piątek, 26 lutego 2016
rozkminka o niemożliwym
Jakiś czas temu miało miejsce wydarzenie, które poruszyło światek deskorolkowy. Ja, wstyd się przyznać, od dawna już nie śledzę doniesień z tej dziedziny tak szczegółowo jak kiedyś, ale, jak się okazało, ta wiadomość nie mogła mnie ominąć. Zaczęło się tak: odwiedziłem Pata, mojego dawno nie widzianego przyjaciela. Rozmawialiśmy o tym i o owym, każdy coś popijał, on browara, ja niestety herbatę. Wspomniał przy tym, że dzień wcześniej jego brat z kumplem oglądali jakiś filmik, na którym "jakiś koleś skakał na desce z w chuj wielkich schodów". Spoko, nie wywarło to na mnie większego wrażenia, codziennie kolejni deskorolkowi wariaci zaliczają coraz to bardziej hardkorowe miejscówki. Przeszedłem więc nad tą informacją do porządku dziennego. Nie na długo. Gdy wróciłem do domu i z głupia frant odpaliłem YouTube, w polecanych dla mnie filmach pojawił się ten pod tytułem "Jaws vs Lyon 25". I wówczas już wiedziałem, że nie chodziło o jakieś tam schody, tylko o TE schody.
Cofnijmy się trochę w czasie. W roku 2002 wyszedł deskorolkowy film firmy Flip pt. "Sorry". Pisałem o nim tutaj. Dla mnie jest to w jakiś sposób sprawa pokoleniowa, to właśnie ten film i pokazywani w nim deskorolkowcy byli dla mnie i dla moich kumpli... No właśnie, kim? Nie chcę powiedzieć autorytetami, bo to za duże słowo. Idol też mi tu nie pasuje, choć jest z pewnością bliższe prawdy, ale jak na deskorolkę w ujęciu moim i ówczesnego Flipa brzmi zbyt popkulturowo. Zostawmy to, zwał jak zwał, jest to w każdym razie jakiś fragment fundamentów mojej tożsamości, jak pompatycznie by to nie brzmiało. Przejdźmy jednak do rzeczy. Jednym z ówczesnych członków ekipy Flipa był, jak go niegdyś określiłem, "szwedzki panczur Boulala", o którym pisałem w ten sposób: "często siedząc na jakiejś miejscówce snuliśmy rozważania typu >>jak myślisz, czy Boulala dałby radę zrobić ollie z daszku klatki na ten murek<< etc". W finale jego przejazdu pokazane były dwie nieudane próby zeskoczenia z dwudziestu pięciu schodów w Lyonie. Można je obejrzeć poniżej.
Bądźmy szczerzy, wyglądało to dość groteskowo i nie było raczej dowodem deskorolkowego kunsztu, tylko brawury i szaleństwa. Może przy dużej, naprawdę dużej, ilości szczęścia doszłoby to do skutku, ale raczej nikt, kto oglądał wówczas ten film, nie miał takich złudzeń. Nikt nie miał oporów przed nazywaniem Boulali wariatem (z tym zresztą trudno się nie zgodzić), byli też tacy, którzy otwarcie twierdzili, że porwał się na coś niemożliwego. Ci akurat mają się teraz z pyszna, tymi słowami staram się przejść w końcu do sedna. Co tu dużo gadać, poniżej możecie obejrzeć jak jakiś młodzik, którego nawet nie kojarzę (jak mówiłem, nie śledzę już tego zbytnio), zeskoczył z tych monumentalnych schodów, w dodatku nie zwykłym ollie, a melon grabem. Nie wiem nawet jak to skomentować, wiem, że była w tym jakaś magia, zawierająca się choćby w tym, że już w trakcie oglądania, nie bacząc na późną porę, zadzwoniłem do mojego ziomka ze starych deskorolkowych czasów, Dawida, a gdy tylko zacząłem mówić, okazało się, że nie muszę, nic tłumaczyć; oglądał już filmik, pogadaliśmy więc o tym wiekopomnym wydarzeniu i zgodnie stwierdziliśmy, że gdy tylko poprawi się pogoda, musimy wyjść pojeździć.
Największe wrażenie wywarły na mnie słowa, które padły z ust samego Aliego, obecnego przy kolejnych próbach jego pokoleniowego następcy. "Teraz wszystkim, którzy zarzucali mi, że, ryzykując zdrowiem, a może nawet życiem, próbowałem dokonać niemożliwego, mogę pokazać ten filmik. Niemożliwe, tak?". Przypomina mi to inną deskorolkową anegdotę, sięgającą, jeśli się nie mylę, końcówki lat 80-tych. Była wówczas w San Francisco kultowa miejscówka zwana Embarcadero (jakoś w okolicach roku 2000 przestała istnieć). Na tej miejscówce był olbrzymi gap. Kiedyś jakiś fotograf próbował namówić Marka Gonzalesa, już wówczas legendę i jednego z prekursorów street skatingu, by gap ów przeskoczył. Gonzales odparł krótko: "to niemożliwe, ten gap jest za duży". I wtedy fotograf zastosował diaboliczny podstęp, mówiąc: "jak to za duży, dziś rano widziałem jak jakiś małolat go przeskoczył". Gdy tylko Mark to usłyszał, zaraz zabrał się do roboty i już po chwili gap znany był na całym świecie jako Gonz Gap, od nazwiska pierwszej osoby, która go pokonała. Bo żadnego małolata oczywiście nie było.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz