środa, 5 lutego 2014

rozkminka o nebrasce


Na ten film czekałem od dłuższego czasu, któregoś razu przypadkiem trafiłem na zwiastun i gdy tylko go obejrzałem, wiedziałem, że całość ma spore szanse, by przypaść mi do gustu. Czekałem więc cierpliwie, w międzyczasie film zdobył chyba jakieś nominacje do Oscarów, ale za bardzo tego nie śledziłem, więc nawet nie wiem co konkretnie, dość powiedzieć, że medialnie pozostawał raczej w cieniu swoich konkurentów. Gdy tylko miałem okazję (tzn. dzisiaj), urządziłem sobie prywatny seans. Co zobaczyłem?

Rzecz pierwsza, oczywista, film jest czarno-biały. Ja bardzo lubię taką stylistykę, są podobno ludzie, którzy nie potrafią jej zdzierżyć. De gustibus... Zaczyna się od ujęcia niedołężnego staruszka człapiącego poboczem. Po chwili zgarnia go policja. Okazuje się, że staruszek ów to Woody Grant. Właśnie otrzymał list z informacją, że wygrał milion dolarów i musi stawić się w Nebrasce (nie pamiętam nazwy miasta), by odebrać pieniądze. Mieszka w Montanie, więc ma kawałeczek do przebycia. Z posterunku policji odbiera go jego syn David, który wraz ze swą matką i bratem usiłuje wyperswadować Woody'emu szalony pomysł. To oczywiste, że list to zwykła podpucha, reklamówka dostarczana setkom ludzi. Stary jest jednak uparty i wciąż wymyka się z domu. W końcu David, który nawiasem mówiąc nie jest ze swego życia zadowolony i pragnie się od niego na chwilę oderwać, godzi się zawieźć ojca do Nebraski. Warto dodać, że jego relacje z ojcem nigdy nie były satysfakcjonujące. Woody to zatwardziały alkoholik, który nigdy nie interesował się życiem swoich bliskich. David w jakimś stopniu liczy zapewne na to, że może się to choć trochę zmienić dzięki wspólnej podróży.

Po drodze zatrzymują się w mieście z którego pochodzi Woody, by spędzić trochę czasu z mieszkającą tam rodziną. Staje się to pretekstem do rodzinnego zjazdu, a mówiąc bardziej górnolotnie, do sentymentalnej podróży w przeszłość ojca, którą dopiero teraz David zaczyna poznawać naprawdę. A dzięki niej poznaje samego ojca, jego zupełnie inny wizerunek niż do tej pory widział. Cała historia nie jest szczególnie wymyślna, tak naprawdę to kolejny film drogi, gdzie bohaterowie odbywając podróż w przestrzeni, w istocie zwiedzają niezbadane dotychczas rejony swojej jaźni, by w finale poznać lepiej samych siebie i wyciągnąć z tego takie czy inne wnioski. I na początku byłem, prawdę powiedziawszy, trochę rozczarowany, myślałem bowiem, że nie dostanę nic więcej niż całkiem dobry film. Jednak im dalej w las... Mniej więcej od połowy filmu, z minuty na minutę byłem coraz bardziej zahipnotyzowany, by w trakcie napisów gapić się w ekran słuchając towarzyszącej im muzyki, pogrążony w rozmyślaniach.

Trudno mi powiedzieć, co konkretnie doprowadziło do takich przeżyć. Gdyby dłużej się nad tym zastanowić, film niczym nie zaskakuje. Jego siła tkwi w emocjach drzemiących w bohaterach, które na różne sposoby, raz śmieszne, innym razem wzruszające, ale zawsze bardzo wyważone i pozbawione patetyzmu, powoli przedostają się do naszego systemu nerwowego, by całkowicie nami zawładnąć. Zwłaszcza że wszyscy aktorzy stanęli na wysokości zadania i oglądając kreowanych przez nich bohaterów, po prostu w nich wierzyłem. Trafił też do mnie chłodny obraz północnych stanów i ich małych miasteczek, w których czas zdaje się stać w miejscu. Całości dopełniała muzyka, idealnie współgrająca z pozostałymi elementami. Gdy tak się teraz nad tym zastanawiam, nie przychodzi mi do głowy nic, co mógłbym filmowi wytknąć. Na ten moment jest dla mnie pozbawiony wad. Może później coś sobie przypomnę. Albo gdy będę oglądał go drugi raz (zrobię to na pewno), już bardziej krytycznym okiem uda mi się coś wypatrzeć.

Póki co jednak polecam go każdemu, a zwłaszcza fanom amerykańskich filmów drogi, filmów czarno-białych i filmów, nomen omen, rozkminkowych. Nie zawiedziecie się (raczej - cholera, zawsze muszę się asekurować).

2 komentarze:

  1. Może się skuszę. Stany to ciekawy eksperyment.Niby jeden kraj, ale tak naprawdę to zlepek różnych rzeczywistości; bardziej od siebie odmiennych, niż inne niezależne państwa. Każde stwierdzenie o Stanach jest prawie fałszem, gdyż prawie nie ma jednych, uśrednionych Stanów. Filmy ukazujące USA z innej niż zwykle, mniej znanej perspektywy, są więc wartościowe już choćby z tego powodu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fanem ruchomych obrazków nie jestem, ale ten film, przynajmniej na podstawie Twojej recenzji, wydaje się dość interesujący - będę musiał poważnie rozważyć jego obejrzenie :)

    Podpisuję się przy tym, co napisał Andrew - USA to taki niesamowity kocioł, że aż dziw, że to wszystko trzyma się kupy. Indianie, mormoni, czarni, purytanie, Ku Klux Klan, masa imigrantów, Bukowski, Miller, Kerouac, Hollywood z całym tym badziewiem, plastikiem i efektami specjalnymi - mnie ten kraj zarówno przeraża jak i fascynuje :)

    OdpowiedzUsuń