Wydaje mi się, że w wypadku tej książki jej opis trzeba koniecznie poprzedzić króciutkim wstępem przybliżającym postać jej autora i okoliczności w jakich powstała. Hunter S. Thompson to amerykański dziennikarz, w swojej ojczyźnie postać legendarna, ikona wręcz. W kraju nad Wisłą chyba wciąż nie cieszy się taką uwagą na jaką zasługuje, w czym niebagatelną rolę odgrywa na pewno fakt, że zaledwie dwie jego książki zostały przetłumaczone na język polski. Na podstawie obydwu powstały filmy (Las Vegas Parano i Dziennik zakrapiany rumem). Nie każdy jednak kojarzy je z autorem książkowych pierwowzorów. "Lęk i odraza w Las Vegas" to chyba najbardziej znane dzieło autora, który na szerokie wody wypłynął książką pt. "Hell's Angels" opisującą słynny gang motocyklowy. Thompson, chcąc do tematu podejść możliwie najrzetelniej, na prawie dwa lata stał się jego członkiem. Skończyło się to dla niego dotkliwym pobiciem, ale i świetną, podobno, książką. Z biegiem lat Thompson wykształcił swój własny, indywidualny styl dziennikarstwa nazwanego później "gonzo". Polega on na całkowitym porzuceniu dziennikarskiego obiektywizmu, autor danego artykułu staje się jego bohaterem i bierze czynny udział w wydarzeniach przez siebie opisywanych. "Lęk i odraza" spełnia te warunki, warto dodać, że, jak pisze Jakub Żulczyk w posłowiu, "w literaturze amerykańskiej jest klasyfikowana jako powieść non-fiction i wymieniana jako jedno z najsłynniejszych dzieł nowego dziennikarstwa". A wszystko zaczęło się od tego, że Sports Illustrated zaoferowało Thompsonowi napisanie artykułu na 2500 słów o wyścigu motocyklowym Mint 400 odbywającym się w Las Vegas.
Akcja powieści rozpoczyna się w momencie, gdy dziennikarz sportowy Raoul Duke (alter ego Thompsona, pod tym nazwiskiem pierwotnie ukazał się tekst) wraz ze swym adwokatem Dr. Gonzo (w rzeczywistości Oscar Zeta Acosta) zmierza w stronę Las Vegas. Pozornie ich celem są wspomniane wyścigi i napisanie artykułu o nich, ale gdy tylko Raoul (pełniący rolę narratora pierwszoosobowego) zdradza nam zawartość bagażnika, od razu wiemy, że możemy się po nim spodziewać wszystkiego, tylko nie sumiennej relacji z zawodów.
Mieliśmy dwa worki marihuany, siedemdziesiąt pięć kulek meskaliny, pięć bibułek nasączonych ostrym kwasem, solniczkę nabitą kokainą i całą galaktykę tęczowych dołersów, głupawek i nakręcaczy... a także ćwiartkę tequili, ćwiartkę rumu, skrzynkę budweisera, pół litra eteru i sporo amylu.Powieści przyświeca bardzo sugestywne motto zaczerpnięte z Samuela Johnsona, a brzmiące "ten, kto czyni z siebie bestię, pozbywa się cierpień człowieczeństwa". Bohaterowie kierując się tą myślą ani na chwilę nie schodzą narkotycznego haju, rozbijają się naćpani po całym Vegas, wszędzie gdzie się udają niosą ze sobą chaos i brak szacunku dla wszelkich norm. Sytuacja robi się jeszcze bardziej absurdalna, gdy w drugiej części powieści przenoszą swoją uwagę z wyścigów na policyjną konferencję antynarkotykową, na którą zdobywają wejściówki.
Tak wygląda z grubsza pierwsza warstwa powieści. Szalony, narkotykowy rollercoaster pędzący z maksymalną prędkością, zaledwie kilka razy nieznacznie zwalniając. Jednak sprowadzenie "Lęku" tylko do tego, oznaczałoby potraktowanie go bardzo powierzchowne. W głębszej warstwie książka jest próbą charakterystyki i oceny pewnej epoki. Książka została napisana w roku 1971. Bohaterowie wciąż powtarzają, że ich prawdziwą misją jest poszukiwanie "amerykańskiego snu". Poprzednia dekada, lata sześćdziesiąte, które w pewnym sensie stworzyły bohaterów powieści, pełne były ideałów i śmiałych założeń, które miały dać ludziom lepszą przyszłość. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło, a rzeczywistość wokół przypomina koszmar. Skojarzyło mi się to z rozmową jaką przeprowadzał niedawno Żakowski z Romanem Polańskim. Pytał się reżysera o to jak zmieniło się Hollywood po zabójstwie Sharon Tate i innych przez bandę Mansona. Odpowiedź brzmiała: diametralnie. Wcześniej ludzie wychodząc z domu zostawiali drzwi otwarte na oścież, po tym tragicznym wydarzeniu zaczęli kupować broń i psy. W powieści nazwisko Mansona doczekało się kilku wzmianek, doskonale bowiem oddaje zmiany zachodzące wokół. Narkotyki brane przez bohaterów w ilościach hurtowych również są tego przykładem. Przecież według hipisowskich proroków LSD miało przynieść oświecenie, tymczasem okazuje się, że nie jest to niczym więcej jak drogą donikąd. Przykładów na to jest o wiele więcej, a ich zwieńczeniem jest słynny monolog o fali, który Thompson najczęściej czytał na spotkaniach autorskich, gdy ktoś poprosił o przeczytanie na głos jakiegoś fragmentu. Ja jednak najbardziej zapamiętałem inny cytat, krótki lecz nie mniej wymowny. W pewnym momencie bohater kradnie gazetę, by rzucić okiem na nagłówki:
Lektura pierwszej strony przywróciła mi dobry nastrój. W porównaniu z tymi zbrodniami moje postępki były niewielkie i bez znaczenia.Książkę czyta się bardzo szybko (w moim przypadku dwa wieczory), napisana jest prostym lecz bardzo żywym i komunikatywnym językiem, akcja jest wartka, pełna czarnego humoru, a sposób narracji umiejętnie wprowadza nas w stan lekkiego zagubienia jakie musieli odczuwać bohaterowie lektury. Jej dopełnieniem są znakomite ilustracje autorstwa Ralpha Steadmana. Książka stanowi też materiał do licznych przemyśleń i zachęca do sięgnięcia po kolejne dzieła autora. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że kilka tytułów w oryginale można po całkiem niezłej cenie dopaść na allegro, więc jeśli ktoś zna angielski, to może skorzystać. Ja chyba się skuszę.
Na koniec chciałbym jeszcze pochwalić tłumaczy. Nie czytałem oryginału, ale wydaje mi się, że wykonali dobrą robotę, a dodatkowe brawa należą się za liczne przypisy objaśniające nam przytaczane przez autora nazwiska i wydarzenia.
Tym, którzy chcieli by bliżej poznać arcyciekawą sylwetkę Huntera S. Thompsona, polecam świetny film dokumentalny pt. "Gonzo: The Life and Work of Dr. Hunter S. Thompson". Z polskim lektorem można obejrzeć tutaj (z polskim tytułem to się popisali, nie ma co).
Przeczytane w ramach wyzwania CZYTAM LITERATURĘ AMERYKAŃSKĄ http://basiapelc.blogspot.com/p/czytam-literature-amerykanska.html
hahaha "Dziennikarz na kwasie" :P
OdpowiedzUsuńJa nie znam tego autora i to chyba nie do końca moje klimaty.
LSD jako oświecenie - a to dobre...
Ja hołduję idei, że w przypadku każdej wartościowej powieści warto wspomnieć nieco o życiorysie autora - okazuje się, że w wielu przypadkach biografia bohaterów w pewien sposób zazębia się z życiem twórcy :)
OdpowiedzUsuńO Thompsonie w ogóle nie słyszałem, ale z tego co piszesz, to koleś wart jest poznania. Demitologizacja amerykańskiego snu to bardzo ciekawy temat - lubię książki, które się na tym koncentrują (cenię sobie szczególnie Dicka i jego "Głosy z ulicy" oraz "Humpty Dumpty w Oakland") :)