

Bentley po zjedzeniu kolacji i wypiciu trzech kaw (lęk przed koszmarami sennymi) czeka aż przyjdzie po niego któryś z zastępców. W pewnym momencie zauważa, że jakiś typek stoi przed wejściem do saloonu i daje znaki by Bentley do niego wyszedł. Ten postanawia się trochę poprzekomarzać i daje typowi znaki, by ten wszedł. On jednak woli odejść. Bentley w końcu się niecierpliwi (w końcu gwałtownik) i idzie do biura szeryfa. Po drodze zatrzymuje go tajemniczy osobnik sprzed saloonu. Przedstawia się jako Jeffrey Griffin. Mówi, że jest łowcą nagród i poluje na Greka. Proponuje Bentleyowi współpracę. Potrzebuje informacji, ale nie chce się nikomu pokazywać na oczy (nie mówi dlaczego). Bentley postanawia mu zaufać i dzieli się z nim podejrzeniem, że zastępcy są ludźmi Greka, a on sam ukrywa się kryjówce pod domkiem ogrodnika. Jadą tam (po drodze Bentley, włamuje się do sklepu z bronią, kradnie dynamit i wspaniałomyślnie zostawia na ladzie 10$).

W domku znajdują przycisk otwierający zejście do podziemi. Tam natrafiają na pokój (biurko, łóżko, szafa) gdzie znajdują papiery (jakieś umowy), list
i zdjęcie Langue Boya z jakimś siwobrodym facetem. Bentleyowi coś świta, że gdzieś mu się obiła o uszy ksywka "Tatus", ale nie może sobie przypomnieć niczego konkretnego. Idą dalej korytarzem i wychodzą w salonie posiadłości przez kominek. Po chwili słyszą, że ktoś otwiera frontowe drzwi. Gaszą latarnię i chowają się za fotelami. Wchodzi dwóch dwóch facetów, z których rozmowy wynika, że kogoś szukają. W pewnym momencie jeden z nich orientuje się, że nie są sami. Następuje szybka wymiana strzałów. W ciemnościach nikt nie trafia. Potem Bentley zastrasza bandytów (obaj niefarty w rzutach na jaja). Bentley i Griffin sadzają ich na krzesłach i przesłuchują. Okazuje się, że są z bandy Greka. Jego człowiek Lord przysłał ich tutaj, by sprawdzili czy jest tu Langue Boy i w razie czego go sprzątnęli. Banda ukrywa się w ruinach kościoła dwie mile od miasta. Bentley zabawia się w rzucanie w bandytów zapałkami, potem jednemu z nich strzela w klatę (Potop biorąc zawadę krwiożerczy poszedł chyba na łatwiznę).

Do posiadłości wpada nagle trzech zastępców zaalarmowanych strzałami. Gdy okazuje się, że ludzie Greka nie mają nic więcej do powiedzenia, Charlie każdemu z nich strzela w łeb. Zanim ktokolwiek ma szansę zastanowić się co dalej, od strony miasta słychać strzały. Wszyscy wybiegają z posiadłości, dosiadają koni i galopują w kierunku miasta. Gdy dojeżdżają do biura szeryfa (które płonie), widzą ludzi wskakujących na konie. W ostatnim z odjeżdżających, oświetlonym blaskiem płomieni, Bentley rozpoznaje Newbolda. Dave jedzie zobaczyć co z Chrisem, który został w biurze, a reszta rozpoczyna pościg. Bentley szybko zostaje w tyle (tak to jest jak rzuca się niefachowe testy jeździectwa). Zatrzymuje się i w tym momencie zdaje sobie sprawę, że Griffin nie wziął udziału w pościgu. Po chwili dogania go Dave mówiąc, że Chris nie żyje. Wyprzedza Bentleya i jedzie dalej. Bentley widząc, że pożar aresztu rozprzestrzenia się na inne budynki, wraca do miasta spełniać się w roli strażaka.

---------------------------------------------------------------------------------

Po sesji Potop wykupił przenikliwość i jeździectwo na 1 i podniósł zastraszanie z 3 na 4.

sobota, 29 stycznia 2011

życie naśladuje sztukę

Dziś miałem okazję przekonać się o tym po raz kolejny. Wystarczyło, że wczoraj skończyłem czytać "Zimny dzień w Raju" Steve'a Hamiltona, kryminał gdzie głównego bohatera zdaje się nękać wsadzony przez niego onegdaj za kratki wariat. Typ ponad wszelką wątpliwość siedzi w pierdlu, a mimo to morduje ludzi z najbliższego otoczenia bohatera. Trochę jak w "88 minut" z Alem Pacino, ale cóż, 'John Wick już na to wpadł'.

Wracam do tematu. W książce jest retrospekcja, pokazująca nam rozmowę głównego bohatera-policjanta z owym wariatem, który wyjawia nam różne ciekawe rzeczy. Ściga go tajna rządowa organizacja, wszyscy czyhają na jego życie, musi się bronić wszelkimi środkami itp.

Dzisiaj szedłem sobie ulicą Mostową, gdy zaczepił mnie facet o wyglądzie Włóczykija z Muminków w wersji zweryfikowanej przez życie. Pomyślałem sobie, cóż, towarzysz w potrzebie, trzeba będzie wspomóc symboliczną złotóweczką (tak już mam). Jednak ów jegomość zaskoczył mnie. Zaczął mi opowiadać swoją historię. Rudolf z Krakowa. Ucieka. Wyrok na niego został już wydany, ale on się nie da. Będzie walczył. Mogę go zabić, a się nie podda. Ma broń palną, był w wojsku, wie jak się nią obsłużyć. Ja w tym momencie zacząłem się nieco obawiać o swe życie, bo w książce koleś po zakończeniu swego monologu, wyciągnął uzi, zranił głównego bohatera i zabił jego partnera. A mój rozmówca miał reklamówkę pełną jakiegoś żelastwa, może ta gadka o posiadanej broni to nie rojenia chorego umysłu?

Słuchałem go przez jakiś czas, nie mogąc się nadziwić jak bardzo jego gadka przypomina to co mówił ów wariat z książki, w końcu zapytałem czy mogę mu jakoś pomóc. Okazało się, że tak. Potrzebował dziesięciu groszy. Nie wiem na co, bo z kieszeni kurtki wystawało mu Dębowe Mocne, a w reklamówce były jakieś bułki, lekarstwa i co nie tylko. Może po prostu lubi mieć przy sobie trochę pieniędzy (czaisz follow up?)? Dałem dziesięć razy tyle ile chciał i zmyłem się nie chcąc kusić losu.

Jaki z tego morał? Nie wiem, ale myślę, że taki zbieg okoliczności to rzecz warta opisania, nieczęsto przeżywa się takie schizy, że postać wychodzi z ledwo co przeczytanej książki i zaczepia cię na mieście.