poniedziałek, 15 września 2014

rozkminka o wyzwaniu

Jak mi ktoś opowiedział o tym zjebanym facebookowym wyzwaniu polegającym na piciu piwa na hejnał do kamery, to myślałem, że mnie szlag trafi na miejscu. Ludzie to jednak debile. Na szczęście konta na facebooku nie mam i nie miałem, a i z alkoholem od dłuższego czasu moja relacja jest li i jedynie platoniczna, łatwo więc mogłem o tym przestać myśleć i się uspokoić. Potem raptem zaczęli się oblewać wodą z lodem; nie będę się rozpisywał co o tym myślę, ale polecam felieton Orlińskiego z bodajże zeszłotygodniowego Dużego Formatu. Ostatnio wymyślili nową rewelację: nominacje do wymienienia dziesięciu książek swojego życia. Może jednak powoli idą po rozum do głowy, to już mi się nawet podoba. Po pierwsze taka lista wiele może powiedzieć o człowieku, po drugie można poznać jakieś ciekawe pozycje, o których wcześniej się nie słyszało. Dzięki uprzejmości Neifile miałem pretekst do ułożenia własnej bibliobiografii. Poszczególne pozycje postanowiłem uszeregować chronologicznie, począwszy od tych które przeczytałem najwcześniej.

1. Winnetou
Przyznam się bez bicia, wzruszam się od razu jak myślę o książkach Karola Maya rozgrywających się na Dzikim Zachodzie. Czytał mi je mój dziadek, ich wielki miłośnik, któremu zawdzięczam, pośród tysiąca innych rzeczy, zamiłowanie do westernów. Słyszałem wiele razy od różnych ludzi, że gdy dowiedzieli się, że May przed napisaniem Winnetou nigdy nie był Stanach i wiele rzeczy zwyczajnie pozmyślał, to poczuli się oszukani. A mi zwyczajnie tym zaimponował. Wychodziłem z założenia, że cóż to za sztuka opisać coś, co się zna i widziało. A stworzyć wszystko korzystając jedynie z wyobraźni? To umiejętność godna demiurga. Byłem pod wielkim wrażeniem westmanów-abnegatów i do dziś pamiętam wykład z początku pierwszego tomu o różnicy między westmanem a greenhornem:
Greenhorn bierze ślady dzikiego indyka za trop niedźwiedzi, a lekki sportowy jacht za parowiec z rzeki Missisipi. Greenhorn wstydzi się położyć swoje brudne buty na kolanach towarzysza podróży, a gdy pije rosół, to nie chlipie jak konający bawół. (...) Greenhorn kupuje proch, a kiedy ma wystrzelić, spostrzega, że sprzedano mu mielony węgiel. (...) Greenhorn roznieca na Dzikim Zachodzie tak duże ognisko, że płomień bucha na wysokość drzewa, a gdy go Indianie zauważą, dziwi się, że mogli go znaleźć.
To z tym prochem szczególnie łatwo jest odnieść do naszych realiów.

Czytanie o typach, którzy spodni używają jako serwetki, chusteczki do nosa i papieru toaletowego nie mogło na mnie nie wywrzeć wpływu. Stąd się zapewne wywodzi moja nieufność w stosunku do tej dziwnej rzeczy, którą ludzie zwą higieną. Z lektury Maya wywodzi się też moja sympatia do Indian i wrogi stosunek do "noszenia cywilizacji" (lepiej ją sobie wsadzić w dupę).

Ekranizacje nie za bardzo mi się podobają. Pod tym względem uważam książki za niewykorzystany potencjał i mogliby Niemiaszki powrócić do tematu. Gdyby się za to odpowiednio zabrać, to serial na podstawie takiego "Old Surehanda" mógłby być strzałem w dziesiątkę.


2. Przygody Hucka
Najpierw były "Przygody Tomka Sawyera", które, jak wynika z dedykacji, dostałem od matki na Dzień Dziecka '90. Pojawiła się tam postać Hucka Finna, która z miejsca zaskarbiła sobie moje względy.
Huck chodził sobie, jak chciał. Sypiał na progach domów, gdy było ładnie, a kiedy padał deszcz - w pustych beczkach. Nie musiał chodzić do szkoły ani do kościoła, nie miał żadnego pana i nikogo nie słuchał. Mógł chodzić na ryby i kąpać się, kiedy i gdzie mu się podobało, i siedział tam, ile tylko dusza zapragnęła. Mógł się też bić, ile chciał, i nie musiał wcześnie chodzić spać. Na wiosnę zawsze pierwszy chodził boso, a jesienią ostatni zakładał buty. Mógł w ogóle się nie myć i nie nosić czystej bielizny. A kląć umiał - cudownie. Słowem, chłopak ten miał wszystko, co może życie uczynić pięknym.
Takiej postaci nie mogłem nie polubić, więc z zapałem sięgnąłem po sequel, którego był głównym bohaterem. Huck ucieka w nim od swojego ojca-alkoholika, spotyka Jima-zbiegłego niewolnika i razem podróżują tratwą po Missisipi. Tylko na wodzie mogą czuć się bezpiecznie, gdy tylko zejdą na ląd, zaraz popadają w jakieś kłopoty. Interesująca metafora dychotomii natura-cywilizacja. Znów na niekorzyść tej ostatniej. Poruszająca jest scena, gdy po serii moralnych rozterek Huck decyduje się zostać złym człowiekiem i nie wydać (sic!) Jima łowcom niewolników.

Powieść przez wielu Amerykanów uważana jest za rasistowską, głównie z powodu nadużywania słowa nigger, do czego fajnie odniósł się Louie CK w jednym ze swoich skeczy. Nie wiem jakim trzeba być idiotą, by Twaina oskarżać o rasizm. Pomińmy to wymownym milczeniem.

Do ustnego egzaminu z literatury amerykańskiej podchodziłem cztery, w tym trzy razy dostałem jako temat "Przygody Hucka", ale dopiero za ostatnim razem udało mi się wymęczyć trójczynę. Ale przynajmniej do końca życia będę pamiętał choćby to, jakimi dialektami posługiwali się poszczególni bohaterowie.

3. Telemach w dżinsach & Krzysztof

Za dzieciaka sporo czytałem polskiej literatury młodzieżowej, znamienny jest fakt, że były to książki z czasów młodości moich rodziców. Bahdaj, Ożogowska, Niziurski to pierwsze trzy nazwiska jakie przyszły mi do głowy, ale mógłbym wymieniać długo. Gdy zastanawiałem się, która zasługiwałaby na znalezienie się tym zaszczytnym zestawieniu, ostatecznie zdecydowałem się remis między powyższymi tytułami. Powieść Bahdaja różni się innych młodzieżowych pozycji tego autora tym, że jest o wiele poważniejsza i w zasadzie nie jest wesoła, choć oczywiście zdarzają się fragmenty wywołujące gromkie wybuchy śmiechu (głównie za sprawą duetu Romeo & Fuga). Ostatecznie jednak dominują tony dramatyczne, zwłaszcza w obliczu zakończenia, które nie jest happy ani unhappy, a po prostu życiowe. Dodatkowym atutem jest fakt, że pierwsza część powieści rozgrywa się w okolicach Ełku i Olecka, czyli tuż za miedzą. Może parę słów o fabule: Maciej Łańko wychowywany przez ciotkę, a gdy ta zmarła zamieszkały w internacie, pewnego dnia widzi swojego ojca, który przed wielu laty opuścił rodzinę, na ekranie świetlicowego telewizora. Rozpoznają go robotnicy siedzący nieopodal Maćka. Ojciec bohatera okazuje się być zasłużonym budowlańcem, który właśnie zakończył wraz z ekipą budowę jakiegoś Ważnego Budynku, a teraz jest fetowany i transmituje to telewizja. Rozgoryczony Maciek postanawia odnaleźć ojca i stanąć z nim twarzą w twarz. Do plecaka pakuje swoje ulubione lektury m.in. "Odyseję" do której autor świadomie nawiązuje, począwszy od samego tytułu.

"Krzysztof" zaś wyszedł spod pióra pana Aleksandra Minkowskiego, jego powieści też bardzo lubię, ale ta wywarła na mnie największe wrażenie. Krzysztof Smuga, wychowanek domu dziecka zwanego przez swych mieszkańców Rajem, zostaje usynowiony przez swoją daleką rodzinę (a może to tylko zbieżność nazwisk?). Nie może (a może nie chce?) dogadać się ze swoim nowym ojcem, powszechnie szanowanym lekarzem, dyrektorem miejscowego szpitala. Gdy Krzysztof przypadkiem wpada na trop historii ojca sprzed lat, która mogłaby rzucić cień na jego kryształową reputację, postanawia zbadać sprawę i w towarzystwie przyjaciela z Raju wyrusza do małego miasteczka w którym przed laty mieszkali jego nowi rodzice. To, czego tam się dowie, odmieni jego życie. W książce znajduje się mocna scena uderzenia palcami w oczy przeciwnika, nie umywa się to co prawda do łyżki z "Malowanego ptaka", ale w tamtym czasie zmroziło mnie na chwilę jak to czytałem. Na szczęście nigdy nie byłem zmuszony uciec się do tego chwytu, nikt też nie zastosował go na mnie, z czego cieszę się jeszcze bardziej.

Obie powieści mocno przeżywałem i do dzisiaj lubię od czasu do czasu do nich wrócić.

4. Czarna Kompania
Nie "Władca Pierścieni", nie "Wiedźmin", nie "Conan". To dziesięciotomowy cykl o oddziale najemników reprezentuje nurt fantasy w mojej bibliobiografii. Po pierwsze, nigdy nie lubiłem w fantasy dążenia do epickości; bohaterów potężnych magów i legendarnych wojowników, władców rozległych krain i sieci ich intryg. Tutaj znajdziemy co prawda te rzeczy, ale znajdują się one na dalekim planie. Bohaterem zaś jest tytułowa Kompania. Zgraja najemników z czterystuletnią historią, której tradycje i korzenie giną w pomroce dziejów i tylko sztandar i zwyczaj prowadzenia kronik będący obowiązkiem przekazywanym przez każdego Kronikarza swemu następcy przetrwała do tych czasów. Oprócz upamiętniania Kompanii, Kronikarz ma obowiązek, w wypadku rozgromienia Kompanii, dostarczyć kroniki do Khatovaru. Ale skoro pierwsze trzy tomy kronik zaginęły podczas którejś z kolejnych bitew, nikt już nie wie czy nazwa ta oznacza państwo, miasto, czy może jest to czyjeś imię. Nie wiadomo też jaka była pierwotna misja Kompanii. Obecnie po prostu wynajmują swoje usługi, temu kto jest w stanie za nie zapłacić. Ciekawym zabiegiem jest to, że kolejne książki stylizowane są do pewnego stopnia na wspomniane kroniki. Narrator pierwszoosobowy wciela się w postać Kronikarza. A w ciągu całego cyklu Kronikarze się zmieniają. I choć pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą, to w moim odczuciu różnica pomiędzy stylami poszczególnych Kronik jest fajnie oddana. Wspomnę też o ciekawym zabiegu użytym w jednym z tomów, w którym autor opisuje dwa z początku nie powiązane ze sobą wątki. Jednak w trakcie rozwoju fabuły historie te się zazębiają i okazuje się, że bohaterowie jednego wątku (Kompania) skazani są na zagładę w wypadku powodzenia bohatera drugiego (Marona Szopy, który na zawsze pozostanie dla mnie Szopą, mimo że w nowym tłumaczeniu przechrzczono go na Rozlewacza) i vice versa. I komu teraz kibicować skoro zdążyliśmy się już i z tymi i z tym zżyć?

Żeby było bardziej osobiście przyznam się, że bardzo czynnie udzielałem się na forum polskiej strony o Czarnej Kompanii (chyba już dawno nieistniejącej) używając ksywki Milczek zapożyczonej od jednego z moich ulubionych bohaterów cyklu i nawet brałem udział w tworzeniu interaktywnego fan fiction pt. "Świątynia Wiecznej Pożogi". Całkiem spoko to była historyjka (ale zaręczam, że nie dzięki moim rozdziałom) i szkoda że w żaden sposób jej nie zachowałem. A pamiętam, że pożyczałem ją któremuś koledze i to jeszcze na floppy disku. Ale któremu? A co to za różnica, i tak na pewno już tego nie ma. Podobno w internecie nic nie ginie, w taki razie apel do ludzkości: podeślijcie mi na mejla "Świątynię Wiecznej Pożogi".
Innym wątkiem osobistym jest fakt że w grę karcianą o nazwie Tonk, w którą w wolnych chwilach grali członkowie Kompanii, a której zasady dało się odczytać spomiędzy wierszy, w czasach gimnazjum rozegraliśmy z kumplami chyba milion partii.

Poza tym graliśmy trochę w erpegi osadzone w świecie Kompanii. W czasie jednej z sesji, mój kumpel Paweł Cuper, poprowadził nam scenę bitwy, która była wręcz majstersztykiem i do dziś pamiętam jak podczas nocnego odwrotu płynęliśmy wpław przez jakieś bagno, a potem i tak wszyscy zginęliśmy - dobry finał.
Z Treblosem prowadziliśmy wspólnie fajną sesję osadzoną na marginesie wydarzeń opisywanych w "Ponurych latach". Też wyszło całkiem spoko i w sumie chętnie bym wrócił do tych klimatów i poprowadził coś w tym stylu.

5. John Barleycorn czyli wspomnienia alkoholika/Szkice autobiograficzne
Wydanie pochodzące z księgozbioru mojego dziadka jest jednym z dziesięciu tomów dzieł zebranych Jacka Londona wydanych przez Iskry w bodajże 1957. Dziadek czytał mi opowiadania, ale po powyższą pozycję sięgnąłem już sam. Ciekawym jest fakt że było to jakoś w ostatniej klasie podstawówki, a może w pierwszej gimnazjum, czyli w czasach gdy nie znałem smaku alkoholu (zacząłem tankować "dopiero" w drugiej klasie gimnazjum). Przez długi okres wszystkie swoje przeżycia związane z alkoholem odnosiłem do tej powieści. Pamiętam nawet, że gdy piłem swoje pierwsze piwo w życiu na winklu przy starym ogólniaku, to myślałem o scenie w której London opisuje jak to pierwszy raz upił się piwem w wieku lat pięciu. Ale nie opowiadałem o tym głośno, bo przed swym współbiesiadnikiem, wspomnianym wyżej Treblosem świrowałem weterana. A po latach się zgadaliśmy i okazało się, że on też wtedy pił po raz pierwszy i zgrywał wirachę przede mną. Powieść ta jest w gruncie rzeczy autobiograficzna, a jak wszyscy wiemy biografia Londona wystarczyłaby do obdzielenia ładnych paru osób. Tutaj przedstawiana jest przez pryzmat jego relacji z alkoholem, który nazywa Johnem Barleycornem.

Nie mniejsze wrażenie wywarły na mnie znajdujące się w tomie "Szkice autobiograficzne" w których London opisuje różne swoje przygody z okresu gdy był trampem i przemierzał USA i Kanadę na platformach wagonów towarowych. Dość powiedzieć, że jego imiennik Jack Kerouac, mając osiemnaście lat przeczytał te opowieści i wtedy właśnie postanowił, że też zostanie takim włóczęgą. Jakie były tego efekty wszyscy wiemy (a przynajmniej powinniśmy). W jednym ze szkiców London wspomina jak ważne było dla trampa wyszkolenie się w opowiadaniu wymyślonych na poczekaniu kłamstw i dzieli się z czytelnikiem refleksją, że to być może to stanowiło podwaliny jego pisarskiej kariery. Scena gdy na posterunku policji musi udowodnić w obecności sędziwego marynarza swoją historię jako rzekomego chłopca okrętowego, jest jednocześnie przezabawna i przepiękna.

6. Piękni dwudziestoletni
Hłasko, Hłasko. Hłasko, Hłasko. Nikt mi o nim nigdy nie mówił, a i tak od zawsze miałem wdrukowane w świadomość skojarzenie Hłasko - genialny pisarz. Skąd mi to się wzięło? Nie mam pojęcia, jakaś mistyczna więź. Pewnego dnia znalazłem pośród domowego księgozbioru "Pięknych", zacząłem czytać, ale nie przebrnąłem. Główną przyczyną był zapewne zupełny brak wiedzy o postaci i epoce. Parę lat póżniej, będąc w liceum, wypożyczyłem z miejskiej biblioteki "Następnego do raju" i wsiąkłem. Przeczytałem wszystko od Hłaski na czym zdołałem położyć swe łapy, a na koniec postanowiłem dać drugą szansę "Pięknym". I od tej pory uważam ich za opus magnum tego pisarza i regularnie do tego utworu powracam. Gdy pracowałem kiedyś przy sadzeniu lasu, zakumplowałem się z Danielem D. w ten sposób, że gdy robiliśmy tam pewne drobne przewały, powiedziałem z głupia frant, że kojarzy mi się to z tym co Hłasko pisał w "Pięknych" o spuszczaniu wachy przez kierowców i sprzedawaniem jej na lewo. Daniel zrobił wielkie oczy i powiedział: "o kurwa, właśnie poznałem pierwszego człowieka, który czyta Hłaskę". Ja do tamtego momentu żyłem w przekonaniu, że Hłaskę znają wszyscy. Humor i siła autokreacji przebijające z tej lektury są czymś, co sprawia, że mogę książkę otworzyć na dowolnej stronie i nic już nie będzie dla mnie ważniejsze niż wspomnienia i przemyślenia Hłaskowera.

7. Boska komedia
Borges powiedział kiedyś, że "Boska komedia" jest lekturą, której nie da się nie zrozumieć. Jeśli nawet nie pojmiesz któregoś fragmentu, to pojmiesz przypis do niego. Wędrówka Dantego po Piekle, Czyścu i Niebie, będąca w istocie wędrówką po całej ówczesnej kulturze jest czymś, o czym nie czuję się na siłach pisać i mogę jedynie każdemu z czystym sumieniem polecić. Dzieło dzieł, zapowiedź Renesansu etc.

8. Zwrotnik Raka
Po maturze wyjechałem na studia do Białegostoku i tam kupiłem "Zwrotnik Raka", będący moim pierwszym kontaktem z prozą Henry'ego Millera. I choć niespełna sto kilometrów, które dzieliło mnie od rodzinnego miasta, było niczym w porównaniu z dystansem jaki przebył Miller emigrując z Nowego Jorku do Paryża, to bez wdawania się w szczegóły, w jego debiutanckim dziele odnajdywałem jakoś swoje przeżycia, odczucia i nawet przemyślenia. Toutes proportions gardées. Tym, co w utworach Heńka zachwyca mnie najbardziej, jest ogień. Te słowa płoną, żyją, można się nimi ogrzać, można się poparzyć. To przesycony wulgarnością hymn na cześć artystycznej i ludzkiej wolności. Stąd pochodzi jeden z moich ulubionych cytatów: "Nie mam gotówki, majątku, nadziei. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi". Co ciekawe nigdy tej książki nie przeczytałem jednym ciągiem. Zawsze, a przeczytałem ją chyba ze trzy razy, odbywało się to w ten sposób: pokaźny fragment-przerwa na dwa tygodnie-mniejszy fragment-przerwa na miesiąc-spory fragment-przerwa na tydzień etc. Gdybym miał wziąć książkę na bezludną wyspę, to wziąłbym tę i może wtedy, za którymś razem udałoby mi się ją przeczytać ciurkiem. Oczywiście mój system lektury w niczym nie umniejsza faktu, że w moim odczuciu jest to utwór genialny.

9. Moskwa-Pietuszki
Dzieło Jerofiejewa przeczytałem w okresie gdy, cytując pewnego rapera, śmigałem jak lunatyk, głównie po Suwałkach, prezentując sobą jakże jazzy look: katanka wygrzebana nie wiem z jakiego śmietnika, czapka a la żulik i delektowanie się ćwiartką pod sklepem. Chyba był to odpowiedni moment. Pierwsze zdania powieści są jednym z moich ulubionych książkowych otwarć:
Wszyscy powiadają: Kreml, Kreml. Od wszystkich o nim słyszałem, a sam nie widziałem go ani razu. Ileż to już (z tysiąc) na gazie albo na kacu przemierzałem Moskwę z północy na południe, z zachodu na wschód, z jednego końca w drugi, na wylot i na oślep - ale Kremla nie widziałem nigdy.
Bohater i jednocześnie pierwszoosobowy narrator Wieniczka podróżuje pociągiem z Moskwy do Pietuszek, a kolejne rozdziały biorą nazwy od kolejnych stacji kolejowych. Skojarzenie ze stacjami drogi krzyżowej wydaje się być całkiem na miejscu.

Posłużę się słowami tłumacza Andrzeja Drawicza, by przybliżyć nieco klimat utworu: "W istocie mamy do czynienia z kunsztowną, wielopiętrową parabolą w szatach ludowego śmiechowiska; z opowieścią o bezwyjściowości rosyjskiego losu, z którego ucieczką jest jedynie pijaństwo, ale i ono prowadzi donikąd." I jeszcze to: "Najkrócej: to rosyjski Kafka, ale r o s y j s k i właśnie, więc przełożony na inną wrażliwość i widzenie świata".

Polecam wszystkim audiobook w genialnej interpretacji genialnego Romana Wilhelmiego.

10. Na szczytach rozpaczy
Czuję się mały i nie wiem jak pisać o tej książce. Czytałem ją mając po lewej stronie Słownik Języka Polskiego, a po prawej Słownik Wyrazów Obcych. Poza tym miałem wtedy ostrego doła, z którego lektura mnie wydobyła. Klin klinem. Cioran debiutował tą książką mając dwadzieścia trzy lata. O tym staram się nie myśleć.

Do wyzwania nominuję panów z duetu Ambrose&Andrew, mojego przyjaciela Szymona T. i Bubamara Bandę, ale jako że nie mam facebooka, to ci ostatni dowiedzą się o tym zapewne dopiero wtedy jak się przetnę gdzieś z Pumanem czyli za miesiąc, a może za dwa lata.

4 komentarze:

  1. Twoja lista od pierwszej pozycji budzi mój szczery uśmiech. Rozrzewnienia, wesołości (w pozytywnym znaczeniu), itd. Sam jednak takiej listy nie jestem w stanie opracować, gdyż kryteria są dla mnie niejasne. Objaśnię na przykładach.

    „Potop” jest powieścią czytaną przeze mnie największą ilość razy. Rachubę zgubiłem koło czterdziestu :) Ale wcale nie uważam tej lektury za szczególnie wartościową. Man nawet wrażenie, że dla obcokrajowca, który nie docenia pięknej stylistycznie polszczyzny, pozycja ta ma więcej wad niż zalet. Dla mnie jest to uspokajacz, poprzez swą infantylność odrywający od realiów. Szerzej o tym pisałem tutaj. Po przeciwnej stronie postawiłbym książki, które przeczytałem tylko raz, ale polecam przy każdej okazji, jak choćby te spod pióra Zimbardo. Uważam, że są wartościowe dla każdego. Która z tych koncepcji jest bliższa określeniu „książka życia”? A przecież można i inne kryteria brać pod uwagę. Zrezygnuję więc z ułożenia listy dziesięciu i odsyłając do listy ulubionych moich lektur pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja poleciałem na żywioł, nawet się nie zastanawiałem, po prostu kolejne pozycje same przychodziły mi do głowy.

      "Potop" w zasadzie mógłby się znaleźć na mojej liście. Pamiętam, że za dzieciaka podczas którychś Świąt oglądaliśmy z rodzinką ekranizację na czarno-białym telewizorku i ja, widząc ten film po raz pierwszy, miałem szczękę na podłodze. Niedługo potem poprosiłem dziadka, by pożyczył mi książkę i skończyło się to tak, że w okresie 3-4 klasa podstawówki przeczytałem całą Trylogię.

      Usuń
    2. Dodam jeszcze, że w "złotych czasach melanżu" nasza imprezowa ekipa mocno mi się kojarzyła z kompaniją Kmicica. Toutes proportions gardées ;)

      Usuń
  2. "Czuję się mały i nie wiem jak pisać o tej książce" - trzeba być naprawdę wielkim czytelnikiem, by w ten sposób wyrazić swoje odczucia co do lektury. W takim razie muszę przeczytać tę pozycję, "Zwrotnik Raka" i "Pięknych dwudziestoletnich", bo w swoim czytelniczym zacofaniu nie zetknęłam się jeszcze bezpośrednio z Hłasko.

    Cudownie, że podjąłeś to wyzwanie i podałeś dalej. : )

    OdpowiedzUsuń