czwartek, 8 stycznia 2015

ostatni ze starej gwardii

TADEUSZ KONWICKI
22.06.1926 - 7.01.2015
Smutna wiadomość zainaugurowała ten dzień. I w zasadzie cały rok. Wczoraj o godzinie 22 zmarł Tadeusz Konwicki. Miał 88 lat. Mawiał o sobie, że jest zaprogramowany na góra siedemdziesiąt i każdy rok ponadto to dowcip losu. Mówił też, że gdy przygląda się uważnie światu, jego pierwszą myślą jest "wydostać się stąd jak najprędzej". Wczoraj mu się to udało, coś jednak dławiącym uściskiem powstrzymuje przed gratulacjami. Powyższe wypowiedzi unaocznić mogą jak wielki dystans cechował tego nietuzinkowego literata, którego los nieprzerwanie splatał się z trudną historią naszej części Europy.

Pierwszy raz usłyszałem o Konwickim, gdy moja matka zaczęła odświeżać sobie jego twórczość, przynosząc z biblioteki coraz to nowe pozycje. Wtedy jednak nie sięgnąłem po jego książki. Zmieniło się to w momencie, gdy obejrzałem genialny film dokumentalny zatytułowany "Co ja tu robię?". Wypowiedzi "chytrego Litwina", tak bardzo korespondowały z moimi przemyśleniami, że natychmiast poczułem tajemniczą więź nas łączącą. Co prędzej sięgnąłem po jego dzieła, w pierwszej kolejności literackie, następnie filmowe. Wyjątkowy świat imaginacji autora, jego metafizycznych wycieczek, w połączeniu z bystrym okiem obserwatora otaczającej go trudnej rzeczywistości, wszystko to doprawione szczyptą przekory i dowcipu... Szef kuchni poleca.

Stanisław Dygat odszedł od nas już dawno. W ostatnich latach zmarli Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki, Janusz Morgenstern. Tym smutnym wydarzeniom towarzyszyła myśl, że tylko Konwicki jeszcze się trzyma ze starej gwardii. Teraz i jego zabrakło. Pozostała pamięć i świat, który zaklął na odwrotach maszynopisów podkradanych z Czytelnika, po których gryzmolił nocami, półleżąc na tapczanie w swojej legendarnej nyży. I świat który zaklął na taśmie filmowej, dzięki której możemy ożywić teraz oprócz jego myśli, tak wielu utalentowanych artystów, których już nie ma wśród nas: Jan Machulski, Zdzisław Maklakiewicz, Zbigniew Cybulski, Ewa Krzyżewska - to tylko czubek góry lodowej.

W roku 1995 opublikowany został "Pamflet na siebie" i od tej pory Konwicki zamilkł jako literat. Przekazał pałeczkę młodym, mówiąc "macie już wolność, róbcie z nią co chcecie". Wszyscy po cichu liczyli na jego osławioną przekorę, może jednak coś go podkusi i zmieni zdanie. Dzisiaj już wiemy, że były to próżne nadzieje. Pozostawił jednak po sobie tyle genialnych dzieł, że grzechem byłoby mieć do niego pretensje. Pozostaje je sobie jeszcze raz odświeżyć i inspirować się nimi. Taki jest mój zamiar.

Na początek polecam sprawdzić słuchowisko na podstawie "Kompleksu polskiego".

6 komentarzy:

  1. Gdy tylko usłyszałem tę smutną wiadomość, od razu zacząłem czekać na Twoją rozkminkę, by lepiej poznać tego człowieka. Tak więc dziękuję za ten interesujący tekst. Zaczynam też powoli żałować, że goszcząc ostatnio w Taniej Książce przez chwilę miałem w rękach zbiór opowiadań Konwickiego, ale ostatecznie wybrałem inne książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma co żałować, weźmiesz następnym razem ;) Nigdy nie jest za późno na dobrą książkę. A pamiętasz może tytuł tego zbioru?

      Usuń
    2. "Kalendarz i klepsydra", tak na 90 %.

      Usuń
    3. To nie opowiadania, to, jak określa sam autor "łże-dziennik". Naprawdę dobra rzecz moim zdaniem, ciekawie byłoby od niej zacząć znajomość z Konwickim.

      Usuń
  2. Wczoraj dowiedziałam się z wiadomości. Było mi smutno. Ale takie jest życie. Mam jego utwory w planach. Mówił, że nie ma o czym już pisać (ostatnie 20 lat nic nie napisał), nic go do tego już nie pobudza...

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy docierają do mnie wiadomości o śmierci znanego pisarza, często zdaję sobie sprawę z tego, jak głupim czytelnikiem jestem. Często mam na wyciągnięcie ręki twórczość, o której wiem na pewno, że jest wartościowa, a jednak po nią nie sięgam. Dopiero, kiedy jej autor umiera, atakują mnie wyrzuty sumienia. A już najgorsze, gdy twórca reprezentował tyle, co Konwicki.

    Ostatnio mam też wrażenie, że na moich oczach coś umiera. Nie tylko ludzie właśnie; literaci, aktorzy, wszelako rozumiani twórcy, lecz wartości, które reprezentowali. Odchodzi też jakaś naturalna więź z ubiegłym stuleciem, z którego pochodzę, a w które nigdy w pełni się nie zanurzyłam. Przyszłość wydaje się coraz mniej pociągająca, bo choćby pisarze, którzy obecnie zbierają tyle nagród, a urodzili się na przełomie lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych XX wieku, nie wydają się być takimi wspaniałymi, jak Ci, których już za wiele nie pozostało.

    Smutno się zrobiło.

    OdpowiedzUsuń