Od niepamiętnych czasów, skłonny jestem zaryzykować stwierdzenie że od zawsze, dostrzegałem coś pociągającego w tak zwanym półświatku, który rozszerzyć można po prostu na ogólnie pojęty margines społeczny. Ale margines w jakimś sensie walczący, że ujmę to dość pompatycznie, walczący bez oglądania się na obowiązujące "normalnych ludzi" reguły. Gdy byłem młodszy objawiało się to w zachłannej lekturze Opowieści z kantyny Mos Eisley, opisującej losy kilkunastu postaci (scum and villainy, jak określił ich Obi-Wan Kenobi), pojawiających się przez chwilę w kultowej scenie z Nowej nadziei. W okresie licealnym zaczytywałem się w opowiadaniach Marka Nowakowskiego, by wraz z nim i opisywanymi przez niego doliniarzami czaić się w warszawskich bramach. Ostatnio zaś z ogromnym ukontentowaniem śledziłem losy bohaterów serialu Animal Kingdom, rodzinę wykolejeńców, utrzymujących się z kolejnych skoków.
Tyle gwoli wstępu, któremu groziło przez chwilę, że rozrośnie się do rozmiaru całej rozkminki na zupełnie inny temat niż sobie zamierzyłem. Może kiedyś. Tymczasem chciałbym wyjaśnić, że powyższe wynurzenia miały za zadanie niejako opisać jak bardzo naturalne było sięgnięcie po książkę, o której kilka słów chciałbym napisać. Chodzi mianowicie o Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla autorstwa Tomasza Manna. Było to dla mnie zaskoczenie o tyle, że zawsze sądziłem że znajomość z twórczością tego pana zacznę od słynnej Czarodziejskiej góry, do której od lat się przymierzałem, tymczasem padło na książkę, o której istnieniu dowiedziałem się nieledwie kilka dni przed przystąpieniem do jej lektury. Tak się zresztą składa, że oświeciła mnie w jej względzie przedmowa do Opowieści łotrzykowskich, czyli półświatka w wersji arabskiej z X wieku, z której nie wyniosłem niestety nic więcej niż ta rekomendacja. Inny świat. Ale do rzeczy.
Pierwszą dającą do myślenia ciekawostką, zanim jeszcze przystąpimy do lektury, jest fakt, że choć Wyznania są ostatnią powieścią Manna (wydana w 1954, na rok przed śmiercią pisarza), to pisać je zaczął, jak wynika z posłowia, jeszcze w 1910 roku. O samym procesie twórczym, już przez sam fakt rozciągnięcia w czasie niecodzienny, nie wiem nic więcej. Ciekaw jestem, czy istnieją jakieś fragmenty dzienników bądź listy, w których autor ujawniałby w sposób świadomy lub nie, dlaczego ten pomysł tak długo nosił w sobie, jednocześnie przez wiele lat nie będąc w stanie doprowadzić do jego pełnej realizacji. Nie wiem, czy za bardzo się nie zasugerowałem tym faktem, ale wydaje mi się, że do pewnego stopnia da się odczuć, że pomysł na powieść ewoluował w czasie. Być może jest to tylko moje wrażenie i nawet nie będę próbował udowodnić, że jest tak w rzeczywistości, ale jeśli tak było, to zaowocowało to pewną nieprzewidywalnością, jakby sam autor nie do końca kontrolował to, dokąd zabierze czytelnika.
Jeśli uprzemy się, by powieść gatunkowo zaklasyfikować, wydaje mi się, że przyjdzie nam to z łatwością. Ot, klasyczny bildungsroman, wzbogacone o elementy powieści łotrzykowskiej. Tytułowy Feliks, mężczyzna "dopiero po czterdziestce", na swym koncie mający już odsiadkę, sięga po pióro i papier, by przedstawić się czytelnikom, choć, jak można podejrzewać, w gruncie rzeczy chodzi mu o samopoznanie; adresat jego wyznania jest do tego jedynie pretekstem. Metodycznie przedstawia swoją biografię, począwszy od lat najmłodszych: sielskiego dzieciństwa w rodzinie fabrykanta, Krulla seniora. Choć z pozoru mogłoby się wydawać, że w takich warunkach dziecku niczego nie może zabraknąć, trudno o bardziej mylne przekonanie. Dostatki, w które człowiek opływa, potrafią ograniczać, a wówczas tym mocniej pożąda się wolności. Dziecko, nieuwikłane jeszcze tak bardzo w społeczne konwenanse, odczuwa ten zew być może jeszcze dotkliwiej.
Początkowo owo pragnienie wyraża się w niechęci do uczęszczania na szkolne zajęcia i w potrzebie posiadania niewyczerpanego zapasu cukierków. Do tego zaś wystarczy kolejno, umiejętność podrobienia ojcowskiego podpisu i zorientowanie się, o której godzinie sklepikarz zostawia nierozważnie swój przybytek niepilnowany. Przy tym, należy dodać, że w tym ostatnim przypadku Feliks nie uważa tego co robi za pospolitą kradzież. Pospolite jest to, co robią inni, jeśli zaś tej samej czynności dopuszcza się on, siłą rzeczy przestaje być ona pospolita. Można więc wręcz powiedzieć, że bohater od najmłodszych lat dąży do oszustwa absolutnego - mały Feliks uparcie wpatrując się w swe lustrzane odbicie, dochodzi w końcu do takiej wprawy, że na zawołanie jest w stanie według upodobania zwężać i rozszerzać źrenice. Nie dziwi więc fakt, że dekadę później nie będzie dla niego większym problemem oszukanie komisji wojskowej.
Do tego czasu, niezależnie od niego zdąży się zmienić jego sytuacja życiowa, a co za tym idzie pozycja społeczna. Feliks ma kilkanaście lat, gdy fabryka ojca bankrutuje, a sam ojciec popełnia samobójstwo. Rodzina pozostaje bez środków do dalszego egzystowania i musi radykalnie odmienić swe życie, by przetrwać w bezlitosnym, nie tolerującym słabości świecie. Ojciec chrzestny Feliksa załatwia swemu ulubieńcowi posadę w paryskim hotelu, jednak do czasu wyżej wspomnianego uregulowania stosunku do służby wojskowej, chłopak musi pozostawać we Frankfurcie, na którego ulicach obserwuje życie i powoli snuje plany na przyszłość. Plany dalekie od mrzonek, o które tak młodego człowiek można by podejrzewać, pozbawione też jakichkolwiek skrupułów, które pozostawić należy owym pospolitym innym. Konsekwencją społecznej degradacji jest być może fakt, że bohater w jakimś stopniu wyzwala się i może próbować ukształtować od zera swój los.
"Kot łowny, chłop mowny" - z tym ludowym powiedzonkiem koresponduje postawa życiowa jaką przyjmuje bohater. Słowo kształtuje rzeczywistość, wystarczy odpowiednie podejście do interlokutora. Na przykład do księdza po rozmowie z którym samobójstwo ojca przestaje być samobójstwem. Swoje wygadanie bohater doprowadza do perfekcji, dochodzi do tego niebywała zdolność do nauki języków obcych, wystarczy mu, że przez jakiś czas posłucha cudzoziemca, by już być w stanie w stopniu podstawowym posługiwać się jego mową. Zatem hotel, w którym przyjdzie mu rozpoczynać karierę, kocioł w którym mieszają się najprzeróżniejsze nacje, staje się dla jego kariery wymarzonym wręcz poligonem. Lecz choć słowo pełni rolę jego ulubionego narzędzia, maczety torującej mu szlak przez dżunglę rzeczywistości, bohater daleki jest od jego uświęcania. Wręcz przeciwnie. Wgryzł się w nie tak mocno, że przebił się na drugą stronę, by ujrzeć jego prawdziwe oblicze:
Na dwu tylko biegunach międzyludzkiej łączności, tam, gdzie słów jeszcze nie ma albo już nie ma, a więc w spojrzeniu i w objęciu, można znaleźć właściwe szczęście, gdyż tylko tam jest bezwarunkowość, wolność, tajność i do samego dna posunięta bezwzględność. Wszelka leżąca pośrodku zażyłość i wymiana jest ckliwa i letnia, wyznaczają ją, uwarunkowują i ograniczają formalizmy oraz konwencja mieszczańska. Włada tu słowo - to mdłe i wystygłe narzędzie, ten pierwowzór łagodnej i umiarkowanej ogłady, tak bardzo obcy istotą swoją płomiennej a milczącej sferze natury, iż można by uznać każde słowo, samo w sobie i jako takie już za frazes.
Gdy na horyzoncie pojawia się markiz Venosta, jego relacja z głównym bohaterem nasunąć może luźne skojarzenie z heglowską dialektyką pana i niewolnika. Stojący na szczycie drabiny społecznej markiz jest zaskakująco nieporadny, bryluje na salonach, jednak jakakolwiek autonomiczna decyzja jest dla niego niedostępna; jest całkowicie uzależniony od rodziców, którzy w każdej chwili, przykładowo gdy zakocha się nie po ich myśli, mogą zakręcić kurek z kasą. Z drugiej strony mamy naszego Krulla, któremu z windziarza udało się awansować na kelnera - człowieka, z którym ludzie należący do sfer Venosty raczej nie zwykli się liczyć. Ten jednak ma w sobie coś, dzięki czemu góruje nad zgnuśniałym markizem. Nie daje się uwięzić w sztucznej konwencji. Kolejne filozoficzne skojarzenie odsyła nas do Sartre'a i jego pojęcia złej wiary, czyli fałszywemu przekonaniu, że nadana jest nam jakaś rola, którą musimy odgrywać, z którą jesteśmy niejako tożsami. Znamienny jest zresztą fakt, że Sartre dla ilustracji swej teorii posługuje się właśnie przykładem kelnera. Feliks Krull złą wiarę zdecydowanie odrzuca, dzięki czemu rzeczywiście wznosi się ponad pospolitość.
Jesteśmy więc świadkami stopniowej destrukcji odchodzącego do lamusa ładu społecznego, w którym to urodzenie determinowało ludzkie funkcjonowanie w świecie i niezależnie od wszystkiego nie pozwalało człowiekowi aż do śmierci zmienić swego statusu, a jakikolwiek awans czy degradacja odbywał się wyłącznie w ramach określonej grupy. Teraz zaś wszystko zależy od zbudowania odpowiedniej narracji, odpowiedniego podejścia słuchacza, obliczonego na oczekiwaną przez nas reakcję. Na usta ciśnie się słowo, określone "słowem roku 2016", mianowicie post prawda. W ten paradoksalny sposób ukazywanie niespożytej siły słowa, ma je w naszych oczach do reszty zdeprecjonować. Nie ma prawdy tam, gdzie jest słowo. Co nie wróży nam zbyt dobrze, gdy przypomnimy sobie pierwszy wers z Ewangelii św. Jana.
Piękna rozkminka, którą przeczytałem z przyjemnością. Przy okazji jej lektury nasunęła mi się myśl, że fakt bycia noblistą i znanym pisarzem to także swego rodzaju klatka - w przypadku Manna czytelnik doskonale zdaje sobie sprawę z "wielkości" Czarodziejskiej góry czy Doktora Faustusa, ale pozostałe dzieła na ogół osnute są mgłą zobojętnienia. O Wyznaniach hochsztaplera usłyszałem po raz pierwszy za Twoją sprawą, a na podstawie Twojego tekstu widać, że jest to książka jak najbardziej godna uwagi.
OdpowiedzUsuńTak bywa, gdy dzieło staje się w pewnym sensie bardziej znane niż autor, a przynajmniej nazwisko automatycznie kojarzy się z konkretnym tytułem i vice versa.
UsuńJa lubię zaczynać znajomość ze znanymi pisarzami od ich mniej znanych dzieł; w ogóle najbardziej lubię zaczynać od debiutu i czytać chronologicznie, ale często wychodzi odwrotnie: Manna, jak widać na załączonym obrazku, zacząłem od powieści ostatniej, podobnie miałem z Myśliwskim, najpierw przeczytałem "Ostatnie [nomen omen] rozdanie", by później już z premedytacją zapoznawać się z jego bibliografią od końca.
Ale i tak w moim doborze lektur największą rolę odgrywa przypadek.
Ja też, przyznaję, o „Wyznaniach hochsztaplera Feliksa Krulla” słyszę po raz pierwszy, ale również po Twoim tekście czuję się mocno zaintrygowana. Ciekawa jest postać głównego bohatera, który ze słowami tak śmiało sobie poczyna. Ja się od dłuższego czasu przymierzam do powtórki „Czarodziejskiej Góry” i boję się, bo okropnie mnie za pierwszym razem wymęczyła, więc może w ramach przygotować psychicznych sięgnęłabym po jakąś inną książkę Manna? „Feliks Krull” by się chyba nadał.
UsuńO to właśnie chodzi, że o takiej "Czarodziejskiej górze" zwyczajnie bałbym się pisać, czułbym się jakbym wyważał otwarte drzwi - tylu mądrzejszych ode mnie pisało o tej książce uczone elaboraty. A pisząc o rzeczach mniej znanych, pocieszam się, że nawet jeśli tekst nie jest najlepszy, to przynajmniej w jakimś stopniu popularyzuję daną pozycję.
Usuń