sobota, 13 czerwca 2015

rozkminka o nowotworze 3

I znowu powracam do opowiadania Szymona Teżewskiego, o którym pisałem tutaj i tutaj. Tym razem mój ziomek ma szansę być nominowanym do nagrody Zajdla. Fajnie, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę kulisy powstawania tego dzieła, o których zamierzam teraz pokrótce napisać. Jak to było? Przenieśmy się w przeszłość. Lublin, Falkon 2013. Warsztaty pisania opowiadań prowadzone przez panie z Esensji, jeśli dobrze pamiętam. Wcześniej tego dnia graliśmy w norweskie indie rpg o nazwie Itras By, konwencja surrealistycznego noir. Znalazł się tam motyw miasta cierpiącego na nowotwór. Więc gdy na warsztatach trzeba było wymyśleć punkt wyjścia do opowiadania, pomysł żyjącego miasta od razu przyszedł nam do głowy. Ale każdy miał swoją rozkminkę jak temat pociągnąć dalej. Nie mogąc dojść do kompromisu, doszliśmy do wniosku, że się założymy. Każdy napisze opowiadanie na swoim patencie, potem jakoś rozsądzimy, które było lepsze, a przegrany nie będzie mógł przyjąć nagrody im. Zajdla. Czyli to właśnie ona była stawką. Koniec końców Szymon wygrał. Więc moim zdaniem już samym tym faktem zasłużył na przynajmniej nominację, bo nikt aż tyle nie ryzykował.

Wszystkich więc namawiam do zapoznania się z opowiadaniem, które można przeczytać tutaj, a jeśli wam się spodoba, możecie na nie zagłosować tutaj. Przy okazji możecie zapoznać się z pełną listą powieści i opowiadań, którym możecie dać szansę.

Niech wygra najlepszy, oczywiście.

czwartek, 11 czerwca 2015

rozkminka o pamięci

Puhacz kontra Bóbr

Niemal pół wieku musiało upłynąć, by prawdziwość wizji podwileńskiej partyzantki nakreślonej przez Tadeusza Konwickiego w jego pierwszej powieści “Rojsty”, napisanej niemalże zaraz po wojnie, w roku 1947, została zakwestionowana. W dodatku, osobą, która podawała ją w wątpliwość, był nie kto inny jak Ryszard Kiersnowski, w czasach, do których pisarz odwoływał się w książce, jego dowódca z oddziału.

Trudno się dziwić, że polemika z jego strony nastąpiła z tak kolosalnym opóźnieniem. Po raz pierwszy wydane w roku 1994 wspomnienia, zatytułowane “Tam i wtedy. W Podweryszkach, w Wilnie i w puszczy 1939-1945” z całą pewnością nie mogłyby się ukazać w okresie PRL-u, w dodatku samo mówienie o nich mogłoby przysporzyć mówiącemu wielu problemów. Jak to się stało, że wersja Konwickiego, ubrana w literacką szatę, mogła ujrzeć światło dzienne już wtedy? Warto by tu pokrótce przytoczyć wybrane fragmenty z biografii pisarza.

W roku 1944 świeżo upieczony maturzysta przyłącza się do VIII Oszmiańskiej Brygady Armii Krajowej. Bierze udział w akcji “Burza”. Po wkroczeniu Armii Czerwonej, staje się członkiem partyzantki antyradzieckiej. Zapadają w podwileńskie lasy i do maja 1945 prowadzą akcje zaczepne. Właśnie tam Konwicki, ukrywający się wówczas pod pseudonimem Bóbr, poznaje plutonowego Puhacza, którym, jak się później okazało, był właśnie Kiersnowski. Po rozwiązaniu oddziału przedostaje się do Polski, by tam, po okresie poszukiwań dalszej drogi życiowej, poświęcić się karierze literata.

Po opublikowaniu zaledwie kilku krótkich form literackich, decyduje się napisać powieść, w której rozliczyłby się z niedawnym partyzanckim okresem, który, jak tłumaczył w wielu późniejszych wywiadach, był dla niego życiowym punktem zwrotnym. To właśnie wtedy zaczął przewartościowywać swój dotychczasowy światopogląd, co znalazło swoje konsekwencje w późniejszych jego wyborach. Wartości i autorytety, które przyświecały mu przed wojną i w jej trakcie, a według niego nie sprawdziły się w obliczu tak straszliwego kataklizmu.

“Rojsty” to opowieść o kilkumiesięcznym wyrywku z losów niejakiego Stanisława Żubrowicza (pod takim nazwiskiem Konwicki przedostał się do Polski). Na kartach powieści Konwicki ukazywał oddział partyzancki w sposób całkowicie odheroizowany. Partyzanci wydają się działać bez większego planu czy celu. Nie odnoszą oni właściwie żadnych sukcesów militarnych w walce z żołnierzami radzieckimi, często zaś postępują w sposób, dosadnie mówiąc, bandycki (strzelanie do białoruskich chłopów, gwałt na nieletniej córce gospodarzy kwaterujących partyzantów). Autor na kartach książki atakował również przedwojenne wzorce wychowawcze, czerpiące obficie z literatury romantycznej, które jakoby miały spowodować zatracenie się całego młodego pokolenia w aktach bezsensownej bohaterszczyzny doprowadzających je do zguby.

Co ciekawe, powieść, choć ukazująca akowską partyzantkę w niekorzystnym świetle, nie mogła ukazać się zaraz po jej napisaniu. Została zatrzymana przez cenzurę. Opublikowana została dopiero w roku 1956, na fali październikowej Odwilży. Warto zauważyć, że w tym samym czasie ukazał się chociażby zbiór opowiadań Jana Józefa Szczepańskiego pt. “Buty i inne opowiadania”, również poruszający tematykę partyzancką i także zwracający uwagę na niezliczone ambiwalencje moralne towarzyszące tej formie walki i wojnie w ogóle.

Gdy po latach ukazała się książka ze wspomnieniami Ryszarda Kiersnowskiego, przedstawiła ona dzieło Konwickiego w sposób diametralnie odmienny. Pierwszą zaskakującą rzeczą jest fakt, o którym Konwicki nigdy wcześniej nie wspominał, a mianowicie to, że Kiersnowski towarzyszył mu nie tylko przez dwa miesiące pobytu w partyzantce, ale i później. Razem przedostali się do Polski, razem dotarli do Białegostoku, do Warszawy i ostatecznie do Krakowa, gdzie po dostaniu się na studia, obaj zamieszkali w bursie akademickiej przy ul. Garbarskiej. Przyjaźnili się i długo jeszcze spędzali razem czas wspominając niedawny okres partyzancki. Ich kontakt urwał się po wyjeździe Konwickiego do Warszawy i w późniejszych czasach spotykali się przypadkowo i sporadycznie. Według Kiersnowskiego spotkania te były dla dawnego kolegi niewygodne, były czymś w rodzaju wyrzutu sumienia, dowodem na to, że pisarz świadom jest faktu, że istnieje świadek jego pisarskich manipulacji.

Kiersnowski bowiem zwraca uwagę na liczne różnice pomiędzy światem przedstawionym w utworze, a tym jak sam zapamiętał owe wydarzenia. Jako przykład wymienić można pominięcie obecności w oddziale kobiety o pseudonimie Mewa i samego Puhacza czy przemilczenie zwycięskiej walki z bolszewikami w Wornianach. Kiersnowski wskazuje jeszcze więcej tego rodzaju sytuacji, jednak jak sam przyznaje, opisywane przez Konwickiego wydarzenia w większym lub mniejszym stopniu odpowiadają faktom. Nie o to mu jednak chodzi, gdy powieść Konwickiego wprost nazywa falsyfikatem. “Cóż, licencja twórcy. Ważniejszy od tych szczegółów jest koloryt, otoczka ideowa i emocjonalna, która wyznacza właściwą funkcję ksiażki. Jest to otoczka szara, plugawa, nierzadko wręcz kłamliwa lub manipulująca odpowiednio dobieranymi faktami.”.1 To właśnie pomijanie ideałów przyświecających członkom oddziału i deprecjacja wszystkiego co z tym okresem związane, najbardziej razi Kiersnowskiego. Według niego książka ta stanowiła po prostu coś w rodzaju prologu do późniejszych socrealistycznych dzieł Konwickiego (“Przy budowie”, “Władza"), w których temat akowskiej partyzantki i inne, przedstawiane zgodnie z narzuconą wówczas przez Partię linią. Zdaniem Kiersnowskiego już “Rojsty” dopasowywały się do tej tendencji.

Kiersnowski poświęca swojemu dawnemu podkomendnemu cały rozdział, jako jego tytuł (“Chyba Bóbr”) wykorzystując fragment pewnego wywiadu2 z pisarzem. Pod koniec rozdziału tłumaczy wyjaśnia dokładnie genezę tego tytułu, przytaczając dokładne cytaty i otwarcie kpiąc z ujawniającej się w nich, rzekomej bądź nie, słabej pamięci Konwickiego: “(...)Konwicki stwierdza, że te dawne dzieje nic go już nie obchodzą, nie chce ich wspominać i właściwie mało z tego pamięta. >>A jaki pan miał wówczas pseudonim?<< - pyta reporter. Konwicki się zastanawia i mówi z wahaniem: >>Chyba Bóbr<<.”.3 Ostatnie słowa Kiersnowski kieruje wprost do swego dawnego kolegi i choć wcześniej zapewniał chłodno, że wszystko to pisze jedynie celem zdystansowania się od jego wizji, to bez wątpienia sa się wyczuć w nim skrywaną przez wiele lat złość i frustrację: “To znaczy, dopowiedzmy, że nie jesteś już pewien własnej tożsamości, którą określiłeś świadomie wybranym imieniem, nie wiesz kim byłeś przed pół wiekiem, chociaż w nowszych powieściach wciąż kreujesz rzekome swe pochodzenie.”.4

W postscriptum do owego rozdziału Kiersnowski zwraca jeszcze uwagę, że w opublikowanym w międzyczasie, wiosną 1991 roku, nowym wydaniu “Rojstów”, nie ma żadnego autorskiego czy redakcyjnego komentarza, który w jakiś sposób weryfikowałby ówczesną postawę pisarza, jej społeczno-polityczne uwarunkowania czy jakiekolwiek tego rodzaju okoliczności.

Początkowo Konwicki nie wypowiadał się na ten temat, choć publikacja Kiersnowskiego wzbudziła liczne kontrowersje i zajadłe dyskusje wrogów i sympatyków pisarza. Jako jeden z przykładów można poda gwałtowną reakcję Adama Michnika, od wielu lat przyjaźniącego się z Konwickim, który w ostry sposób odniósł się do feralnej publikacji, któremu wytykał milczenie w okresie PRL-u i nieaangażowanie się w działalność opozycyjną, w przeciwieństwie do Konwickiego, który w późniejszych latach, po usunięciu z Partii, wydawał powieści w tzw. drugim obiegu i choć nigdy nie zaangażował sie bezpośrednio, to w swoich książkach . Nazywa go “(...)zakompleksionym zawistnikiem, który własny strach racjonalizuje przez deprecjonowanie cudzej odwagi.”.5

Sam Konwicki swoje milczenie zaczął przerywać dopiero w okolicach roku 2010, gdy nakładem Agory zaczęły ukazywać się jego Książki zebrane, odtwarzane na podstawie oryginalnych rękopisów. W nowym wydaniu, “Rojsty” zostały poprzedzone notatką sporządzoną przez pisarza, która znaleźć się miała na teczce z rękopisami około roku 1991, a brzmiała: “Może niepotrzebnie napisałem tę książkę w 1947 roku. Może niepotrzebnie ją wydałem w 1956. Może niepotrzebnie ją teraz wznawiam. Ale taka była moja prawda w sprzeczności z prawdą innych uczestników tego epizodu historii w prowincjonalnym zakątku Europy. Moja fotografia tamtych czasów. Mój debiut. Moje >Na wschodzie bez zmian<.”.6

W tym samym mniej więcej czasie ukazuje się “W pośpiechu”, wywiad-rzeka z Konwickim, zapis jego licznych rozmów z Przemysławem Kanieckim, wcześniej przygotującym do druku w serii Książek wybranych rękopisy pisarza. Przy tej okazji pisarzowi zebrało się na wspomnienia i niejako odniósł się do książki Kiersnowskiego, choć, jak sam podkreśla, nigdy jej nie przeczytał, a zawarte w niej zarzuty pod swoim adresem zna jedynie z drugiej ręki.

O dziwo, o swym dawnym dowódcy wypowiada się w samych superlatywach, podkreślając, że to głównie jego umiejętnościom oddział zawdzięcza ujście z życiem. Powraca też kwestia pominiętej w “Rojstach” Mewy, a w jej kontekście także problem skupiania się jedynie na aspektach brzydkich i nieprzyjemnych, z pominięciem tych podniosłych i napawających nadzieją. Tłumaczy swemu rozmówcy: “(...) mógłby pan teraz powiedzieć - dobrze, ale dlaczego pan teraz o tych sprawach partyzanckich, pięknych, nie napisał. Ja chciałem, ale nie umiałem. Starałem się, ale nie wychodziło.”.7

I choć ani przez chwilę nie podaje w wątpliwość obrazu nakreślonego w swojej pierwszej powieści, ani nie odżegnuje się od swoich przemyśleń na ten temat i wypływających z nich życiowych wyborów, to zwraca uwagę na to, że jako osoba uczestnicząca bezpośrednio w opisywanych wydarzeniach, musi być wraz ze swym punktem widzenia wzięty w cudzysłow. Tłumaczy bowiem: “(...) ja nie jestem obiektywny, bo żyłem w tym wszystkim, brałem w tym udział, byłem zaangażowany, uczuciowo, nie uczuciowo, czyli jestem nieobiektywny i można mnie nie bardzo wierzyć. (...) Ja byłem nieobiektywny, bo byłem zaangażowany osobiście, ogłuszony tym, co się dzieje.”.8

Choć Konwicki bezpośrednio tego nie stwierdza, to słowa te można odnieść do także do samego Kiersnowskiego. Przecież i on “żył w tym wszystkim”, “brał udział”, “był zaangażowany”, a przez to nie może być obiektywny, tak samo jak każdy kto tam był. Jest bardzo prawdopodobne, że gdyby pozostałym członkom oddziału przyszło spisać swoje wspomnienia, to nie przypominałoby relacji żadnego z adwersarzy.

Dziś, gdy zarówno Konwickiego jak i Kiersnowskiego nie ma wśród żywych, ich pamięć o tych wydarzeniach odeszła wraz z nimi. Nam pozostaje jedynie interpretacja ich “zeznań” w świetle pozostałych źródeł historycznych. Możemy przy tym pozwolić sobie na luksus bezstronności, w przeciwieństwie do osób, które w analizowane przez nas wydarzenia zaangażowane były osobiście i emocjonalnie. Ich wspomnienia, dla nich stanowiące pryzmat przez który oceniali te czasy, dla nas stanowią jeden z elementów, z których budujemy naszą wizję tego okresu historycznego.

1 R. Kiersnowski, Tam i wtedy. W Podweryszkach, w Wilnie i w puszczy 1939-1945, Warszawa 2007.
2 S. Nowicki, Pół wieku czyśćca. Rozmowy z Tadeuszem Konwickim, Warszawa 1990.
3 R. Kiersnowski, Tam i wtedy. W Podweryszkach, w Wilnie i w puszczy 1939-1945, Warszawa 2007.
4 Tamże.
5 A. Michnik, Wyznania nawróconego dysydenta : spotkania z ludźmi : szkice 1991-2001, Warszawa 2003.
6 T. Konwicki, Książki wybrane tom XII: Pamflet na siebie. Rojsty, Warszawa 2010.
7 T. Konwicki, P. Kaniecki, W pośpiechu, Wołowiec 2011.
8 Tamże.

wtorek, 9 czerwca 2015

wczoraj i dziś 4

W ostatni weekend Zubek miał urodziny, odwiedziliśmy go więc. Na miejscu, pośród wielu innych atrakcji, miałem okazję obejrzeć imponującą kolekcję puszek po piwie. Jedna z nich stała się dla mnie biletem do wspomnienia czasów gimnazjum (2001-2004). Napojem najchętniej wówczas spożywanym przez jego uczniów był tzw. "kinger". Wtajemniczeni wiedzieli, że chodzi o Kenigera, piwo z Biedronki, nabywane przez wyglądającego na starszego kolegę lub wynoszone pod kurtką (w tym ostatnim przypadku najlepiej smakowało). Charakterystyczna niebieska puszka ze złotymi literami na tle czerwonej tarczy wyglądała przepięknie i wciąż tak wygląda, o czym miałem okazję się przekonać. Zawartość spożywało się w przeróżnych miejscach, ja najmilej wspominam ławkę pośród drzew w odludnych wówczas okolicach amfiteatru. Czy muszę jeszcze dodawać, że wspomniana zawartość była przepyszna?

W następnych latach "kingery" odeszły w zapomnienie, było przecież tyle piw do wypróbowania. Niemal dziesięć lat później, gdy robiłem zakupy w Biedronce, nagle w oko wpadła mi znajoma nazwa. Puszka jednak wyglądała zupełnie inaczej. Czerwona, moim zdanie brzydsza. Wiedziony ciekawością jak też po latach ocenię podniebieniem wykwalifikowanego chlora to jedno z moich pierwszych piw, zakupiłem jedną sztukę. Jakież było moje rozczarowanie, gdy po wzięciu pierwszego łyka, napój okazał się być wyjątkowo ohydny. "Ja choć czasem nie dojadam, zawsze dopijam", skończyłem je więc, a potem zacząłem się zastanawiać. Do dziś jednak nie wiem jaka jest prawda. Czy piwo się zepsuło przez lata (zmieniła się przecież rozlewnia), czy może ja byłem mniej wybredny (w to jednak trudno jest mi uwierzyć). Cóż, cytując Wieniczkę "Tego nikt nie wie i teraz już nigdy się nie dowie. Do tej pory przecież nie wiem, czy car Borys zamordował carewicza Dymitra czy na odwrót?"