Wróciłem właśnie z projekcji filmu "Potop Redivivus", po której odbyło się spotkanie z reżyserem, Jerzym Hoffmanem. Wiele myśli wirowało mi głowie w trakcie seansu i po nim, cały czas zresztą nie mogę się ich pozbyć, stąd też niniejszy wpis.
"Potop" po raz pierwszy oglądałem będąc we wczesnej podstawówce. Było to w trakcie jakichś świąt, zgromadzona w pokoju rodzina, widząc go po raz enty, zerkała nań jednym okiem, ja zaś nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi. Byłem wręcz zafascynowany. Gdy film się skończył, niemal natychmiast pożyczyłem od dziadka książkowy pierwowzór. W okresie 3-4 klasa podstawówki przeczytałem Trylogię, do "Potopu" wracałem jeszcze w latach późniejszych.
Film zaś obejrzałem dobrych kilkaset razy, chyba tylko Star Wars mogą się z nim równać pod tym względem. Kupiłem nawet oryginalne kasety VHS za kosztem wielu wyrzeczeń uciułane kieszonkowe. I choć od ładnych paru lat do filmu nie wracałem, to dzisiejsze spotkanie uświadomiło mi, jak mocno zapadł mi on w świadomość.
Jak wszyscy dobrze wiemy, wersja obecnie wyświetlana w kinach została skrócona do trzech godzin. Powiem od razu, że wolę wersję pięciogodzinną. Choć wielką przyjemnością było obejrzenie wersji odrestaurowanej (wrażenie jakbym do tej pory oglądał niebo spod powierzchni jakiegoś cuchnącego bajora, by teraz z niego się wynurzyć) na dużym ekranie (urodziłem się grubo za późno, by załapać się na pierwszą ku temu okazję), to jednak trudno było mi ocenić efekt przemontowania filmu na nowo. Starałem się podchodzić do tego tak, jakby był to całkiem inny film, oglądany przeze mnie po raz pierwszy, ale było to chyba niewykonalne.
Już od pierwszych ujęć i scen, bezbłędnie (tak mi się wydaje) rozpoznawałem gdzie co zostało ucięte i jak zszyte. Z pamięci dogrywałem sobie brakujące fragmenty. Cały czas sobie po cichu dopowiadałem: "o, tutaj wycięli tę kwestię", "o, tu pominęli ten dialog". Nie znaczy to wcale, że byłem rozczarowany, co to, to nie. Właściwie bardzo trudno jest mi wyartykułować teraz moje odczucia. Z tego wniosek, że jakaś struna została poruszona.
Słuchając późniejszych wypowiedzi reżysera tego wiekopomnego dzieła, czułem jeszcze większy podziw, gdy uświadomiłem sobie, że przecież nie na mnie jednego w ten, czy inny sposób wpłynął. Nie chce mi się zastanawiać czy były to dziesiątki czy setki tysięcy, a może jeszcze więcej. Dość powiedzieć, że osobiście czułbym się spełniony, gdyby moje nędzne próby twórczości, zostały kiedyś tak odebrane choćby przez jedną osobę.
Jerzy Hoffman wśród licznych anegdot przytoczył słowa Wiktora Zborowskiego, który podobno wznosząc toast zwykł mawiać: "nie życzę wam zdrowia, bo na Titanicu wszyscy byli zdrowi. Nie życzę wam pieniędzy, bo na Titanicu wszyscy byli bogaci. Życzę wam fartu". Właśnie fartu i odporności psychofizycznej życzył reżyser wszystkim młodym, za co mu z całego serca dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz