Na hasło Gracz każdy, kto w jako takim stopniu obeznany jest z literaturą, pomyśli o dziele Dostojewskiego, którego sama historia powstania intryguje swą hazardową otoczką. Autor, zapalony gracz, zadłużony po uszy, chociaż był w trakcie pisania zupełnie innej książki, został przez wydawcę niemal zmuszony, by napisał coś "na wczoraj". Gdy usłyszałem tę historię, od razu zainteresowałem się wspomnianym dziełem i przy najbliższej okazji po nie sięgnąłem. Muszę niestety przyznać, że przeżyłem rozczarowanie. Cała fabuła była zwyczajnie nudnawa, nie odczułem zupełnie dreszczu emocji, którego oczekiwałem - przeniesionego przez karty książki uczucia, gdy wiruje ruletka i ważą się nasze losy; podwoimy fortunę, czy zostaniemy z niczym. Dopiero zakończenie utworu w dwójnasób zrekompensowało wcześniejsze braki. Czytało się je w napięciu, jednak dominowała myśl, że gdyby cały utwór był taki, mielibyśmy do czynienia z arcydziełem, a tak czegoś jednak zabrakło.
Mimo to Gracz za sprawą samego autora pozostaje swego rodzaju pomnikiem, gdy więc ktoś postanawia powieści o hazardziście nadać ten sam tytuł, musi liczyć się z tym, że ze swojego przedsięwzięcia zostanie surowo rozliczony. A gdy za tym nawiązaniem stoi rosyjski pisarz, dochodzimy do wniosku, że jest to przedsięwzięcie, na które mógłby poważyć się tylko Rosjanin, taki jakim go sobie wyobrażamy. Wariat, przesiąknięty bezsensowną brawurą, w swej istocie przypominający tych, którzy wspinają się na dźwigi. Zresztą taki jest właśnie główny bohater utworu, choć jego brawura nie objawia się w tak bezpośrednio zagrażający życiu sposób. Jurij Ałtynow to tytułowy gracz - to oczywiste stwierdzenie jest jednocześnie jak najbardziej wyczerpującą charakterystyką protagonisty. Młodzieniec ów musi dostać się z Rostowa do Moskwy i chociaż stać go na dowolny środek transportu, z pełnym rozmysłem wybiera pociąg, gdyż wychodzi z założenia, że w tym mikroświecie nie będzie się nudził. Oczywiście ma rację.
Pociąg jako miejsce akcji utworu literackiego nieuchronnie przywodzi na myśl inne arcydzieło rosyjskiej literatury, a mianowicie Moskwa-Pietuszki. W tym przypadku jednak nawiązanie jest o wiele bardziej luźne niż przy wspomnianym wyżej tytule. Tak jak w poemacie Jerofiejewa (ale także, nomen omen, filmowym Pociągu Kawalerowicza) mamy tu do czynienia z pełnym przekrojem społeczeństwa, począwszy od klasy pierwszej, aż do tych najdalszych. Świat poza nim przestaje istnieć, sprowadza się do pejzażu, namalowanego na szybach. Każdy z pasażerów ma swój cel, do którego dąży, a gdy na jego drodze stanie Ałtynow ze swoim, musi doprowadzić to do nieuchronnych komplikacji.
A co jest celem Ałtynowa? Gra. Nic więcej. I dzięki temu go polubiłem, choć pozornie nie powinien wzbudzić mojej sympatii. Jakże irytująca jest przecież postać, której od pierwszych stron powieści wszystko udaje się w wielkim stylu. Niezrównany aktor, znakomity kanciarz (czy jest w ogóle możliwe, by wyrzucić na kostce taką liczbę, jakiej akurat sobie zażyczymy? Nie wiem, ale Ałtynow to potrafi), dysponujący poza tym zadziwiającą siecią kontaktów i nieograniczonymi zasobami finansowymi. Dość powiedzieć, że natychmiastową zmianę trasy pociągu załatwia jednym telefonem.
Szybko jednak zdajemy sobie sprawę, że pieniądze, które w kolejnych rozgrywkach zdobywa, w ogóle go nie interesują. Pobudki, które mu przyświecają mają więcej wspólnego ze światem sztuki, artystów do reszty owładniętych perspektywą swojego dzieła. Przypomina w tym Roberta, drobnego kanciarza z Drugiego zabicia psa Hłaski, miłośnika Szekspira, który oszukiwanie bogatych wdów przygotowuje z precyzją godną spektaklu teatralnego. I to sam akt jest tu najważniejszy i zatracenie się w nim, a oklaski lub ich brak są rzeczą wtórną i nieistotną, przynależną do innego, mniej pełnego życia, niż to poświęcone bez reszty swojej pasji.
(...) jestem artystą, graczem. Graczem w każdym szczególe, w każdej scenie realnego życia. Bez gry jestem martwy. Pieniądze dla mnie są dodatkiem, najważniejsze jest nieustanne tworzenie. Non stop. Dwadzieścia cztery godziny na dobę - gra. Gra totalna. Gram na bożym polu i na boisku diabła. Gram nawet z samym sobą. Lewa ręka gra przeciw prawej. Moje serce gra przeciw mojej duszy. Gram we śnie, w łóżku, z pieśnią miłosną i z uczuciem nienawiści, gram z dziećmi i ze starcami, z bliskimi i z obcymi. Moja śmierć będzie ostatnim rozegranym przeze mnie spektaklem.
Dostrzec to wszystko najpełniej pozwala postać pozornie epizodyczna, będąca jednak rewersem Ałtynowa. Choć w każdym calu inna, to paradoksalnie taka sama, właśnie dzięki podzielanej graczowej pasji. Podstarzały, niespełniony aktor z prowincjonalnego miasteczka, którego warunki bytowe zmusiły go do wykreowania w prawdziwym życiu postaci kleptomana (wbrew pozorom wymagało to niebywałego kunsztu, nie wystarczy przecież zacząć kraść, by ludzie zaczęli mówić "to kleptoman"), dostaje niebywałą szansę. Stanie się trybikiem w misternym planie Ałtynowa, odegra w ten sposób rolę, do której przygotowywał się całe życie. Niespodziewanie pokieruje też losy samego reżysera w rejony, o których ten nawet nie śnił. I pozwoli się przekonać, że żadna komplikacja nie jest straszna, dopóki toczy się gra. A gra toczy się tak długo, jak gramy.
Książkę wypożyczyłem z domowej biblioteczki Piotrka aka Ambrose z Klubu A+A - zarówno za wakacyjną gościnę, jak i za możliwość przeczytania Gracza serdecznie dziękuję!
Hehe, tak jak wspominałem, kupując książkę i pobieżnie zapoznając się z jej treścią, od razu pomyślałem o Tobie i dlatego tym bardziej się cieszę, że dzieło przypadło Ci do gustu.
OdpowiedzUsuńCiekawa analiza - super, że udało Ci się odnaleźć aż tyle odniesień do innych utworów.
Ja również dziękuję - za odwiedziny :) Pozdrawiam!
Mam już na swojej liście książek do przeczytania ładnych parę polecanych przez Ciebie, chociażby "Japońską operę za trzy grosze", czy "Nawet psy" :)
Usuń