sobota, 7 października 2017

rozkminka o przyjaźni


PLAYBOY VS PRZYJAŹŃ

Jakiś czas temu zmarł Hugh Hefner, ale choć to jego śmierć sprowokowała niejako ten wpis, to nie będzie on dotyczył bezpośrednio jego osoby, tak jak w przypadku Nowakowskiego, czy Konwickiego. Przypomniał mi on po prostu o pewnym serialu, a raczej jego konkretnym odcinku, do napisania o którym od dawna się przymierzałem, chcąc się podzielić moimi wątpliwościami z nim związanymi. Sam Hefner był mi osobą praktycznie obojętną, jego dokonania średnio mnie obeszły. Playboya nigdy chyba nawet nie miałem w rękach, kojarzy mi się z nim tylko jedna sytuacja, gdy przyszedłem do znajomych w odwiedziny i znajoma to czasopismo czytała, co wydało mi się niesamowicie seksowne. Ale sam Hefner, zasuszony staruszek, otoczony wianuszkiem półnagich piękności w wieku jego prawnuczek, nie budził zbyt pozytywnych uczuć.

Jego cameo zepsuło też według mnie jeden z odcinków genialnego serialu Entourage. Serialu, który po pierwszych odcinkach może wydawać się niczym więcej jak hymnem na cześć hedonistycznego stylu życia - główny bohater, Vince, zostaje odkryty przez Hollywood, okrzyczany "nowym Johnnym Deppem" i wraz z przyjaciółmi zaczyna pławić się w luksusach, które wiążą się z jego obecnym statusem. Rezydencje z basenami, sportowe samochody, wszelkiej maści używki i zabawy z pięknymi aktorkami i modelkami. Wystarczy jednak pozostać z serialem trochę dłużej, by zorientować się, że tak naprawdę wszystko to jest tylko nieistotną otoczką, a jego głównym tematem i motywem przewodnim jest w rzeczywistości potęga męskiej przyjaźni. Nieważne na jaką próbę wystawiona, będzie trwać pomimo wszystko. Chyba, że na scenie pojawi się Hefner.

Odcinek z nim jest bowiem w tej materii bolesnym zgrzytem, którego po prostu nie rozumiem. Drugi sezon, trzeci odcinek: Vince zostaje zaproszony do posiadłości podstarzałego plejboja. Jego świta również, rzecz jasna. Z jednym wyjątkiem: Johnny Drama, brat przyrodni Vince'a, który w Hollywood przebywa dobre dziesięć lat dłużej niż reszta i od tego czasu bezskutecznie próbuje zrobić tam karierę, ma dożywotni zakaz wstępu do posiadłości Hefnera, ze względu na ekscesy, których dopuścił się tam w przeszłości. Już w tym momencie moja empatia zostaje wystawiona na próbę, bo zamiast machnąć ręką i nie pchać się tam, gdzie go nie chcą (ja bym tak zrobił), Drama za wszelką cenę usiłuje przedostać się do posiadłości. Kumple próbują przemycić go w bagażniku, ale zostaje on odkryty przez ochronę i przegnany na cztery wiatry.

W tym momencie następuję wspomniany zgrzyt. Tego, że Drama wraca samotnie wzdłuż drogi na jakimś odludziu, a jego kumple, jak gdyby nigdy nic idą się bawić, nie jestem w stanie zrozumieć, ani zaakceptować. Nie wyobrażam sobie, żebym ja opuścił kumpla w takiej sytuacji, nie wyobrażam sobie, żeby kumple zachowali się w ten sposób w stosunku do mnie. Przypomina mi się impreza, na którą mój przyjaciel, Dawid, miał zakaz wstępu. Dla kurażu trzasnęliśmy pół litra na bulwarach, a potem udaliśmy się na miejsce imprezy, gdzie zdecydowany byłem wynegocjować uchylenie zakazu. Gdy okazało się, że nie ma takiej możliwości, bezczelnie zażądałem kieliszków i kolejną butelką rozpiliśmy na klatce schodowej, praktycznie pod drzwiami.

Jestem sobie w stanie wyobrazić, że inaczej by było w przypadku, gdyby to była impreza u Hefnera, to jednak zupełnie inny poziom niż domówka w zapyziałym bloku. Ale, cholera jasna, bohaterowie serialu z tego typu imprezami mają do czynienia na co dzień. Naprawdę nie widzę różnicy między pięknymi kobietami z posiadłości Hefnera, a tymi, które odwiedzają rezydencję Vince'a. Jak się jednak okazuje, cała ta otoczka, którą wokół siebie wytworzył Hefner, okazuje się silniejsza. Zamiast pokazać staremu dziadowi środkowy palec, wynieść z imprezy skrzynkę wódki, rozpić ją pod bramą, a potem rozpętać jakąś zadymę, wszyscy pozostają pod wpływem czaru czarnoksiężnika-plejboja. Kłaniają mu się w pas, a jego życzenie jest dla nich niemożliwym do zakwestionowania rozkazem. I przez to nie jestem w stanie tego odcinka oglądać.

Zastanawiam się tylko, czy pośród fanów Entourage jest ktoś, kto podziela moje przemyślenia odnośnie tej kwestii. A może jestem jakimś dziwakiem, szukającym dziury w całym, a opisywana sytuacja jest dla wszystkich najzupełniej oczywista i normalna. Trudno mi jednak w to uwierzyć.

2 komentarze:

  1. Może górę wzięły inne elementy samczej natury? Może podziw dotyczący całego morza zdobytych samic był zbyt silny, i tak deformował fale myślowe, że temat osamotnionego przyjaciela został zepchnięty na peryferia świadomości?

    A tak bardziej poważnie - niedawno brat mojej dziewczyny wspominał mi o tym serialu i bardzo go sobie chwalił, chociaż nie przytaczał chyba żadnej anegdotki z omawianego przez Ciebie odcinka. Ja osobiście nie rozumiem fenomenu Hefnera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jest nas dwóch. A serial jest świetny, tylko trzeba dać mu trochę czasu, aż nas wciągnie. Oprócz wspomnianego przeze mnie motywu przyjaźni istotną rolę odgrywają tu też kulisy mechanizmów działania filmowego światka.

      Usuń