czwartek, 22 października 2015

rozkminka o idolu

Hłasko powrócił ostatnio do światka literackiego za sprawą odnalezionego po latach debiutanckiego "Wilka", jednak wciąż jest to zaledwie nikły cień jego zamierzchłej sławy. Światło cudownego dziecka lat pięćdziesiątych, pisarza, który z premedytacją zacierał kolejne granice pomiędzy swym życiem a twórczością i dał początek pokoleniu tzw. hłaskoidów, świeciło się mocno i krótko. Może się mylę, ale odnoszę wrażenie, że po okresie wymuszonej przez warunki polityczne posuchy, nigdy już nie odzyskał reputacji, na jaką by zasługiwał. Może jedną z przyczyn jest zamknięcie go w szufladce pisarzy "antykomunistycznych" i sprowadzanie wyłącznie do tej roli. A dzisiejsi antykomuniści wolą się na niego nie powoływać, bo mają lepszych kandydatów od pijaka, dziwkarza, mitomana i rzekomego homoseksualisty. Kto jednak przeczytał taki "Pierwszy dzień w chmurach" (debiutancki zbiór opowiadań), powinien zdawać sobie doskonale sprawę, jak uniwersalne treści niesie ze sobą ta proza i jak łatwo w gruncie rzeczy można ją odnieść także do naszych czasów.

Jeśli chodzi o kino, to początkowo sięgało ono po Hłaskę garściami. W przeciągu jednego roku powstały aż trzy filmy na podstawie jego twórczości: "Pętla", "Ósmy dzień tygodnia" i "Baza ludzi umarłych". Później jednak pisarz wyemigrował i przestało być wesoło. Przez lata ciążyła nad nim zmowa milczenia, a gdy w końcu można było ją przełamać, okazało się, że być może jego czas, przypisany do konkretnej epoki, już przeminął. Do dzisiaj, choć pojawiają się filmy czy spektakle inspirowane jego twórczością, są to z reguły rzeczy niszowe i mało kto o nich słyszał. Szkoda, zarówno twórczość jak i biografia pisarza mogłaby stanowić szerokie pole do popisu.

Wiedział o tym Feliks Falk (mój kumpel wynajmuje od niego mieszkanie, taka ciekawostka), który w latach 80-tych postanowił się zmierzyć z tym fenomenem. Nie interesowała go jednak sama postać pisarza, a jego legenda, w dużym stopniu będąca wynikiem autokreacji. W filmie, wzorowany na Hłasce Piotr Korton pojawia się tylko raz, gdy na samym początku jego zwłoki zostają odnalezione w hotelowym pokoju gdzieś w zachodnich Niemczech. Już za chwilę skupiamy się na właściwym bohaterze, Tomaszu Sołtanie, niepozornym dziennikarzu, owładniętym obsesją, której na imię właśnie Piotr Korton. Przez jedno wydarzenie z dalekiej przeszłości czuje się z nim związany i mimo zakazów mniej lub bardziej oficjalnych chce o nim przypomnieć ludziem. Śmierć idola staje się ostatecznym impulsem.


Dążąc do przynajmniej pośmiertnej rehabilitacji pisarza, najpierw oplutego, a następnie skazanego na zapomnienie, Sołtan rozpoczyna prywatne śledztwo. Poszukuje tajemniczej taśmy, na której Korton nagrał swoje ostatnie chwile. Dociera do dawnej kochanki pisarza, poznaje jego dawnych kumpli. Zostaje przez nich zaakceptowany, więcej nawet, dostrzegają w nim podobieństwo do swego dawnego przyjaciela. Rozochocony dziennikarz, chyba nawet nie do końca świadomie zaczyna wchodzić w skórę swojego idola, którego życie zdaje mu się nieporównanie atrakcyjniejsze od własnego. Podąża jego tropem, przejmuje kolejne kojarzone z nim artefakty jak charakterystyczny kożuch, ciemne okulary czy nóż sprężynowy. Zaczyna pisać i boksować. Stara ferajna Kortona również odżywa, luka po stracie kogoś, kto czynił ich życie kolorowym, zdaje się wypełniać. Czy jednak taki substytut może okazać się trwały, gdy sam pierwowzór był czymś w najwyższym stopniu ulotnym?

Film podejmuje ciekawy i według mnie ważny temat, jakim jest, chyba immanentna ludziom, potrzeba mitologizacji życia. Własnego bądź cudzego, jak kto woli. Jest to pułapka, z której bardzo trudno jest się wyzwolić. Nieraz trzeba wielkiego wysiłku, by odbrązowić pomnik i za ikoną, herosem, symbolem, dostrzec zwyczajnego człowieka. To właśnie takie zadanie czeka Sołtana, choć nie wie on tego od początku i nie wiadomo wcale, czy gdy zda sobie z tego sprawę, nie będzie już za późno. Może zabrnie już za daleko w świecie iluzji i samooszustwa. Nas samych, choć może podobny problem nie dotyczy tak bezpośrednio, również na każdym kroku czeka takie zadanie. Warto o tym pamiętać, w czym może pomóc utwór Analogsów, który mi się teraz skojarzył, a na których koncert wybieram się jutro. "Idole", tytuł nad wyraz adekwatny jak widać. Warto przesłuchać do samego końca dla nieoczekiwanej puenty ;)


"Idola" można legalnie i za darmo obejrzeć w serwisie VOD, zachęcam. LINK

2 komentarze:

  1. O "Idolu" jak dotąd nie słyszałem, ale sam opis filmu od razu skojarzył mi się z twórczością przedstawicieli nowej powieści. Zarówno Kōbō Abe jak i Alain Robbe-Grillet stworzyli podobne dzieła, tj. takie, gdzie bohater zaczyna przejmować cechy postaci, której poszukuje. U japońskiego artysty taki motyw pojawia się w "Spalonej mapie" (detektyw pragnie odszukać zaginionego mężczyznę, który pewnego dnia po prostu znika i w miarę upływu czasu mimowolnie przyjmuje jego życiorys), z kolei u Francuza podobny wątek występuje w "Gumach" (śledczy Wallas usilnie tropi sprawcę zbrodni, której jak dowiaduje się czytelnik, wcale nie popełniono i w pewnym momencie sam Wallas wchodzi w rolę poszukiwanego zabójcy).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo ciekawe ujęcie tematu tożsamości, który można rozpatrywać na bardzo wielu płaszczyznach. Polecane przez Ciebie tytuły na pewno będę miał na uwadze.

      Usuń