czwartek, 17 września 2015

rozkminka o z-boyu

Wczoraj w końcu zabrałem się za przesłuchiwanie najnowszej płyty kalifornijskiego rapera Mursa pt. "Have a Nice Life". Słuchałem właśnie utworu nr 10, zatytułowanego "Skatin Through the City", który wywołał we mnie wiele pozytywnych uczuć. Tyle lat spędziłem jeżdżąc na deskorolce, w stu procentach zaangażowany w towarzyszącą jej otoczkę, że utwory w tym stylu odczuwam całym sobą. Skatin' through the city like I own this bitch - tak było, a teraz gdy tylko jadę na desce, co niestety zdarza się rzadko, cały czas tak jest. Kiedyś mój zapał był nieporównanie większy. W okresie gdy miałem powiedzmy 16-19 lat musiałem jeździć codziennie. To było nawet coś więcej niż pasja, to był nałóg. Jeśli przez jeden dzień nie jeździłem, bo przykładowo padał deszcz, miałem autentyczną depresję. W zimę szukaliśmy choćby kilku metrów kwadratowych suchej nawierzchni. Nie straszne były nam dwudziestostopniowe mrozy wdzierające się ostrym wiatrem przez powybijane okna zajętego przez nas pustostanu. Mógłbym wiele jeszcze napisać, ale tak naprawdę można to wszystko podsumować banalnym stwierdzeniem "stare, dobre czasy".


Jedną z ważniejszych czynności, obok najważniejszej czyli samej jazdy, było oglądanie filmów deskorolkowych. O dwóch pisałem tutaj i tutaj, przybliżając nieco całe zjawisko. Pamiętam jak pewnego dnia trafiłem na "Dogtown & Z-Boys", dokumentalny film ukazujący początki deskorolki. Młodzi surferzy, nie mogąc się doczekać porządnych fal, zaczęli wykorzystywać deski ze świeżo opatentowanymi kółkami poliuretanowymi, by surfować po ulicach San Francisco. W najśmielszych marzeniach nie przewidywali pewnie, że ich zajawka opanuje wkrótce cały świat.


W kilka lat po dokumencie przyszedł czas na film fabularny zainspirowany tymi wydarzeniami. Do dzisiaj uważam, że "Lords of Dogtown" jest jednym z nielicznych filmów, którym udało się oddać deskorolkowego ducha, pomimo przedstawienia historii przy pomocy typowo hollywoodzkiej narracji. Wpływ na to z pewnością miał fakt, że współautorem scenariusza i swego rodzaju opiekunem był Stacy Peralta, pierwowzór jednego z przedstawianych w filmie skaterów (swoją drogą reżyser dokumentu). Myślę, że gdybym laikowi miał wytłumaczyć czym jest deskorolka, "Lords of Dogtown" byłoby nader pomocne. Dodatkową zachętą może być Heath Ledger, występujący w istotnej, mimo że drugoplanowej, roli.


Zbliżam się do smutnej puenty. Pod koniec drugiej zwrotki Murs nawija Rest in peace Jay Adams, a mnie przechodzi dreszcz. Co? Jak? Sprawdzam pospiesznie wikipedię. Okazuje się, że to niestety prawda. Jeden z legendarny Z-Boysów zmarł w zeszłym roku na atak serca. Na pewno niebagatelną rolę odegrał tryb życia jaki prowadził przez wiele lat. Uzależnienie od narkotyków (m. in. heroiny) i wynikające z tego liczne konflikty z prawem. Wyszedł jednak na prostą, w czym na pewno pomogły wyżej wspomniane filmy, które przypomniały go światu. Od 2005 pozostawał czysty, wygłaszał nawet w szkołach wykłady "ku przestrodze". W przeciwieństwie do swoich kolegów, Stacy'ego Peralty i Tony'ego Alvy, nie zrobił kariery, ale to właśnie on najbardziej nam imponował swoją bezkompromisowością. Przy czym nawet wyżej wspomniani koledzy przyznawali, że był z nich wszystkich najlepszy. Powtarzam więc za Mursem Rest in peace Jay Adams i idę pojeździć choć przez chwilę.

JAY ADAMS
3.02.1961 - 15.08.2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz