środa, 14 stycznia 2015

augustów wśród liter 2


Wrażenia spowodowane "Kontrą", obraz rozbijanego świata, miażdżonych narodów, poszczególnych jednostek spotęgował jeszcze letni pobyt pod Augustowem we wsi Wojciech. To stało się za sprawą Jurka Jaworowskiego, grafika z Czytelnika.
Między nami snuło się coś na kształt przyjaźni. Pojechaliśmy tam we czwórkę, Jurek z żoną, Hanką, ja z Czarnowłosą. Zamieszkaliśmy w drewnianym domu gospodarzy Woronieckich, rolników. Zaczęła się mała historia tych stron. Woronieccy pamiętali Jurka doskonale. Mieli do niego zaufanie. Syn szanowanego przed wojną lekarza społecznika. Wieczorami pod granatowym, rozgwieżdżonym niebem na zboczu nad jeziorem, przy bimbrze - swojskim winku, jak mówili miejscowi - toczyły się opowieści o małym świecie wiosek schowanych wśród jezior o poetycko brzmiących nazwach: Sajno, Sajenko, Hańcza, Studzieniczne, Gaładuś, Wigry. O okupacji sowieckiej, niemieckiej. O wywózkach ludzki do sowieckich łagrów. O niespokojnych nocach, kiedy oczekiwano na łomot w drzwi. Przyjdą, nie przyjdą. O wspaniałych ludziach. O najgorszych ludzkich śmieciach. O leśnych oddziałach. Naszych, obcych. O mordowaniu Żydów. Schodzili się inni mieszkańcy wsi. Każdy dorzucał swoje. Zamordowali ojca, brata, całą rodzinę. Niemcy, Ruscy. Ten wrócił po wielu latach, był niewolnikiem w kopalni za polarnym kręgiem. Tamten nie wrócił. O leśnych, bezimiennych mogiłach. Znają miejsca, leżą tam zastrzeleni strzałem w tył głowy, warstwami, jeden na drugim. Dużo jeszcze wiedzą. Jurek, ostatni rocznik maturalny przed 1939 rokiem, był w konspiracyjnym harcerstwie, palił mu się grunt pod nogami, trzy razy uciekał pod okupację niemiecką, trzy razy zawracali go Niemcy i za trzecim razem zajęli się nim Sowieci. Śledztwo w NKWD, więzienie w Augustowie. Powieźli w tajgę pod Uralem, rąbał drzewo. Wrócił do Polski w 1947 roku. Po wielu latach przeczytał "Inny świat" Herlinga-Grudzińskiego i odkrył, że był w tym samym kompleksie łagrów, co pisarz. Jercewo! Był bardzo poruszony. Wieśniacy wspominali ojca Jurka, lekarza cenionego w okolicy. Wzdychali. Wspólnota podobnych doświadczeń. Wracali do czasu przed pożogą, który wydawał się idyllą. Było kilka takich ciężkich w treści wieczorów. Lato piękne i za dnia nocne Polaków rozmowy rozpraszały się, zanikały, wracała wakacyjna beztroska, pogoda ducha. Pływaliśmy dulkową łodzią z Wojciecha do jeziora Białego, kanałem przez śluzy dalej. Opalaliśmy się na piaszczystych łachach, zatrzymywaliśmy się w zatoczkach zarośniętych szuwarami.
W Wojciechu odwiedziła nas nieoczekiwanie Agnieszka Osiecka. W ciasnej izbie spała z Czarnowłosą. Przeniosłem się na podłogę, jako posłanie służył siennik szeleszczący słomą. Agnieszka znakomicie pływała crawlem. Na studiach była zawodniczką w reprezentacyjnej drużynie AZS-u. Oczytana, inteligentna, o urodzie hożej panienki z dworku. Traktowała mnie z sympatią. Byłem nieufny. Wiedziałem o jej zauroczeniu Hłaską. Czyżbym dla niej był jego repliką?
Dokuczał cień Hłaski. Poczułem ulgę, kiedy odjechała. Któregoś dnia wyjątkowej niepogody, mżyło i wiał dokuczliwy wiatr, snuliśmy się z Jurkiem Jaworowskim po uliczkach Augustowa. Pokazywał znajome miejsca. Budynek gimnazjum. Dawny dom rodzinny. Nagle twarz mu się ściągnęła. Wskazał parterowy drewniak z werandą, sielski, zadbany, z gontowym dachem, w głebi podwórza zabudowania gospodarcze. Tu mieszkał człowiek znany z pierwszego roku panowania Sowietów. Zrobił wiele złego kolegom, sąsiadom. Po wojnie służył w miejscowej bezpiece, budował zręby władzy ludowej.
- Chodziłem z nim do jednej klasy w gimnazjum - nie wiem, czy nadal tu mieszka...
Może to on wydał go Ruskim i skazał na długie lata pobytu w tajdze? Nic więcej Jurek nie powiedział. W tych stronach krążyło dużo takich niedopowiedzianych historii o złych ludziach. Ściszając głos, o nich mówili. Czuło się w tym jakieś dozgonne oczekiwanie na pomstę z nieba, boską sprawiedliwość. A może na taką chwilę, kiedy samemu będzie można wymierzyć karę. Ostatniego wieczoru nastąpiło wędzenie węgorzy. Zajmował się tym Zygmunt, brat gospodyni, rybak zawołany. Cechował go głęboki sceptycyzm wobec postępu cywilizacyjnego. Nie wierzył w żadne pojazdy kosmiczne, sputniki.
- E tam! - machał ręką. - Dobrego nic z tego nie będzie.
Węgorze smakowite, złociste, ociekały tłuszczem, zapach skrzącej się olchy. Pożegnanie lata.
-Marek Nowakowski "Pióro. Autobiografia literacka"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz