piątek, 16 października 2015

rozkminka o alarmach


GORZKA PRAWDA KONTRA HAJLAJF
Ostatnio naszła mnie refleksja, do jakich polskich płyt hip-hopowych, pochodzących mniej więcej z czasów, gdy polskiego hip-hopu zaczynałem słuchać, wracam po latach najczęściej. Okazuje się, że nie zawsze są to te płyty, których wówczas słuchałem najczęściej. Inaczej jest chociażby z płytą, którą mam zamiar przypomnieć na łamach niniejszego wpisu, a mianowicie debiutanckiej płyty (nie licząc poprzedzającego ją maxisingla) Piha, białostockiego rapera (z wykształcenia prawnik jakby co). Zaraz po premierze produkcja ta nie przyciągnęła na dłużej mojej uwagi. W tamtym czasie płyta była chyba za mało "warszawska" jak na klimaty środowiska, w którym się obracałem. Z tamtych czasów zapamiętałem z niej w zasadzie dwie rzeczy. Jedno z najlepszych tekstowych "otwarć", w zasadzie jednym wersem charakteryzujące całą płytę i zapowiadające z czym przez najbliższą godzinę będziemy mieli do czynienia:
Boisz się alarmów? Pe I Ha solo album, piętnaście sekund przed końcem będziesz wpierdalał valium
Drugą rzeczą był promujący płytę utwór "Nie ma miejsca jak dom" na nieco rzewnym samplu z Krzysztofa Klenczona, dedykowny "dla tych, co zjedli chleb betonowych osiedli". Utwór wraz z nakręconym do niego teledyskiem ukazuje słuchaczowi świat, z którego wywodzi się raper, tkwiący "obydwiema nogami w błocie rzeczywistości". Jednak całość płyty nie przedstawia się wcale tak jednowymiarowo. "Gorzka prawda kontra hajlajf" oznajmia raper w jednym z refrenów. Dzięki talentowi do składania słów zdobywa inny, nie znany dotychczas świat, gdzie grupistki podbijają do niego "po autograf z kartką, na czole wypisane wal" i "uderza w twoją dumę, kiedy słyszysz, że jadą na dziewięć taksówek". Cóż, korzysta z tych atrakcji bez żadnych skrupułów, w końcu "nie oderwiesz od stołu dzieciaka, który nie czuł nigdy smaku kawioru".



Zakres tematów jest naprawdę szeroki. Mamy tu i ekshibicjonistyczne, skrajnie emocjonalne rozliczenie z ojcem, jest i w niebanalną formę ubrany lovesong. Wszystko to wręcz wyplute na mikrofon, jakby pewne przemyślenia rozrywały rapera od środka. Pih był wtedy zdecydowanie w uderzeniu. Oprócz natchnienia towarzyszyła mu pewność siebie, pozwalająca bezczelnie twierdzić, że "kładzie chuja na rock, kładzie chuja na pop, kładzie chuja na klasykę, daje rap muzykę. Niekiedy skrajnie naturalistyczne opisy rzeczywistości udało mu się ubrać w niebanalne i obrazowe (nieraz obrazoburcze) metafory. Nie przejmuje się czymś takim jak poczucie dobrego smaku, wesoła twarz ziomka jest według niego "szczera do bólu jak z pochwy wymaz", czym świadomie zawęża swój target, w końcu płyta przeznaczona jest "dla łysych głów, a nie zaświerzbionym pederastom". Jest tu bezkompromisowo, chamsko i dosadnie. Dla mnie jest to kolejny atut.

Nie napiszę wiele o zaproszonych na płytę gościach, bo na ich tle gospodarz wyróżnia się jeszcze bardziej. Żaden z nich zdaje się nie mieć tego ognia, wspomnianego w pierwszym kawałku. Mimo najlepszych chęci nie są niczym więcej jak pewnym ubarwieniem całości, chwilą na złapanie oddechu.

Może krzywdzę tym artystę, ale dla mnie Pih jest raperem jednej (właśnie tej) płyty. Żadnej z kolejnych nie słucham od początku do końca. Część utworów mi się podoba, innych mogłoby nie być. "Boisz się alarmów" wręcz przeciwnie. Po latach dochodzę do wniosku, że jest to jedna z lepszych polskich płyt rapowych. Zgadzam się poniekąd z Mesem, który chcąc oczyścić hip-hop z żałosnych przyległości, apelował:
Przyjacielu jeśli pracujesz w empiku
widzisz półkę - polski hip-hop - podpal ją bez kitu
po cichu w nocy kilka klasyków wrzuć w koszyk, ocal rap,
chuj że wylecisz z roboty
nie bój sie alarmu, weź Piha, pierdol alarm
Max 30 płyt - reszta wypierdalać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz