niedziela, 25 października 2015

rozkminka o nowej rzeczywistości

Jak żyć w "nowej" rzeczywistości? Tak samo jak w starej: zarzucamy antydepresanty i jakoś to będzie.

sobota, 24 października 2015

rozkminka o techno

Jak już wspomniałem w poście o "Idolu", miałem okazję wybrać się na koncert The Analogs, jednego z moich ulubionych zespołów. Ciekawym zbiegiem okoliczności był fakt, że został zagrany wspomniany przeze mnie w poprzednim wpisie utwór "Idole", choć z reguły nie jest on grany z reguły na koncertach. Ale, jak uznał wokalista, trzeba ten kawałek przypominać, bo każde pokolenie dodaje do niego kolejną zwrotkę. Gdy Harry za Analogsów wspólnie z Farben Lehre wykonał "Pierdoloną erę techno", przeniosłem się w czasie.

Dawno, dawno temu, w czasach gdy uczęszczałem do gimnazjum, wymienialiśmy się między sobą płytami CD-R, na których upychało się wszystko co się dało. Empetrójki, "śmiszne" filmiki etc. Na takiej właśnie płycie, nie mam pojęcia, od kogo pożyczonej, trafiłem na kawałek, w którym natychmiast się zakochałem. Podpisany był jako Pidżama Porno, a zaczynał się od pamiętnych słów "to chuj, że gramy jak dwadzieścia lat temu". Niedługo póżniej skompromitowałem się w towarzystwie, gdy ktoś przytoczył wersy z tego kawałka, a ja zidentyfikowałem je jako twórczość zespołu z nazwy mojego pliku. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że dowiedziałem się wówczas o prawdziwych autorach tego utworu. Swoją drogą, aż do dzisiaj myślałem, że tamta nazwa pliku to jakaś durna pomyłka, która urosła do rangi reguły, coś jak "Balansuj ze mną" czy przypisawanie "Jedziemy po zioło" Kalibrowi 44. Jednak dzisiaj, w trakcie przechadzki nad Neckiem, dowiedziałem się od Szymona T., że Pidżama rzeczywiście nagrała cover "Ery techno". edit: chyba jednak nie, ta wersja jest na płycie Blask Szminki.

W każdym razie, gdy już namierzyłem interesujący mnie zespół, natychmiast zapoznałem się z dyskografią. Nie będę tu się na jej temat rozpisywał, kto ją zna, ten wie o co chodzi, kto nie zna może się zapoznać. Ja wspominam teraz czasy "złotych czasów melanżu", gdy byłem młody i piękny (żartuję, tylko młody), a "Era techno" była jednym z elementów czegoś, co można nazwać soundtrackiem mojej ówczesnej ekipy. O pozostałych kawałkach napiszę może przy innej okazji. Dla "Ery techno" charakterystyczne było, że gdy z moim przyjacielem Dawidem szliśmy pijani przez miasto, to na cały głos skandowaliśmy tekst, niekiedy zyskując poparcie nocnych przechodniów, niekiedy wdając się z nimi w awantury. Mieliśmy wtedy po niespełna dwadzieścia lat, dwadzieścia lat stuknęło w tym roku Analogsom.


czwartek, 22 października 2015

rozkminka o idolu

Hłasko powrócił ostatnio do światka literackiego za sprawą odnalezionego po latach debiutanckiego "Wilka", jednak wciąż jest to zaledwie nikły cień jego zamierzchłej sławy. Światło cudownego dziecka lat pięćdziesiątych, pisarza, który z premedytacją zacierał kolejne granice pomiędzy swym życiem a twórczością i dał początek pokoleniu tzw. hłaskoidów, świeciło się mocno i krótko. Może się mylę, ale odnoszę wrażenie, że po okresie wymuszonej przez warunki polityczne posuchy, nigdy już nie odzyskał reputacji, na jaką by zasługiwał. Może jedną z przyczyn jest zamknięcie go w szufladce pisarzy "antykomunistycznych" i sprowadzanie wyłącznie do tej roli. A dzisiejsi antykomuniści wolą się na niego nie powoływać, bo mają lepszych kandydatów od pijaka, dziwkarza, mitomana i rzekomego homoseksualisty. Kto jednak przeczytał taki "Pierwszy dzień w chmurach" (debiutancki zbiór opowiadań), powinien zdawać sobie doskonale sprawę, jak uniwersalne treści niesie ze sobą ta proza i jak łatwo w gruncie rzeczy można ją odnieść także do naszych czasów.

Jeśli chodzi o kino, to początkowo sięgało ono po Hłaskę garściami. W przeciągu jednego roku powstały aż trzy filmy na podstawie jego twórczości: "Pętla", "Ósmy dzień tygodnia" i "Baza ludzi umarłych". Później jednak pisarz wyemigrował i przestało być wesoło. Przez lata ciążyła nad nim zmowa milczenia, a gdy w końcu można było ją przełamać, okazało się, że być może jego czas, przypisany do konkretnej epoki, już przeminął. Do dzisiaj, choć pojawiają się filmy czy spektakle inspirowane jego twórczością, są to z reguły rzeczy niszowe i mało kto o nich słyszał. Szkoda, zarówno twórczość jak i biografia pisarza mogłaby stanowić szerokie pole do popisu.

Wiedział o tym Feliks Falk (mój kumpel wynajmuje od niego mieszkanie, taka ciekawostka), który w latach 80-tych postanowił się zmierzyć z tym fenomenem. Nie interesowała go jednak sama postać pisarza, a jego legenda, w dużym stopniu będąca wynikiem autokreacji. W filmie, wzorowany na Hłasce Piotr Korton pojawia się tylko raz, gdy na samym początku jego zwłoki zostają odnalezione w hotelowym pokoju gdzieś w zachodnich Niemczech. Już za chwilę skupiamy się na właściwym bohaterze, Tomaszu Sołtanie, niepozornym dziennikarzu, owładniętym obsesją, której na imię właśnie Piotr Korton. Przez jedno wydarzenie z dalekiej przeszłości czuje się z nim związany i mimo zakazów mniej lub bardziej oficjalnych chce o nim przypomnieć ludziem. Śmierć idola staje się ostatecznym impulsem.


Dążąc do przynajmniej pośmiertnej rehabilitacji pisarza, najpierw oplutego, a następnie skazanego na zapomnienie, Sołtan rozpoczyna prywatne śledztwo. Poszukuje tajemniczej taśmy, na której Korton nagrał swoje ostatnie chwile. Dociera do dawnej kochanki pisarza, poznaje jego dawnych kumpli. Zostaje przez nich zaakceptowany, więcej nawet, dostrzegają w nim podobieństwo do swego dawnego przyjaciela. Rozochocony dziennikarz, chyba nawet nie do końca świadomie zaczyna wchodzić w skórę swojego idola, którego życie zdaje mu się nieporównanie atrakcyjniejsze od własnego. Podąża jego tropem, przejmuje kolejne kojarzone z nim artefakty jak charakterystyczny kożuch, ciemne okulary czy nóż sprężynowy. Zaczyna pisać i boksować. Stara ferajna Kortona również odżywa, luka po stracie kogoś, kto czynił ich życie kolorowym, zdaje się wypełniać. Czy jednak taki substytut może okazać się trwały, gdy sam pierwowzór był czymś w najwyższym stopniu ulotnym?

Film podejmuje ciekawy i według mnie ważny temat, jakim jest, chyba immanentna ludziom, potrzeba mitologizacji życia. Własnego bądź cudzego, jak kto woli. Jest to pułapka, z której bardzo trudno jest się wyzwolić. Nieraz trzeba wielkiego wysiłku, by odbrązowić pomnik i za ikoną, herosem, symbolem, dostrzec zwyczajnego człowieka. To właśnie takie zadanie czeka Sołtana, choć nie wie on tego od początku i nie wiadomo wcale, czy gdy zda sobie z tego sprawę, nie będzie już za późno. Może zabrnie już za daleko w świecie iluzji i samooszustwa. Nas samych, choć może podobny problem nie dotyczy tak bezpośrednio, również na każdym kroku czeka takie zadanie. Warto o tym pamiętać, w czym może pomóc utwór Analogsów, który mi się teraz skojarzył, a na których koncert wybieram się jutro. "Idole", tytuł nad wyraz adekwatny jak widać. Warto przesłuchać do samego końca dla nieoczekiwanej puenty ;)


"Idola" można legalnie i za darmo obejrzeć w serwisie VOD, zachęcam. LINK

wtorek, 20 października 2015

Star Wars: The Force Awakens Trailer (Official)

Czekam, czekam, czekam. Przypominają mi się czasy gdy na ekrany wchodziło "Mroczne widmo" i z kumplami zajęliśmy cały jeden rząd, a gdy wychodziliśmy, brodziliśmy po kostki w łupinach pestek. Nie mówiąc już o pamiętnym roku '97, gdy jako dziewięciolatek oglądałem na dużym ekranie starą trylogię w wersji odnowionej. Jak śmiesznie by to nie brzmiało, jest to spory fundament mojej tożsamości. Co z tego że nowa trylogia była taka sobie, każda premiera była magicznym wydarzeniem. Tak samo z nadchodzącymi częściami. Będą jakie będą (chciałbym oczywiście żeby były genialne), ale sam fakt że będą napawa mnie niezmierną radością.

piątek, 16 października 2015

rozkminka o alarmach


GORZKA PRAWDA KONTRA HAJLAJF
Ostatnio naszła mnie refleksja, do jakich polskich płyt hip-hopowych, pochodzących mniej więcej z czasów, gdy polskiego hip-hopu zaczynałem słuchać, wracam po latach najczęściej. Okazuje się, że nie zawsze są to te płyty, których wówczas słuchałem najczęściej. Inaczej jest chociażby z płytą, którą mam zamiar przypomnieć na łamach niniejszego wpisu, a mianowicie debiutanckiej płyty (nie licząc poprzedzającego ją maxisingla) Piha, białostockiego rapera (z wykształcenia prawnik jakby co). Zaraz po premierze produkcja ta nie przyciągnęła na dłużej mojej uwagi. W tamtym czasie płyta była chyba za mało "warszawska" jak na klimaty środowiska, w którym się obracałem. Z tamtych czasów zapamiętałem z niej w zasadzie dwie rzeczy. Jedno z najlepszych tekstowych "otwarć", w zasadzie jednym wersem charakteryzujące całą płytę i zapowiadające z czym przez najbliższą godzinę będziemy mieli do czynienia:
Boisz się alarmów? Pe I Ha solo album, piętnaście sekund przed końcem będziesz wpierdalał valium
Drugą rzeczą był promujący płytę utwór "Nie ma miejsca jak dom" na nieco rzewnym samplu z Krzysztofa Klenczona, dedykowny "dla tych, co zjedli chleb betonowych osiedli". Utwór wraz z nakręconym do niego teledyskiem ukazuje słuchaczowi świat, z którego wywodzi się raper, tkwiący "obydwiema nogami w błocie rzeczywistości". Jednak całość płyty nie przedstawia się wcale tak jednowymiarowo. "Gorzka prawda kontra hajlajf" oznajmia raper w jednym z refrenów. Dzięki talentowi do składania słów zdobywa inny, nie znany dotychczas świat, gdzie grupistki podbijają do niego "po autograf z kartką, na czole wypisane wal" i "uderza w twoją dumę, kiedy słyszysz, że jadą na dziewięć taksówek". Cóż, korzysta z tych atrakcji bez żadnych skrupułów, w końcu "nie oderwiesz od stołu dzieciaka, który nie czuł nigdy smaku kawioru".



Zakres tematów jest naprawdę szeroki. Mamy tu i ekshibicjonistyczne, skrajnie emocjonalne rozliczenie z ojcem, jest i w niebanalną formę ubrany lovesong. Wszystko to wręcz wyplute na mikrofon, jakby pewne przemyślenia rozrywały rapera od środka. Pih był wtedy zdecydowanie w uderzeniu. Oprócz natchnienia towarzyszyła mu pewność siebie, pozwalająca bezczelnie twierdzić, że "kładzie chuja na rock, kładzie chuja na pop, kładzie chuja na klasykę, daje rap muzykę. Niekiedy skrajnie naturalistyczne opisy rzeczywistości udało mu się ubrać w niebanalne i obrazowe (nieraz obrazoburcze) metafory. Nie przejmuje się czymś takim jak poczucie dobrego smaku, wesoła twarz ziomka jest według niego "szczera do bólu jak z pochwy wymaz", czym świadomie zawęża swój target, w końcu płyta przeznaczona jest "dla łysych głów, a nie zaświerzbionym pederastom". Jest tu bezkompromisowo, chamsko i dosadnie. Dla mnie jest to kolejny atut.

Nie napiszę wiele o zaproszonych na płytę gościach, bo na ich tle gospodarz wyróżnia się jeszcze bardziej. Żaden z nich zdaje się nie mieć tego ognia, wspomnianego w pierwszym kawałku. Mimo najlepszych chęci nie są niczym więcej jak pewnym ubarwieniem całości, chwilą na złapanie oddechu.

Może krzywdzę tym artystę, ale dla mnie Pih jest raperem jednej (właśnie tej) płyty. Żadnej z kolejnych nie słucham od początku do końca. Część utworów mi się podoba, innych mogłoby nie być. "Boisz się alarmów" wręcz przeciwnie. Po latach dochodzę do wniosku, że jest to jedna z lepszych polskich płyt rapowych. Zgadzam się poniekąd z Mesem, który chcąc oczyścić hip-hop z żałosnych przyległości, apelował:
Przyjacielu jeśli pracujesz w empiku
widzisz półkę - polski hip-hop - podpal ją bez kitu
po cichu w nocy kilka klasyków wrzuć w koszyk, ocal rap,
chuj że wylecisz z roboty
nie bój sie alarmu, weź Piha, pierdol alarm
Max 30 płyt - reszta wypierdalać

sobota, 10 października 2015

rozkminka o wyborach

Podobno jakieś wybory się zbliżają, u nas nikt nie ma złudzeń. Polityka jest dla dzieci.

sobota, 3 października 2015

3. Kuba Knap - Sprane czapki prod. Jorguś Kiler

Trafił koleś w jakąś czułą strunę we mnie. Ja zacząłem chlać rok po tym jak wieże padły. Z wieloma wersami się utożsamiam, fajnie opowiedziane. Teraz słucham płyty i jest całkiem nieźle.
Zajawa i stres czy zaraz wróci tata,
bywałem w różnych chatach, różnych światach
różnych stanach - zasada ta sama, niestety
wszędzie to samo gówno, inne etykiety