czwartek, 9 października 2014

Pisanie na ekranie: propozycje na weekend 1

Lubię czytać, lubię pisać, lubię oglądać filmy. Nikt się więc chyba zbytnio nie zdziwi, że szczególne miejsce w moim sercu zajmują filmy o pisarzach. Co prawda nie uważam się za eksperta od tego tematu, ale złapałem się na tym, że filmów tego rodzaju często poszukuję, a do tych które wywarły na mnie największe wrażenie, regularnie wracam. Pewnego pięknego dnia ni z tego ni z owego zacząłem zastanawiać się, jak wyglądałaby moja ulubiona dziesiątka. Dość szybko ją przygotowałem, lecz później stwierdziłem, że wolę zastosować inna formę. Po pierwsze, widząc że dziewięć moich propozycji to filmy amerykańskie, doszedłem do wniosku, że muszę być jeszcze mniejszym ekspertem niż myślałem. Po drugie, tego typu zestawienie jest samo w sobie ograniczające, a przecież nie ma potrzeby żadnych ograniczeń sobie narzucać. Lista może się rozrastać. Po trzecie, przedstawiając filmy w formie na jaką ostatecznie się zdecydowałem, mam mniej roboty, bo nie muszę od razu opisać dziesięciu produkcji.

Zdecydowałem bowiem, że po prostu w ramach propozycji na weekend będę wrzucał co jakiś czas w czwartek trzy tytuły (na piątek, sobotę i niedzielę), które mi się podobają i wywarły na mniej jakieś tam wrażenie. Wpisy nie będą pojawiały się regularnie, zresztą i tak nikt chyba nie będzie od razu oglądał wszystkich filmów, nawet jeśli go zainteresują, więc tym sposobem nikt nie odczuje presji.

Na pierwszy ogień pójdą filmy będące ekranizacjami. Wszyscy wiemy, że trudną sztuką jest przełożyć język liter na język ruchomych obrazów, czego najlepszym dowodem jest fakt, jak mało można znaleźć przykładów udanych translacji tego rodzaju. Oczywiście daleki jestem od porównywania tak różnych form sztuki, jestem zdania, że nie można mówić, że książka jest lepsza od filmu czy vice versa, gdyż są to zbyt różne bajki. Oceniać można film sam w sobie, a poniższe przykłady wydają mi się całkiem niezłymi kawałkami.


Cudowni chłopcy (Wonder Boys) na podstawie powieści Michaela Chabona

Głównym bohaterem filmu jest Grady Tripp (Michael Douglas). Przed siedmiu laty opublikował powieść, kŧóra zapewniła mu sławę i pozycję. Od tego czasu jednak nic nowego się nie ukazało. Pracuje co prawda nad kolejną powieścią, ale choć rozrasta się ona do kolosalnych już rozmiarów, to końca pisarz wciąż nie widzi. A może po prostu boi się go dostrzec? Przecież wtedy jego talent zostałby na nowo zweryfikowany przez czytelników i krytyków. A co jeśli nie wypadłoby to pomyślnie?

Jak na ironię, Grady trudni się obecnie nauczaniem kreatywnego pisania na uniwersytecie w Pittsburghu. Tam właśnie, podczas literackiej imprezy o nazwie WordFest, rozegrają się przełomowe dla pisarza wydarzenia. Oraz dla kilku osób z jego otoczenia: wydawcy (Robert Downey Jr), który festiwal traktuje jako pretekst do spotkania z Gradym i wybadania na jakim etapie są prace nad książką; pani rektor (Frances McDormand) z którą ma romans, o czym pojęcia nie ma jej mąż, pan dziekan, właściciel nietypowej kolekcji zawierającej chociażby żakiet Marilyn Monroe; Jamesa Leera (Tobey Maguire), tajemniczego, wycofanego studenta, którego próby literackie są wyśmiewane przez rówieśników, a dla którego Grady staje się pewnego rodzaju mentorem. To nawet nie połowa różnych dziwnych postaci, z jakimi będziemy mieli do czynienia podczas projekcji.

Zakręcony świat ludzi dla których książki są w centrum wszechświata, dzięki czemu na chwilę można uwierzyć, że naprawdę tak jest.

ZWIASTUN

Factotum na podstawie powieści Charlesa Bukowskiego

Gdy za prozę Bukowskiego zabrał się Norweg Bent Hamer, można było mieć pewność, że efektem będzie dzieło niebanalne. I rzeczywiście tak było, choć wywołało to raczej opinie w stylu, że film nie oddaje ducha autora książkowego pierwowzoru. Ja bym jednak nie zgodził się z tak pochopną diagnozą. Według mnie Bukowski obecny jest w tym dziele, aczkolwiek stonowana jest nieco cała jego kontrowersyjna otoczka. Głównym bohaterem jest Henry Chinaski, młody włóczęga, która tuła się po całych Stanach Zjednoczonych, od jednej roboty do drugiej, w żadnej nie zagrzewając na dłużej miejsca. Zarobione tam grosze w całości przeznacza na swoje ulubione rozrywki: alkohol, panienki i wyścigi konne. Czy ma w życiu jakiś cel, czy też, jak diagnozuje jego ojciec, jest bezużytecznym nierobem? Pisze. Głównie opowiadania, jest też w trakcie pracy nad powieścią, w której będzie "wszystko". Ale wydaje mi się, że w mniejszym stopniu wiąże się z jakimś odległym celem, niż ze zwyczajną wewnętrzną koniecznością. Pisanie jest dla głównego bohatera czymś tak oczywistym i odruchowym jak wypróżnianie. I chyba tak też można określić jego podejście do twórczości, analizując tytuł jednego z jego dzieł tj. "Moja spita piwem dusza ma w sobie więcej smutku niż wszystkie umarłe choinki świata". Pisarz wysyła kolejne swoje twory do kolejnych czasopism, ale nie ma w tym jakiegokolwiek wyrachowania czy parcia na szkło. Po prostu inaczej nie może, to naturalna kolej rzeczy.

Reżyserowi zapewne zawdzięczamy pewien skandynawski sznyt. Chłód, melancholia, czarny humor. Nic tu nie jest nachalne, życie płynie leniwie przy akompaniamencie idealnie dobranej muzyki. Film może dać sporo do myślenia, zwłaszcza aspirującym pisarzom, a przy tym nie jest ciężki, choć tematyka jest raczej rynsztokowa. Jak dla mnie świetna kombinacja.

A jeśli ktoś czytał powieść, to oglądając ostatnią scenę filmu, dopowie sobie ostatnie książkowe zdanie i uśmiechnie się pod nosem.

ZWIASTUN

Przetrwać w Nowym Jorku (Basketball Diaries) na podstawie powieści Jima Carrolla

Młody Leonardo DiCaprio wciela się tu w rolę Jima Carrolla, pisarza, którego autobiograficzną powieść oglądamy przeniesioną na ekran. Dorastający na nowojorskich ulicach dzieciak ma dwie pasje: koszykówkę i poezję. W obu kategoriach jest równie utalentowany i ma wszelką szansę, by odnieść sukces. Wychowująca go samotnie matka robi wszystko, by zapewnić mu dobry start w dorosłe życie. Jednak on zdaje się tego nie zauważać. I w zasadzie trudno mu się dziwić. Jest jeszcze na tyle młody, że myślenie o przyszłości ginie gdzieś w beztroskiej codzienności. A widok przyjaciela umierającego na raka zdaje się utwierdzać go w przekonaniu, że nie ma sensu skupiać się na czymkolwiek innym niż tu i teraz. Imprezuje więc z kolegami, eksperymentuje z coraz to nowymi używkami i trudno jest w zasadzie jednoznacznie określić kiedy kończy się zabawa, a zaczyna niewola w szponach nałogu. W całym tym labiryncie beznadziei rolę nici Ariadny odgrywa pomięty zeszyt, w którym Jim regularnie zapisuje swoje przemyślenia ubierając je w poetycką formę. I nawet kiedy przez właściciela zostanie olany w dosłownym tego słowa znaczeniu, wciąż mamy nadzieję, że pomoże mu on wyjść na prostą.

Na szczególną uwagę zasługuje DiCaprio, który zagrał świetnie kreowaną przez siebie postać. Scena w której dobija się do mieszkania matki jest naprawdę poruszająca. Fajnie sprawdził się też Mark Wahlberg, który grając przyjaciela głównego bohatera stworzył postać kontrastującego z utalentowanym wrażliwcem prostaka-buraka. Poza tym Nowy Jork i jego osiedlowe oblicze odgrywa tu też niebagatelną rolę.

A wisienką na torcie jest scena gry w koszykówkę na haju przy akompaniamencie "Riders on the Storm" Doorsów.

ZWIASTUN

4 komentarze:

  1. Z ruchomymi obrazkami niezbyt mi po drodze, ale Factotum sprawia wrażenie bardzo interesującej produkcji, na którą warto poświęcić czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwłaszcza że książkę czytałeś, więc będziesz mógł porównać wizję reżysera ze swoją.

      Usuń
  2. Piszesz od 2009 a ja dopiero tu trafiłem. Shame on Me. Wszystkie trzy tytuły, które tu proponujesz są godne poleceniem chociaż najbliżej mi do Factotum. Chociaż Rourke w "Ćmie Barowej" świetnie oddał ducha Bukowskiego, to Dillon w "Factotum" jest według mnie lepiej dobrany
    fizycznie do postaci Chinaskiego. Świetny klimat, fajne miejscówki i takie .... rozkosznie leniwe kino.


    "Basketball Diariers" trochę taki Buszujący w Zbożu na kresce. Świetne kreacje, duszne ulice i ta kurewska chęć wskoczenia w ekran i natrzaskania po ryju "Weź się ogarnij chłopie"

    Lubię "Cudownych Chłopców". Chociaż tak jak napisałem, pamiętam mało, to chętnie bym sobie odświeżył. Głównie dla Douglasa i Downeya.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie dopiero od zeszłego roku zaczęło się tu dziać coś konkretniejszego, więc nie ma co żałować.

      Usuń