piątek, 7 marca 2014

rozkminka o wadzie pynchona

Thomas Pynchon to postać nader ciekawa, bo owiana mgiełką tajemnicy. Dzisiejsze czasy coraz bardziej przyzwyczajają nas do pisarzy-celebrytów, którzy udzielają wywiadów komu się da, a ich twarze doskonale znamy. W porównaniu z nimi Pynchon jawi się jako przybysz z innego świata. Znane są zaledwie trzy zdjęcia tego urodzonego w 1937 roku pisarza, "najnowsze" pochodzą z jego czasów studenckich. Z uporem maniaka chroni bowiem swoją prywatność, tym bardziej zaskakujący może się wydać jego udział (a raczej udział jego głosu) w animowanym serialu "The Simpsons" gdzie dubbingował postać samego siebie:
Trzeba jednak przyznać, że to wyjątek potwierdzający regułę. Siłą rzeczy zrodziła ona zapaleńców, których niemal życiowym celem stało się odnalezienie Pynchona. Doskonale obrazują to fragmenty filmu dokumentalnego "A Journey Into the Mind of P.", gdzie jacyś kolesie analizują jakieś rozpikselowane zdjęcia czy trwający ułamek sekundy fragment nagrania z kamery przemysłowej, na którym "chyba widać Pynchona". Biorąc pod uwagę, że w zasadzie nie wiadomo jak koleś po tylu latach wygląda, trudno w to wszystko uwierzyć.

Pynchon zadebiutował powieścią "V." wydaną w 1963 roku. Od tamtej pory, w dość nieregularnych odstępach czasu opublikował ich jeszcze siedem (ostatnią w zeszłym roku), zyskując sobie nimi reputację jednego z najwybitniejszych współczesnych amerykańskich pisarzy.

Chcąc zapoznać się z twórczością tego pana, sięgnąłem po książkę, którą chyba najłatwiej zdobyć tj. po wydaną w 2009 "Wadę ukrytą". Dodatkową zachętą był fakt, że za jej ekranizację zabrał się Paul Thomas Anderson, co samo w sobie jest gwarancją ciekawego filmu, ale dobrze więc byłoby zapoznać się uprzednio z literackim pierwowzorem.

Akcja powieści dzieje się na przełomie lat 60-tych i 70-tych w Los Angeles. Bohaterem jest Larry "Doc" Sportello, prywatny detektyw. Gdy odwiedza go jego była dziewczyna Shasta i prosi o pomoc (jej obecnego ukochanego chcą się pozbyć jego żona i jej kochanek), nasz bohater wikła się w sytuację, która, jak możemy przypuszczać, ze strony na stronę będzie się coraz bardziej komplikować. Dochodzą kolejne postacie i kolejne wątki, a my i nasz dzielny detektyw usiłujemy wyjść z tego cało, a przy okazji może nawet zorientować się o co chodzi.

Pynchon doskonale bawi się konwencją kryminalnej powieści noir przepuszczając ją przez przerysowane realia epoki dzieci kwiatów. Sportello sprawia wrażenie chandlerowskiego Marlowe'a, z tą różnicą, że zamiast przy każdej okazji popijać whisky, odpala jednego jointa od drugiego. Jako że znaczna część ludzi, z którymi jego losy się przecinają prowadzi podobny tryb życia, rodzi to wiele zabawnych sytuacji, których opisy są jednym z większych atutów powieści; zdarzało się, że w trakcie lektury wybuchałem tak szaleńczym śmiechem, że musiałem na chwilę odłożyć książkę, by się uspokoić. Sporo jest też odwołań do ówczesnej popkultury, chociażby filmów, które Doc ogląda pasjami i których ładnych parę tytułów sobie wynotowałem.

Jeśli chodzi o samą kryminalną intrygę, to nie odbiega ona od najlepszych tradycji rozpoczętych przez wspomnianego Chandlera i innych. Z tą różnicą, że jeśli w przypadku niektórych przygód takiego choćby Marlowe'a nawet najtęższa głowa nie była w stanie nadążyć za zwrotami akcji i pojąć dlaczego akurat ten osobnik okazał się wielkim złym, tak tutaj, mam wrażenie, że całą fabułę udało mi się w głowie ogarnąć i nawet nie musiałem uciekać się do tworzenia na bieżąco notatek. Ale mam poważne obawy, że tylko wydaje mi się, że nic mi nie umknęło, a tak naprawdę wszystko pomieszałem i chodziło o coś zupełnie innego. Chyba będę musiał poszukać w necie jakiegoś streszczenia czy rozpiski i upewnić się w tej kwestii.

Książkę polecam zwłaszcza osobom, które lubią tego rodzaju postmodernistyczne zabawy z konwencją i chcą poczuć szalony klimat kalifornijskich lat 60-tych. Wydawca określa bohatera powieści jako połączenie "Philipa Marlowe'a z prozy Raymonda Chandlera i Kolesia (Dude'a) z kultowego filmu braci Coen Big Lebowski" i jest to optymalna wskazówka dla osób zastanawiających się czy warto zabrać się za lekturę.



Przeczytane w ramach wyzwania CZYTAM LITERATURĘ AMERYKAŃSKĄ
http://basiapelc.blogspot.com/p/czytam-literature-amerykanska.html

3 komentarze:

  1. Ty to zawsze wynajdziesz coś ciekawego. Bardzo to interesujące, że tak chroni swojej prywatności. Tajemnice przecież właśnie intrygują. A do książki mnie aż tak nie ciągnie, chociaż gdyby trafiła w moje ręce, to dałabym jej oczywiście szansę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Samo nazwisko obiło mi się o uszy, ale nie miałem zielonego pojęcia, że pisarz aż tak broni swojej prywatności. Wg mnie to godne uznania, że popularności swoich książek nie próbuje wykorzystywać do promocji własnej osoby - nie znoszę, kiedy artysta staje się celebrytą, który ma coś do powiedzenia w każdej kwestii, nawet jeśli w ogóle się w niej nie orientuje.

    Co do samej książki, to lubię amerykańskie klimaty z lat 60' czy 70' - póki co niedoścignionym wzorem są dla mnie utwory Dicka, ale z chęcią sprawdzę także prozę Pynchona. Twoja recenzja brzmi bardzo zachęcająco, kusi także świetna okładka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę czasu minęło, ale finalnie sięgnąłem po tę książkę i jestem nią szczerze zachwycony. Oprócz wspomnianego humoru i komizmu sytuacyjnego dopatrzyłem się w niej także nutki melancholii, co wg mnie dodatkowo podnosi wartość lektury - z ciężkim sercem przewracałem ostatnią stronę (ostatni raz tego typu uczucie (aż tak intensywne) towarzyszyło mi przy finalnych kartach "Szmiry" Bukowskiego).

      Usuń