poniedziałek, 18 lutego 2019

Z dala od księżyca, czyli "Młode skóry" Barretta


a ci co zostali kumple od kielicha życia
wzrokiem obłąkanym spoglądają spode łba
do Anglii by chcieli, lecz nie polecieli
to nie dla nas, mówią, kasa to nie dla nas zanęta
ale nocami zostawiają w tych knajpach nielicznych na kuflach perły łez

Beztoł - Ulice Augustowa

Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby w opowiadaniach Barretta pozmieniać imiona bohaterów oraz nazwy miejscowości i ich ulic, moglibyśmy mieć tu do czynienia chociażby z podkarpacką prowincją rodem z czytanych przeze mnie niedawno Przemytników Janczury. Mniej istotna jest tu irlandzka specyfika, chodzi raczej właśnie o pewną uniwersalność małych miasteczek, które, w przeciwieństwie do Andrzeja Bursy, nie wszyscy mają tam, gdzie on. Taki chociażby Barrett reprezentuje twórców, którzy twórczą satysfakcję znajdują w pochylaniu się nad ludźmi i miejscami z pozoru nieatrakcyjnymi i za sprawą pogrążania się w marazmie niezaskarbiającymi sobie sympatii obserwatorów.

Bohaterowie Nagich skór to mieszkańcy małego miasteczka, którzy już chyba na zawsze pozostaną jego niewolnikami - z jednej strony mają poczucie, że do tego miejsca nie przynależą, że ogranicza ono ich życiowe aspiracje, z drugiej zaś brakuje im choćby krzty determinacji, by w swoim życiu coś zmienić. Kolejne lata przesiadują w tych samych knajpach, zalewając smutki (między innymi piwem Karpackie, warto odnotować) w towarzystwie tych samych, podobnych sobie ludzi. Z nudów opowiadają sobie ciekawostki o Saharze, na której zwłoki się nie rozkładają, bo wysusza je słońce. Nie zdają sobie sprawy, że sami już upodobnili się do tychże zwłok. Tragiczne wydarzenia, jak na przykład porwanie małego chłopca, jest jak zaczerpnięcie świeżego powietrza, w końcu coś się dzieje, wreszcie można porozmawiać o czymś nowym.

Co sprawia, że pobliskie wielkie miasto, zdawałoby się pełne perspektyw, jest dla nich tak odległe. Córka właściciela małomiasteczkowej knajpy, do której przystawia się barman, tłumaczy swemu absztyfikantowi, że z jego perspektywy miasto to równie dobrze mogłoby się znajdować na księżycu. Trudno winić otoczenie, przecież większość mieszkańców doskonale się tam odnajduje, inni opuścili rodzinne strony, by gdzie indziej budować udane życie. Powracają nieliczni rozbitkowie, by na stałe dołączyć do grona zalewających smutki w knajpach. To trzydziestolatkowie, którzy poczuli, że dotknęła ich starość, a siebie samych z czasów szkolnych określają mianem młodych skór, jakby wtedy nie byli jeszcze ludźmi, a człowieczeństwo pojawiało się dopiero wraz z uczuciem nieprzystosowania i życiowej przegranej. "Trzydziestka - wiek strachu" - konstatuje gorzko jeden z bohaterów filmu Gnoje na podstawie Białego kruka Stasiuka, których bohaterowie mogliby z powodzeniem wystąpić w jednym z opowiadań Barretta.

W którymś momencie ich życia nastąpiło coś, co wypełniło ich dusze paraliżującym strachem. Łatwo ten moment uchwycić w przypadku bohatera opowiadania "Wytrzymać we własnej skórze", w jego przypadku skaza jest fizyczna - ot, wchodził do knajpy w momencie, gdy stojący na stole pijany osiłek zapowiedział rozbawionemu audytorium, że kopnie w twarz pierwszą osobę, która przekroczy próg lokalu. O tej chwili przypomina mu teraz codziennie paskudna blizna i wzrok, który nieustannie na sobie czuje. W tym przypadku łatwiej nam pojąć jego sytuację. Co jednak z innymi, którzy w "najlepszym" przypadku zdobywają lokalną sławę mołojecką jako dilerzy, pozostający na usługach posuniętych w latach wytwórców-hurtowników, przez kolejne dekady coraz bardziej okopanych w swej paranoi.

Zdarzają się też jednostki, które, tak jak bohaterowie ostatniego opowiadania, pomimo opisanej wyżej trwogi zdołali umknąć z miasta, lecz pewne niezałatwione sprawy z przeszłości wciąż ich z nim wiążą. Pogrzeb dawnej kochanki skłania ich do powrotu, choć w decydującym momencie wolą się raczej ukryć w knajpie. Nasuwa się pytanie, czy ta konfrontacja z przeszłością będzie szansą do wyzwolenia się od niej, czy wręcz przeciwnie, strach sprzed lat na nowo nimi zawładnie i znów dołącza do grona sparaliżowanych nim życiowych rozbitków.

6 komentarzy:

  1. Czytałem już o tym zbiorku, ale było to dość dawno i na dobrą sprawę tytuł zupełnie wyleciał mi z głowy, więc dzięki za przypomnienie. Hm..., małe miasteczka chyba rzeczywiście posiadają bardzo specyficzny klimat - łatwo jest odnieść wrażenie, że jest się poza głównym nurtem wydarzeń. Ale z drugiej strony nie wydaje mi się, by życiowy rozbitek miał łatwiej w wielkiej metropolii - zresztą i w tego typu ludzkich skupiskach nie brak nieudaczników czy osobników przegranych, tyle, że łatwiej o anonimowość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego obstaję na stanowisku, że to wszystko tkwi w ludziach, a ta prowincjonalność to często w dużej mierze łatwe usprawiedliwienie.

      Usuń
    2. Czyli prowincja jako stan umysłu :)

      Usuń
    3. Coś w ten deseń - dobrze oddaje to moim zdaniem utwór z nowej płyty Sokoła https://www.youtube.com/watch?v=DpwT4zNXQ9s

      Usuń
  2. Książka zapowiada się ciekawie, zwłaszcza, że sam jestem z małego miasteczka i choć siedzę w tym Krakowie lat naście to jednak lubię wracać do swojej Przysuchy. Ale też może być tak, że wracam tam na chwilę, a nie na dłużej. I jest jak w kawałku Beztoła - coraz mniej kumpli, bo wszyscy wyjechali. Jednak tkwi we mnie myśl, żeby wrócić. Nie jako rozbitek, ale świadomie i z pełnym przekonaniem. Nie wiem co z tego wyjdzie. Na pewno książkę przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto :) ciekawe, jak odbierają ją czytelnicy z wielkich metropolii... ja ze swojej tak na dobre się nigdy nie wyprowadziłem, bo choć teraz tam nie mieszkam, to jestem co najmniej w co drugi weekend i tam czuję się u siebie.

      Usuń