piątek, 23 września 2011

Tak widział moją sesję... Treblo

Prowadziłem Treblosowi solówkę w Monastyr podczas której zginęła jego postać i bodajże pięciu jej sojuszników. W czasie finałowej walki w podziemiach (podczas której demon rozprawił się nędznymi śmiertelnikami) dołączył do nas Pat, chciał stworzyć sobie postać. Sesja skończyła się tak jak skończyła, więc koniec końców dwóch graczy zaczęło tworzyć sobie nowe postacie. Pat miał niezwykłego farta podczas rzutów na cechy, wyszła mu więc wykokszona postać, którą chciał jak najszybciej przetestować w warunkach bojowych. Męczył mnie żebym coś poprowadził, więc na podstawie Tajemnic obu postaci poprowadziłem coś w rodzaju improwizowanego preludium. A może godzinę czy dwie po zakończeniu sesji, Treblo przysłał mi pierwszy rozdział pamiętników swojej postaci, który znalazłem właśnie szukając czegoś zupełnie innego na starej płycie podpisanej "RPG" i niniejszym tu zamieszczam z nadzieją, że nie zostanę pozwany o naruszenie praw autorskich czy coś. W samym tekście nie dokonałem żadnych zmian, wyjaśnię tylko o co chodzi z pojawiającym się na samym początku "Aldorem". Treblo po prostu źle usłyszał nazwę Valdor, ale i tak ma to niewielkie znaczenie, bo przygoda miała miejsce w Agarii.

MONASTYR
Kawaler Felix Palmyr – Spis Opowieści

Ojciec wyprawił mnie do odległego o wiele kilometrów Aldoru, w celu ocenienia wartości posiadłości, wiosek, gorzelni i temu podobnych włości rodziny de Sko. Prócz tego, mój rodzic chciał prawdopodobnie sprawdzić czy nadaję się do utrzymywania się w rodzinnym biznesie. Jak powszechnie wiadomo obywatele Ligi są handlarzami, kupcami… nikt z moich krajanów nie przepuści okazji do ubicia dobrego interesu. Musiałem się niezwykle spieszyć i przy okazji dochować tajemnicy. Gdyby tylko ktoś się dowiedział i nas uprzedził, aż strach pomyśleć ile straciła by moja rodzina, nie wspominając o tym ile ja straciłbym w oczach ojca.
Podróż byłą długa i bardzo męcząca. Jednak przy każdej okazji zatrzymywałem się w karczmach położonych blisko traktu, a niekiedy u przyjaciół mojej rodziny. Podróż byłaby samobójstwem, jeśli podjąłbym ją sam, temu też podczepiałem się pod różne karawany, te kupieckie jak i militarne.

Dopiero w Aldorze, kiedy dowiedziałem się jak dojechać do posiadłości rodziny de Sko, jechałem samotnie. Szczęście, że nikomu nie przyszło do głowy mnie napadać.
Doprawdy dziwny to kraj, wojna nieopodal, a nie widać aby ludzie się tym przejmowali w jakiś nadzwyczajny sposób.

Z daleko widziałem ukazujące się dachy, powoli rosnące wraz ze ścianami i drzewami. Wcześniej niewidoczni ludzie powoli ukazywali swoje oblicza.
Zdaje się dojechałem akurat podczas jakiegoś ważnego wydarzenia, ponieważ wiele osób było na niewielkim dziedzińcu tej posiadłości. W pierwszej chwili pomyślałem, że jestem nieproszonym gościem.

- Witam! – powiedziałem do osoby, która akurat trzymała w objęciach młodego mężczyznę, prawdopodobnie syna – Jestem Felix, mości panie.
- Witam, z kim mam przyjemność – padła odpowiedź od osoby, do której się zwróciłem.
- Proszę mi wybaczyć panie. Felix Palmyr, przyjechałem z Ligi… - zdążyłem zejść z konia nim wypowiedziałem te słowa, nie wypada patrzeć na gospodarza z góry.
- Ah… tak. Rodryg de Sko – oddawszy oficjalne honory, jak szlachcic szlachcicowi, kontynuował - Pozwolisz młodzieńcze, że porozmawiamy później o interesach, bowiem teraz jest wesoła chwila, mój syn wrócił cały i zdrów z frontu. Zapraszam na ucztę z tej okazji.

Zaskoczyło mnie to, ale powoli zaczynałem się przyzwyczajać. W końcu, co kraj to obyczaj. Podążałem za orszakiem rodzinnym, rodu de Sko i rozglądałem się po majątku. Rzeczywiście rodzina żyła w dostatku, gdzie nie zwróciłem spojrzenia tam służba. Niesamowita architektura, bogate zdobienia framug okien i drzwi, zadbany dziedziniec jak i wszystko dookoła. Byłem pod wrażeniem, tuż obok toczyły się walki, przelewano krew, zaś nieopodal, ktoś żył dostojnie, nie martwiąc się tym zbytnio. Tym większe było moje zdziwienie, że nie widziałem żadnej ochrony tegoż majątku, albo jej w ogóle nie było, albo była niewidzialna, nie mam pojęcia.
Pochłonięty tymi widokami i rozmyślaniami nie zauważyłem kiedy znalazłem się obok syna szanownego Rodryga de Sko. Idąc koło niego przyjrzałem mu się uważniej. Dobrze zbudowany młodzieniec, mniej więcej koło dwudziestu lat, czyli prawdopodobnie mój rówieśnik. Spoglądając na niego stwierdziłem, że rzeczywiście wojaczka to dla niego odpowiednia droga. W zasadzie lepiej walczyć dla słusznej sprawy, jaką jest wolność, niż napadać bezbronnych i biednych podróżnych na traktach.
Nie przysłuchiwałem się rozmowom rodziny, która mnie obecnie gościła, i od której zależało, czy ta inwestycja zakończy się pomyślnie. Może i umknęło mi coś ważnego, ale nie przejmowałem się tym, ponieważ pochłaniałem widoki. Wnętrze posiadłości nie odbiegało bogactwami architektonicznymi od zewnętrznych ozdób, a nawet je przewyższało. Bogatego stać na szaleństwa.
Doszliśmy do jadalni, stół był już nakryty, a służba czekała, aż wszyscy zasiądą, aby móc podawać potrawy. Wszystko miało w sobie jakąś magiczną nutkę, jak w opowieściach z dzieciństwa. Podczas uczty ponownie nie mogłem skupić się na słuchaniu opowieści rodzinnych, czekałem końca, aby móc porozmawiać spokojnie z szanownym Rodrygiem. Po kilku, a może kilkunastu opowieściach dziadków, ciotek i innych krewnych syna Rodryga, Epara, nastał czas na rozmowę. Podążałem za Rodrygiem, aż znaleźliśmy się z dala od zgiełku panującego w ogromnej jadalni, na dziedzińcu.
- Tutaj możemy swobodnie rozmawiać, nikt nam nie przeszkodzi.
- Oczywiście szanowny panie.
- Podejrzewam, że chcesz jak najprędzej obejrzeć majątek, jakim dysponuję. Jeśliś nie jest zmęczony podróżą i masz siły, to mój zaufany rachmistrz oprowadzi cię po kilku najbliższych włościach.
- Ależ oczywiście, będę rad panie de Sko.
Podczas rozmowy podszedł Epar, stał i się przysłuchiwał. Nie wiem, czy miał jakiekolwiek pojęcie o tym, o co toczy się gra. Nie obchodziło mnie to szczerze mówiąc. Majątek rodziny de Sko musi zostać sprzedany memu ojcu choćbym miał tu siedzieć wiele wiosen.
- Wybacz mi panie. Przygotuję się do zwiedzania – ukłoniłem się gospodarzowi gospodarzowi i udałem się do stajni. Spoglądałem w stronę Rodryga i Epara, toczyli rozmowę na bliżej nieokreślony temat, żałowałem, że nie umiem czytać z ruchu warg, może za moimi plecami toczą się bardzo ważne wymiany poglądów na temat inwestycji.
- To jest Sims Hip, mój skryba – rzekł Rodryg, kiedy już przygotowałem konia do jazdy i wyprowadziłem go na dziedziniec – tak jak mówiłem, będzie towarzyszyć Ci w zwiedzaniu majątku, a także wszystko dokładnie opisze. Razem z wami pojedzie Epar.

Jechaliśmy na koniach koło lasku, słońce świeciło przyjemnie w twarz, prowadząc do przyjemnego rozleniwienia. Zamieniłem parę zdań z synem głowy rodu de Sko jak i z jego skrybą. Na niektóre pytanie nie wiedzieli za bardzo jak odpowiedzieć, dla nich było to wszystko oczywiste, pewnie podobnie zachowałbym się na ich miejscu.
Zmierzaliśmy w stronę jednej z wiosek pana Rodryga, kiedy na drodze naszym oczom ukazali się chłopi.

- Co oni tu robią? – Sims Hip mówił jakby do siebie – przecież powinni teraz pracować.
- Spokojnie szanowny panie, może zrobili sobie, krótką przerwę, albo zmierzają da pana Rodryga celem rozwiązania jakiegoś sporu? – powiedziałem spokojnie chcąc rozładować narastające napięcie u skryby.
Chłopi byli coraz bliżej. Sims jechał przede mną i Eparem. Wtem jeden z chłopów mający kosę zamachnął się i Sims spadł z konia trzymając się za szyję. Nie myśląc długo dobyłem pistoletu i wystrzeliłem w jednego z chłopów. Nie chciałem podzielić losu skryby. Widziałem, że Epar postąpił podobnie, z tymże zszedł z konia. Pewnie wprawa i doświadczenie zdobyte podczas walk pozwoliło mu w tak szybkim tempie oddać strzał i rozprawić się z trzema chłopami. Jeden z szóstki napastników natarł na mnie, nim jednak przystąpiłem do obrony spostrzegłem, jak Epar uniknął śmiertelnego ciosu. To wyglądało jakby zmienił miejsce, w którym stał bez ruszania się


W tym jakże dramatycznym momencie zapiski się urwały, a szkoda, gdyż kolejna sesja, kontynuująca wątki poprzedniej była dość ciekawa. Dopiszę więc jeszcze parę słów wyjaśnień. Zacznę od końca, Eparowi(Patowi) w tajemniczy sposób uniknąć ciosu pomógł pewien tajemniczy artefakt z Valdoru, nie pamiętam już co konkretnie, ale wziąłem to z przygody "Wbrew regułom wojny". Czyniło to go wręcz niepokonanym w walce ze zwykłym człowiekiem, ale powoli pozbawiało go duszy.

Można powiedzieć, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. W toku dalszych wydarzeń okazało się bowiem, że ojciec Epara(Pata) był wielki złym czarnoksiężnikiem. Rodzinie Felixa(Treblosa) chciał sprzedać swój majątek, gdyż dowiedział się skądś, że Inkwizycja wpadła na jego trop, postanowił więc czmychnąć.

Preludium zakończyło się w ten sposób: bohaterowie schwytali jednego jeńca i doprowadzili go przed oblicze głowy rodziny. Myśleli, że odbędzie się jakieś przesłuchanie czy coś, ale mylili się. Chłop zaczął ciskać w twarz swemu panu oskarżenia, nie pamiętam jakie konkretnie, ale dość niejasne, w każdym razie zanim zdążył powiedzieć coś konkretnego, stary de Sko wyciągnął pistolet i wypalił mu w łeb.

Na kolejnej sesji nie było Pata, Treblo odgrywał dwie postacie jednocześnie (ale swoją zginął gdzieś tak w połowie sesji więc było mu lżej). Przygoda zaczyna się w momencie, gdy Wielki Inkwizytor (świetna rola Pumana) jedzie do posiadłości De Sko, by udowodnić Rodrygowi winę i poprowadzić go na stos. Zatrzymuje się ze swoją świtą w posiadłości sąsiadów De Sko. Ich córka (w tej roli Aga), przyjaciółka Epara postanawia go ostrzec, wyjeżdża więc w nocy, by uprzedzić przyjazd inkwizytora. Przyjechała o świcie, budząc wszystkich, w tym postać Szymona, łowczego o którym nikt do samego końca nie wiedział, że jest wiernym sługą maga. Ten ostatni zresztą jak się okazało był już daleko. A jego żonka leżała sobie w sypialni cała pokryta jakimś dziwacznym skrzącym się magią kryształem (pomysł zerżnięty z bajki "Awatar: Legenda Aanga"). Potem miało miejsce śledztwo, Puman miał niezły orzech do zgryzienia, ale to doświadczony gracz więc ogarniał sprawę (ale miał pecha jak się w finale okaże). Bez skrupułów ubił stawiającego się Treblosa, potem uwięził w lochu całą resztę ferajny i przesłuchiwał każdego z osobna. Przesłuchania odbywały się u mnie w kuchni, pozostali gracze czekali na swą kolej w pokoju. Wprost rozkoszne było słuchanie kolejnych zeznań i to jak jedne zaprzeczały drugim.

W finale Inkwizytor został jednak wyprowadzony w pole przez łowczego. Zginął wraz ze swymi ludźmi w środku bezkresnego, gęstego lasu, otruty jakimiś zabójczymi jagodami (chociaż później ustaliliśmy wspólnie z Pumanem, że jednak przeżył, ale nie jest już człowiekiem, ale wręcz bestią szukającą zemsty, mordującą każdego kto jej się nie spodoba).

W sumie podczas tej sesji, jako MG nie miałem zbyt wiele do roboty i to w sumie był mój błąd. Za duży ciężar złożyłem na barki Pumana, ale nie będę się teraz biczował, bo i tak zajebiście się bawił odgrywają Wielkiego Inkwizytora przed którym wszyscy drżą ze strachu.

------------------------------------------------------------------

I tak oto skończyły mi się materiały do działu "Tak widział moją sesję...", ale mam nieśmiałą nadzieję, że może w bliższej lub dalszej przyszłości gracze mi ich dostarczą (muszę tylko wziąć dupę w troki i coś poprowadzić). Mógłbym w sumie wrzucić "Przygody Krwawego Tomka na Dziwnym Zachodzie", ale to by zakrawało na świętokradztwo, to jakbym wrzucił "Od nas dla nas" albo "Smak migdałów" (do wglądu u mnie jak coś).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz