Przyznaję, że raczej nie zdarza mi się odwiedzać galerii sztuki, choć oczywiście zdarzają się wyjątki od tej reguły (na przykład gdy ciśnie mnie dwójka i szukam kibla). Często za to włóczę się ulicami miasta i coraz częściej dochodzę do wniosku, że to właśnie wśród zaułków i bram możemy trafić na ulotne przebłyski czegoś nieuchwytnego co porusza w nas czułe struny. W ostatnią sobotę, wraz z dwoma Szymonami - T. i Z. - przemierzyliśmy szlak wzdłuż rzeki Netty, od mostu do jeziora Necko. Był już dość późny wieczór i na każdej mijanej przez nas ławce odbywał się mniej lub bardziej huczny bankiet. Z samych urywków rozmów można byłoby ułożyć wiersze jeszcze mniej zrozumiałe niż te Białoszewskiego, tak kreatywni są ludzie jeśli chodzi tworzenie swego indywidualnego języka. Jednak spontaniczna potrzeba wyrażenia siebie objawia się także na inne sposoby, co mogłem zaobserwować dziś pokonując tę samą trasę za dnia.
Taka, mogłoby się wydawać zwykła bulwarowa ławka ocieniona daszkiem, skrywa pod swym okapem, ekspozycję, która gdyby wystawić ją w jakiejś Zachęcie czy czymś takim, na pewno wywołała by liczne dyskusje i interpretacje, może nawet Stanisława Celińska wpadła tam z dynamitem. W takich warunkach nie będzie o niej głośno, nie przetrwa też długo, góra do najbliższego weekendu. To jednak czyni ją tym bardziej elitarną. Oczywiście te marnej jakości zdjęcia są ledwo namiastką tego, jakie wrażenie odnosi się widząc to na żywo, ale czułem się w obowiązku to utrwalić. Mnie najbardziej intryguje co symbolizować ma ta jedna wysoka i ciemna butelka wyraźnie odróżniająca się pękatych butli noszących godło Agropol (zawsze je lubiłem, 900 mililitrów, człowiek mógł wziąć solidnego łyka, bez obaw, że zaraz zabraknie). Może jej szlachetny kształt i wysoka szyjka uświadamia nam sytuację artysty, który zawsze w jakiejś mierze pozostanie wyróżniający się spośród go pospolitości?
Zadziwia mnie też dająca się tu zauważyć pewna forma metafizycznej ciągłości międzypokoleniowej. Pamiętam bowiem, że "za moich czasów" pod daszkiem wznoszącym się nad ławką położonej w zupełnie innym punkcie rzeki, jakieś artystyczne dusze skrupulatnie wytapetowały całe wnętrze torebkami po Leśnych Dzbanach. Żałuję, że wówczas tego nie sfotografowałem. Byłby materiał do porównań.
Ja również optuję za demonstracją artystycznej odmienności. Subtelne rysy, wrażliwa dusza, ale w udziale pozostaje trudna rola nosiciela piętna "inności", które w naturalny sposób wyklucza poza społeczny nawias, zmuszając do wegetacji na pograniczu. W dodatku konieczna jest nieustanna walka o możliwość ekspresji swojego wnętrza oraz ciągła ochrona własnej niezależności. Wysokość butelki również nie pozostaje bez znaczenia. Artysta jako osobnik z bardziej wyostrzonym aparatem odbiorczym rejestrującym rzeczywistość z reguły widzi więcej, horyzont jego umysłowych zainteresowań i pasji jest szerszy niż w przypadku zwykłego śmiertelnika, reprezentowanego przez agropolową butelczynę. Fascynuje mnie ponadto samo ulokowanie wystawy. Zdecydowanie wygodniej byłoby ustawić szkło na ziemi, ale pewnie taka podniebna lokalizacja także posiada swoją symbolikę. Ja interpretowałbym to jako stan ducha, jaki uzyskuje człowiek, którego ciało napojone jest tego typu szlachetnym trunkiem. Zdecydowana większość bodźców płynących z otoczenia zostaje odcięta, za to wzmocnieniu ulegają pozostałe, pozwalając w ten sposób znacznie lepiej koncentrować się na wybranym temacie. Odpływają codzienne troski, czy zmartwienia, proza życia pozostaje gdzieś na poziomie gruntu, a człowiek wznosi się ponad nią. Zaiste piękny okaz sztuki udało Ci się uchwycić!
OdpowiedzUsuńAleż to... urokliwe.
OdpowiedzUsuń