czwartek, 6 sierpnia 2015

rozkminka o punku


W centrum mojego miasta znajduje się pewna ściana, na której dawno temu ktoś umieścił napis, którego odczytywanie jest jednym z moich najwcześniejszych wspomnień. Oznacza to, że napis znajduje się tam co najmniej od początku lat dziewięćdziesiątych. Malunek sam w sobie nie był specjalnie imponujący, ale dla mnie, choć zupełnie nie wiedziałem wtedy o co chodzi, niósł jakąś ekscytującą tajemnicę. "SEX PISTOLS", no sami przyznajcie. Nie dość że seks, który pociągał za sobą wówczas liczne teoretyczne rozważania, sprowadzające się do pytania co to w ogóle jest, to jeszcze pistolety, o których każdy wiedział, że to ekstra sprawa. Pod wspomnianym napisem był jeszcze drugi, mniejszy. "Sid Vicious", zupełnie jakby to było miano autora. No właśnie. Gdy po latach zacząłem wiedzieć już nieco więcej o wspomnianych wyżej kwestiach, często zastanawiałem się, kim jest człowiek, który przed laty nabazgrał to na ścianie, kim był wtedy i kim jest teraz.

Wszystko to przypomniało mi się podczas lektury "Końca punku w Helsinkach". Autor, Jaroslav Rudis, w udany sposób oddał z jednej strony entuzjazm punkowego neofity, a z drugiej uczucie nostalgii i pustki jaką pozostawiają w człowieku stare, dobre, szalone czasy. Akcja w powieści przebiega dwutorowo. Przeplatają się ze sobą dwie płaszczyzny czasowe. Z jednej strony współczesność, w której poznajemy Olego, mieszkańca niewielkiego niemieckiego miasteczka tuż przy granicy z Czechami, właściciela baru Helsinki. Nazwa tego przybytku pochodzi od miasta, w którym lata temu miała się zakończyć trasa koncertowa Automatu, zespółu Olego. Jednak w wyniku pewnego przypadkowego odkrycia zespół nigdy tam nie dotarł, a co więcej zwyczajnie się rozpadł. Teraz "szpetny czterdziestoletni" Ole, rozwodnik, ojciec niemal dorosłej córki, z którą nie ma czasu się spotkać, prowadzi egzystencję od dnia do dnia, sprowadzającą się do spotkań ze znajomymi ze starych czasów i wspominania dzikiej młodości. Po drugiej stronie mamy zaś Czechosłowację lat osiemdziesiątych i dziennik prowadzony przez siedemnastoletnią dziewczynę, punkówę pełną gębą. Życie chwilą w komunistycznej Czechosłowacji nie było czymś łatwym, podobne doświadczenia opisywał Jan Pelc w "Będzie gorzej". Podczas gdy zachodni rówieśnicy młodocianych panczurów mogli narzekać, że nikt o nich nie dba, tak tutaj rodzice, nauczyciele i milicja aż do bólu dbali o przyszłość narodu.

Całe to przeplatanie się różnych epok i ludzkich punktów widzenia wywołuje w czytelniku uczucie przykrej pustki. Czy rzeczywiście młodzieńcze uniesienia mają po latach sprowadzać się jedynie do anegdot opowiadanych samemu sobie pomiędzy jedną i drugą "tabletką przeciw śmierci"? Siedemnastolatka i czterdziestolatek stanowią w tym układzie awers i rewers tej samej monety. Jeszcze ciekawiej się robi, gdy w pewnym momencie autor zapoznaje nas z zapiskami córki Olego, które dostarczają okazji do dodatkowych interpretacji. Tylko w ten sposób można próbować ukazać całość zjawiska zwanego "punk", choć można to z pewnością rozszerzyć na każdą subkulturę, bo tak naprawdę wszystko sprowadza się tu do kwestii dorastania. Wnioski z lektury są gorzkie, całość napawa smutkiem, ale mimo wszystko niesie ze sobą nadzieję, na szczęście robiąc to wszystko w niebanalny sposób. Tło historyczno-społeczne jest atrakcyjnym dodatkiem, ciepło na sercu się robi zwłaszcza przy polskich akcentach, głownie muzycznych (choć na przykład mój ojciec zaprzecza jakoby w latach osiemdziesiątych Trójka puszczała Dezertera).

"Koniec punku w Helsinkach" to z jednej strony lektura prosta, w tym sensie, że czyta się ją bardzo szybko, napisana jest językiem potoczystym, na specjalne gratulacje zasługują fragmenty pisane z perspektywy nastolatki. Z drugiej zaś wyzwala w czytelniku całą gamę emocji, od szczerego śmiechu do wzruszenia, od zadumy do zdenerwowania. Po odłożeniu książki jeszcze przez długi czas głowę przepełniają przemyślenia dotyczące jej zakończenia i losów bohaterów, które do niego doprowadziły. Czy mogło być inne? Tego się nie dowiemy, choć można na ten temat długo dywagować. Ale było jak było.




PS Tak się składa, że jakiś czas temu napisałem opowiadanie, które w pewien sposób łączy się z opisywaną powyżej pozycją. Jeśli ktoś jest ciekaw, to zachęcam do czytania: SID

7 komentarzy:

  1. Przypomniałeś mi coś! Też mam podobne wspomnienie, jak z tym Sex Pistols na ścianie, tylko u mnie to był wizerunek Kafki, taki od szablonu, z jakimś podpisem, który już dawno uleciał z pamięci. Może po prostu „Proces”, a może nie było podpisu? Gapiłam się jak zaczarowana mając jakieś cztery-pięć lat (czyli też początek lat 90.) i nie mając jeszcze pojęcia, o co chodzi z tym panem na ścianie. Też czasem sobie myślę, kto tam wtedy umieścił tego Kafkę na ścianie i gdzie teraz ten ktoś jest, kim jest.

    A jeśli już przy rozkminach pod tytułem „co się z nim stało” jesteśmy, to ja jestem ciekawa, co się stało z Nancy. Bo z książki to tak jasno nie wynika. Skończyła się, nie zestarzała się i nie zgorzkniała, przeszła do historii jako wieczna punkówa?

    „Koniec punku” to moim zdaniem najlepsza rzecz, jaką Rudiš napisał.

    A Twoje opowiadanie świetne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Od niedawna zacząłem nadrabiać braki w literaturze czeskiej. O opisywanej pozycji oczywiście słyszałem, ale nie miałem jej okazji czytać. Cenię sobie utwory, w których akcja została rozbita perspektywą czasową - bardzo lubię czytać o bohaterach z okresu dorastania oraz w wieku dojrzałym. Kryzys wieku średniego to zazwyczaj skuteczny zapalnik, by podsumować cały swój żywot, dokonania, wyznawane ideały, itd. A na ogół konfrontacja z przeszłością jest bardzo gorzka.

    A Twoje opowiadanie, że się tak wyrażę, jest przeze mnie znane i lubiane :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz na recenzję jakiej czeskiej książki czekam ;)

      Usuń
    2. Ha, na nią też przyjdzie pora, ale najpierw muszę do niej dojrzeć :)

      Usuń
  3. Kiedy wracałam ze szkoły w podstawówce, mijałam mur z graffiti przedstawiającym Martina Luthera Kinga i napisem "I have a dream that one day this nation will rise up...". Wygląda na to, że napisy na murach kształcą lepiej niż szkoły.
    Książka ma świetną okładkę i bardzo chętnie ją przeczytam, bo spodobał mi się klimacik i kontekst.
    "Jebać Babilon" - uwielbiam. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezły pomysł na wpis/opowiadanie/może nawet powieść - narracja podążająca za kolejnymi napisami na murach, które jedne po drugich zapisywały się w naszej pamięci. Ja mam takich sporo.

      "A prawda wypisana na pociągach i na murach" https://www.youtube.com/watch?v=TAjnZHNnAAM

      Babilon... życie najdosadniejszym autorem.

      Usuń