środa, 8 stycznia 2014

rozkminka o flipie

Ostatnio, zupełnie przypadkowo, trafiłem na youtube na udostępniane przez French Freda materiały "behind the scenes" z filmu Flipa pt. "Sorry". Muszę przyznać, że podziałały na mnie trochę tak, jak słynna magdalenka na pana Prousta. Ale zacznijmy od początku: o co w ogóle chodzi z tym całym Flipem, kim jest French Fred i dlaczego "Sorry" nie ma na Filmwebie? Flip Skateboards to wywodząca się z Wielkiej Brytanii firma deskorolkowa. French Fred to Fred Mortagne, znany fotograf i twórca filmów deskorolkowych. Filmy deskorolkowe zaś, to bardzo ciekawa forma promocji jaką stosują deskorolkowe filmy. Otóż w ciągu kilkudziesięciu minut każdy sponsorowany przez firmę deskorolkowiec prezentuje co potrafi, z reguły na ulicznych miejscówkach. Na początku były to oczywiście miejscówki w jednym mieście, te na których jeżdżono zazwyczaj, jednak w czasach gdy kręcono "Sorry" normą było, że firmy fundowały swoim podopiecznym przejażdżki po całym świecie. Stąd chociażby ujęcia z Paryża czy Barcelony.

Bo deskorolka to specyficzny "sport". Wtajemniczeni wiedzą, że o klasie zawodnika wcale nie świadczą wyniki na zawodach (które wielu najlepszych po prostu olewa), a właśnie materiały nagrane z myślą o filmie. Pamiętam, że gdy w 2005 w Krakowie odbywały się zawody Etnies, na które zjechała się śmietanka skejterów z Europy i Stanów, to z prawdziwą przyjemnością słuchaliśmy późniejszej relacji pochodzącego z Krakowa Igora, który w wakacje gościł w Augustowie i opowiadał jak na owych zawodach radził sobie team Flipa. Że Salabanzi nie dojechał z powodu kontuzji, że Arto Saari skupił się na poszukiwaniach dobrego zioła, że Tom Penny nawet na chwilę nie wyszedł z knajpy, a Boulala wystartował będąc nieźle wciętym. I tego od nich oczekiwaliśmy, no ale uprzedzam fakty.

"Sorry" kręcone było od roku 2000, a premierę miało w 2002. Ja obejrzałem ten film po raz pierwszy w 2004 razem z sequelem "Really Sorry" wydanym w 2003 (to jest w ogóle ciekawa sprawa, był to okres przechodzenia od wydawania filmów na VHS do DVD i normą było wtedy, że film najpierw wychodził na kasecie, a po jakimś czasie wychodziła wersja DVD wzbogacona o dodatki. Flip się nie cackał i na DVD wyszedł sequel). Pamiętam, że film wywarł na mnie ogromne wrażenie i choć skończyłem go oglądać po jedenastej w nocy, to mimo to wziąłem deskę i naładowany pozytywną energię wyszedłem na osiedlową uliczkę skleić parę trików i podenerwować sąsiadów hałasem. Film wywarł podobne wrażenie nie tylko na mnie, ale i na całej ekipie z którą wtedy śmigałem. Oglądaliśmy go po wielokroć, jego bohaterowie byli naszymi mistrzami i często siedząc na jakiejś miejscówce snuliśmy rozważania typu "jak myślisz, czy Boulala dałby radę zrobić ollie z daszku klatki na ten murek" etc. Wielu zwyczajnie naśladowało różne pozadeskowe szaleństwa wspomnianego Boulali.

Film w ogóle zaczyna się od wielkiej niespodzianki, gdyż pierwszą osobą jaką widzimy na ekranie jest... Johnny Rotten kojarzony głównie z Sex Pistols (choć ja o wiele bardziej cenię Public Image Ltd). Podstarzały punkowiec pełni w filmie rolę konferansjera, rozpoczyna go, kończy i zapowiada przejazdy kolejnych członków teamu. Siła tej ekipy tkwi w jej zróżnicowaniu, które nie przeszkadza jej w całkowitym zgraniu się i stworzeniu zwartej całości. Poza tym żaden z nich nie jeździ poniżej poziomu, który można określić jako mistrzowski, przy czym każdy ma swój własny, indywidualny styl. Kalifornijski piękniś Appleyard, szwedzki panczur Boulala, fruwający pod niebo Chalmers z Kanady, 15-letni Francuz z Kongo Salabanzi, nie znający lęku Rowley z Liverpoolu, śmigający po rampach duńczyk Glifberg, tajemniczy outsider Tom Penny z Oxfordu i wreszcie na finał, nomen omen Fin Arto Saari, którego występ Rotten poprzedza wstępem "you know, i'm looking at my notes here and i'm surprised that Arto Saari almost died twice while making this film

Dzieła dopełnia genialnie dobrany soundtrack, równie zróżnicowany jak osobowości bohaterów filmu. Jest Placebo, jest Edith Piaf, David Bowie, jest DJ robiący szuru-buru na break beatach i inni.

Warto wspomnieć o sequelu, który jest również świetny, jednak moim zdaniem pozbawiony genialności pierwowzoru. Nie występują w nim także Chalmers i Glifberg. W całości bowiem postawiono na street, a team wzbogacił się tym sposobem o Danny'ego Cereziniego (króciutki przejazd) i PJ Ladda (świetny przejazd dowodzący, że "silence is golden").

W 2009 wyszła trzecia część zatytułowana "Extremely Sorry", jednak to już nie było to. Mimo że triki na najwyższym poziomie, to zniechęcały zmiany w ulubionej ekipie (skład z czasów "Sorry" po tylu latach jestem w stanie wymienić z pamięci obudzony w środku nocy), do tego nie byłem już dzieciakiem by ślepo się jarać jakimiś tam skejterami. Ale sentyment do pewnego okresu w życiu i historii pozostał, jak widać. Mam nadzieję, że każdy ma swój prywatny odpowiednik mojego "Sorry", który wywołuje w nim podobne emocje, bo to coś pięknego.



1 komentarz:

  1. Chętnie bym i nawet obejrzała, chociaż to nie moje klimaty. Ale przedstawiłeś dużo ciekawostek, które są naprawdę interesujące.

    OdpowiedzUsuń