sobota, 1 marca 2014

rozkminka o początkach bitników



ALLEN W KRAINIE CZARÓW

Ostatnimi czasy, jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne filmy poruszające temat Beat Generation. Ekranizacje powieści Kerouaca "W drodze" oraz "Big Sur"; "Skowyt" dotyczący historii stojącej za słynnym wierszem o tym tytule, autorstwa Allena Ginsberga. Na premierę czeka również ekranizacja "Pedała" Burroughsa, której reżyserem jest sam Steve Buscemi. Tymczasem zaś do sieci trafił film, na który czekałem, jeśli wierzyć mojemu komentarzowi na filmwebie, od 24 września 2011. Od tego czasu zdążyła zmienić się obsada, twórcę facebooka zastąpił Harry Potter, ale to nieistotne. Wczoraj nareszcie mogłem sobie urządzić prywatną premierę.

Film opowiada o początkach bitnikach, czasach poprzedzających powstanie tej nazwy. Oglądamy je z perspektywy osiemnastoletniego Allena Ginsberga (Daniel Radcliffe), zahukanego okularnika, który właśnie dostał się na studia na uniwersytecie Columbia. Tam poznaje innego studenta, Luciena Carra (Dane DeHaan), pełnego niespożytej, zaraźliwej energii, w pierwszej scenie w której się pojawia, recytującego publicznie fragment... "Zwrotnika Raka" Henry'ego Millera, której samo posiadanie było podówczas w Stanach nielegalne (dlatego dobrym pomysłem, jak twierdzi Lucien, jest nauczenie się jej na pamięć - prawie jak "Fahrenheit 451"). Młodzieńcy szybko się zaprzyjaźniają, a Lucien przedstawia zaintrygowanemu koledze swoje grono znajomych wśród których są takie osoby jak William Burroughs (Ben Foster), Jack Kerouac (Jack Huston) i David Kammerer (Michael C. Hall). Lucien rozsnuwa przed Burroughsem, Ginsbergiem i Kerouaciem wizję rewolucji w literaturze (rewolucji w literaturze bez napisania jednego słowa - jak z przekąsem komentuje Kammerer), inspiruje ich do działania, stając się niejako spiritus movens tego co później poznamy jako Pokolenie Beatu. Chłopaki świetnie się bawią imprezując w jazzowych klubach, pijąc i eksperymentując z coraz to nowymi narkotykami. Jednak z czasem relacje Allena z Lucienem zaczynają się komplikować, tym bardziej, że Kammerer, którego z Lucienem łączy wspólna, tajemnicza przeszłość i dziwna relacja, czuje się coraz bardziej odepchnięty na boczny tor. Do czego to wszystko doprowadzi? Jeśli ktoś nie wie, niech obejrzy film, a jeśli wie, to tym bardziej. Wydaje mi się, że warto.

Wszyscy aktorzy stanęli na wysokości zadania. Najbardziej zaskoczył mnie Ben Foster, wcześniej nie oglądałem żadnego filmu z jego udziałem. Tu, wcielając się w rolę Williama S. Burroughsa, dokonał czegoś niebywałego. Po prostu przeistoczył się w tego zmarłego pod koniec XX wieku pisarza. Począwszy od wyglądu, po charakterystyczny "cedzący" głos. Wydaje mi się, że doskonale oddał ówczesnego Burroughsa, starszego od swoich kolegów o ładne dziesięć lat, zblazowanego geniusza. A jeśli dobrze się orientuję, w "Pedale" wcieli się w tę postać ponownie, ale tym razem będzie to główna rola! Kupuję to w ciemno.

Jednak w tym filmie ważniejsze były inne postacie. Dane DeHaan i Michael C. Hall idealnie oddali niuanse ich relacji, zwłaszcza ten pierwszy, jako że jego postać miała więcej "czasu antenowego" mógł rozwinąć skrzydła. Daniel Radcliffe, grają postać w pewnym sensie narratora, z założenia musiał kontrastować z postacią Dane'a, przez co jego nie wypadł spektakularnie, ale tak miało być. Początkowo wydawał mi się trochę zbyt melancholijny, Ginsberg jakoś zawsze kojarzył mi się z gościem najbardziej entuzjastycznym i wesołym z całej bandy; trzeba jednak zdać sobie sprawę, że nie mamy tu jeszcze do czynienia z TYM Ginsbergiem. Jeszcze trochę czasu musi minąć, by nabrał pewności siebie i spokoju ducha.

Jack Huston odegrał Kerouaca w moim odczuciu chyba trochę zbyt "cwaniakowato". Ale przecież ja tę postać widzę przez pryzmat prozy i dlatego wydaje mi się, że powinien to być bardziej typ marzyciela. Jestem w stanie kupić wersję, że w tamtych czasach zachowywał się tak jak zostało to pokazane w filmie.

W każdym razie polecam.

3 komentarze:

  1. Bardzo zachęcająca opinia. Radcliffe już zawsze będzie postrzegany przez pryzmat Potter'a - który wydawał się w filmach dość nudny i bez polotu (przynajmniej dla mnie, chociaż przy Ronie i Hermionie, Harry taki miał w sumie być. W książce wydawał mi się jednak niesamowity, a w adaptacji filmowej... średni).
    Ciekawa jestem tego filmu, brzmi to wszystko niesamowicie interesująco,

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdarzyło mi się obejrzeć "W drodze", ale znacznie bardziej interesuje mnie "Big Sur". "Kill your darlings" będę musiał dołożyć do listy filmów wartych obejrzenia - na podstawie Twojego opisu wychodzi, że to całkiem niezła produkcja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie "Big Sur" niestety rozczarowało, miałem wrażenie, że oglądam teledysk do audiobooka.

      Usuń