środa, 8 stycznia 2014

rozkminka o intruzie


"Intruz" to trzecia powieść Faulknera, po "Światłości w sierpniu" i "Koniokradach", za jaką się zabrałem. Zaczynałem jeszcze "Wściekłość i wrzask", nie przebrnąłem przez początek, ale zamierzam do niej powrócić w jakimś bardziej dogodnym momencie. Tymczasem zaś wziąłem na warsztat dzieło napisane na rok przed przyznaniem pisarzowi Nagrody Nobla. Mając już jako takie doświadczenie z faulknerowską prozą, wiedziałem mniej więcej czego mogę się spodziewać, bo zaznaczyć muszę, że wspomniane powyższe pozycje bardzo przypadły mi do gustu.

Na początku powinienem wspomnieć o rzeczy, która wiele osób może od "Intruza" odstraszyć, mianowicie o formie. Faulkner pisał tę książkę stosując jedną ze swoich ulubionych technik literackich - strumień świadomości. Po zakończeniu lektury usiłowałem sobie przypomnieć, czy było tam choć jedno zdanie pojedyncze. I dochodzę do wniosku, że, poza dialogami, chyba nie. Co więcej, bywało nieraz, że w misternie skonstruowane zdanie wielokrotnie złożone za pomocą nawiasów zostaje wtrącone kolejne zdanie, równie skomplikowane, a dotyczące jakiejś dygresji. Książka wymaga nieustannego skupienia, wystarczy chwila nieuwagi i już musimy cofnąć się o pół strony, by zorientować się o co w ogóle chodzi w zdaniu, które właśnie czytamy. Przyznaję, że mi przedzieranie się przez tę gęstwinę sprawiało jakąś, zapewne niejednokrotnie masochistyczną przyjemność, nie zdziwiłbym się jednak, gdyby ktoś w pewnym momencie miał dość. Ale taka już specyfika tego autora.

Jeśli kogoś poprzedni akapit nie odstraszył, to przejdźmy do treści. Umiejscowienie akcji nikogo nie zaskoczy, jesteśmy na amerykańskim Południu i doświadczamy tego każdym zmysłem. W mojej ocenie największym atutem powieści jest to jak sugestywnie Faulkner maluje słowem swoją krainę. Rzadko mam tak, by czytając książkę tak wyraźnie widzieć opisywaną w niej scenerię, zwykle skupiam się na fabule, relacjach bohaterów etc. W tym przypadku jednak najbardziej zachwyciła mnie możliwość zwiedzenia tak odległej, zarówno pod względem przestrzeni jak i czasu, krainy.

Akcja utworu opisywana jest z perspektywy nastoletniego, białego chłopca, Charlesa Mallisona. Jednak spiritus movens całej fabuły jest ktoś inny, a mianowicie niejaki Lucas Beauchamp, murzyn żyjący na ziemi pana Edmondsa, przyjaciela wuja młodego Charlesa. Przed kilkoma laty między Charlesem a Lucasem zawiązała się specyficzna więź, gdy ten ostatni uratował tego pierwszego przed utonięciem w strumieniu, w dodatku nie przyjął za to od niego pieniędzy. Teraz zaś pechowy murzyn oskarżony jest o zabójstwo, a co do jego winy nie ma najmniejszych wątpliwości, w końcu przyłapano go niemal na gorącym uczynku, gdy stał nad zwłokami Vinsona Gowriego, ze swym świeżo wystrzelonym pistoletem w kieszeni. Cudem nie zostaje zlinczowany na miejscu i szeryf zamyka go w areszcie, by tam zaczekał na uczciwy proces. Choć samo to czy się doczeka stoi pod znakiem zapytania, bowiem rodzina Gowrie, podobnie jak inne rodziny z podokręgu czwartego, siedziby osobników podejrzanego autoramentu do której nikt o zdrowych zmysłach nie wybiera się po zmroku, a murzyni omijają je nawet za dnia (tam właśnie miało miejsce zabójstwo), nie zwykła pozostawiać sądowi wymierzania kary za tego typu zniewagi.

Uwięziony Lucas prosi o wizytę wuja młodego Charlesa, wziętego adwokata Gavina Stevensa. Gdy jednak orientuje się, że ten nie uwierzy w jego tłumaczenia, swoje życie powierza w ręce jego siostrzeńca. To właśnie on rozpoczyna śledztwo, które rzuci światło na kulisy tajemniczego zabójstwa.

Sama intryga nie jest szczególnie wymyślna i chyba nawet nie miała taka być. Jest raczej pretekstem pozwalającym autorowi, na tle tej niecodziennej sytuacji snuć rozważania na temat sytuacji na Południu, relacji biali-czarni, rasizmu etc. Czyta się to ciekawie, zwłaszcza, że temat ten jest ukazany jako bardzo niejednoznaczny i trudny do ujęcia w jakiekolwiek ramy. Moją uwagę przykuły słowa jakie pisarz włożył w usta wuja-adwokata:
Pewnego dnia Lucas Beauchamp będzie mógł zabić białego człowieka strzałem w plecy tak samo nie narażając się na pętlę linczu czy płomień benzyny, jak gdyby to zrobił biały człowiek; przyjdzie czas, że będzie mógł głosować wszędzie i zawsze tak, jak biały człowiek, i będzie mógł posyłać swoje dzieci wszędzie do tej samej szkoły, do której chodzą białe dzieci, i podróżować wszędzie tam, gdzie i biały człowiek, tak jak podróżuje biały człowiek. Ale nie stanie się to w najbliższy wtorek.

Trzeba pamiętać, że wszystkich tych rzeczy, a także wielu innych, czarni byli pozbawieni w czasach gdy Faulkner to pisał. Na szczęście okazał się dobrym prorokiem, choć trzeba było jeszcze ładnych paru lat ludzkiego wysiłku, by te zmiany miały miejsce. A i dziś znajdzie się niejeden idiota dla którego te sprawy nie są oczywiste.

Jeszcze jedna refleksja naszła mnie w trakcie czytania "Inruza". Trudno mi określić kiedy konkretnie dzieje się opisywana tu historia, ale z kilku tropów wnioskuję, że jakoś po II Wojnie Światowej (chociażby odniesienia do bomby atomowej). Skoro książka opublikowana była w 1948, to przypuśćmy, że opisuje czasy "współczesne". Byłem w lekkim szoku, gdy zdałem sobie sprawę, że przecież jest to ten sam okres, w którym Jack Kerouac udał się na wyprawę autostopem przez całe Stany. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć jak to możliwe, że te dwa światy, wyzwoleni bitnicy i dźwigające jarzmo swych uprzedzeń Południe, mogły egzystować obok siebie. Cóż, zdarza się i tak, jak by podsumował Vonnegut. Pozwoliło mi to na pewno spojrzeć na Amerykę tamtego okresu z szerszej perspektywy.




Przeczytane w ramach wyzwania CZYTAM LITERATURĘ AMERYKAŃSKĄ
http://basiapelc.blogspot.com/p/czytam-literature-amerykanska.html

6 komentarzy:

  1. haha zaczęłam czytać i myślę sobie, ale trudna językowo i następnie czytam: "Jeśli kogoś poprzedni akapit nie odstraszył, to przejdźmy do treści." :))

    Regiony, stany Ameryki nawet w dzisiejszych czasach różnią się od siebie diametralnie, niemal wszystkim. Są miejsca totalnie zdziczałe w których mieszkają ludzie i wielkie unowocześnione metropolie.

    Akcja rzeczywiście nie porywa i tak sobie myślę (może się mylę), że to jednak bardziej taka męska literatura. Lubie męską literaturę, ale do tej jakoś mnie nie ciągnie, choć ciekawa jestem tego języka. Bo im trudniej, tym ciekawsze wyzwanie czeka czytelnika.

    Lubię książki z tej serii z Czytelnika.

    Jak tak sobie pomyślę, to chyba nie zetknęłam się jeszcze ze strumieniem świadomości (nawet wygooglowałam, żeby się upewnić. Używali Gombrowicz w Trans-atlantyku (nie czytałam), Nałkowska (nie kojarzę, żebym tam coś takiego wyczuła) i oczywiście w Ulissesie Joyce'a, który jest podobno nie do przejścia, jest drogą przez mękę :))
    Ciekawy wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nagadałam się, że hej! Przepraszam, że bez ładu to to i składu ;)

      Usuń
    2. Różnice pomiędzy poszczególnymi regionami są niby oczywiste, ale jak człowiek wsiąknie w lekturę opisującą realia jednego miejsca, to zapomina o pozostałych.

      Usuń
  2. Jeśli chodzi o książki na temat relacji czarno-białej w USA, to naczytałem się ich trochę, ale ponieważ autorzy zazwyczaj byli murzynami, znam ten temat niejako z drugiej strony. I rzeczywiście szokuje fakt, że podobne zdarzenia rozgrywały się w czasach młodości naszych dziadków - czyli nie jest to żadna prehistoria. O fałszu i obłudzie amerykańskiej demokracji chętnie pisali latynoamerykańscy pisarze, m.in. Sabato, którego dzieło niedawno czytałem. Pod sztandarem niesienia wolności i innych patetycznych haseł w Wietnamie używano napalmu wobec wiosek ze zwykłymi cywilami, by wykurzyć zarazę komunizmu, kraje Ameryki Płd. były bezlitośnie drenowane z surowców przez amerykańskie koncerny (m.in. stąd walka z lewicową partyzantką), w tym samym czasie wielu czarnoskórych obywateli ginęło w linczach, etc. Zatem z jednej strony beat generation, a z drugiej bezwzględna eksterminacja wytworzonego wroga :)

    Faulkner wydaje się bardzo ciekawym pisarzem, pewnie prędzej czy później sięgnę po jego prozę. Jeśli chodzi o białych wypowiadających się w swoich dziełach na temat Południa, to znam tylko Erskine'a Caldwella, ale jego proza wydaje się znacznie prostsza w odbiorze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem bardzo ciekawa, czy udałoby mi się przebrnąć przez tę pozycję i jeszcze czerpać z tego radość. Będę musiała koniecznie spróbować:)

    OdpowiedzUsuń