sobota, 17 maja 2014

rozkminka o PISARZU

MAREK NOWAKOWSKI
1935 - 2014


Wczoraj, w wieku 79 lat, zmarł Marek Nowakowski. Dowiedziałem się o tym za pośrednictwem Lubimy Czytać. I muszę przyznać, że aż sam się dziwię, jak bardzo ta śmierć mnie poruszyła. Bo przecież gdybym miał sporządzać jakieś rankingi ulubionych pisarzy czy takich, którzy wywarli na mnie największy wpływ, nie jestem wcale pewien, czy Nowakowski zostałby w nim ujęty na jakiejś znaczącej pozycji. Czyżby wychodziło na to, że w tym przypadku sprawdza się przysłowie mówiące, że "nie docenisz, dopóki nie stracisz"? A może powodem mojego poruszenia jest w głównej mierze to, że dzień wcześniej w dyskusji na wspomnianym LC zamieszczałem link do filmiku, w którym pisarz pokazywał swój księgozbiór? Filmik przy tej okazji sobie odświeżyłem i może teraz przemawia przeze mnie jakaś irracjonalna, anachroniczno-zabobonna obawa, że wywołałem tym wilka z lasu, że gdybym siedział cicho, to i świat zrewanżowałby się tym samym, a tak pokazał mi gdzie raki zimują. Ale chyba za dużo tu tego "ja", "mnie", "mi"; czuję, że w tej sytuacji nie powinienem się skupiać na sobie, ale dochodzę do wniosku, że nie jestem chyba w stanie pisać o czymkolwiek nie przepuszczając tego przez pryzmat swojej osoby. Pocieszam się tym, że pan Marek chyba by to zrozumiał, tak przynajmniej mi się wydaje, gdy myślę o tym jak pisał i jak do pisarstwa podchodził. Może tylko samego siebie oszukuję, może to tylko mój obraz, który przez lata stworzyłem na swój użytek, ale nawet jeśli, to co z tego. O czyim niby obrazie miałbym pisać? Tylko swój mogę przedstawić od biedy precyzyjnie.

Pierwszy raz z twórczością Nowakowskiego zetknąłem się jakoś w liceum. Zaczytywałem się wtedy w Hłasce i Himilsbachu, matka podsunęła mi więc wygrzebanego gdzieś z zakamarków domowego księgozbioru "Księcia nocy". Trzy opowiadania, z których tytułowe najbardziej zapadło mi w pamięć. Opowieść o dwóch młodych chłopakach z przedmieścia, którzy zafascynowani wielkomiejskim półświatkiem, w ich mniemaniu barwnym i pełnym przygód środowiskiem przestępczym. Ich drogi przecinają się tam z niejakim Księciem Nocy, starszym mężczyzną, który bierze ich pod swe skrzydło, roztaczając przed nimi fascynujące opowieści o swych dokonaniach i wizje tego, co w przyszłości osiągną działając razem. Gdy chłopcy nabierają więcej doświadczenia i coraz lepiej poznają świat, do którego trafili, oczywistym staje się, że Książę to nic więcej jak kliniczny przypadek mitomanii. W jego słowach nie ma nawet krzty prawdy, choć trudno powiedzieć, że kłamie, skoro wierzy we wszystko co sam mówi. Wiara złodziejska nie ma jednak takich dylematów, w ich kminie jest to po prostu farmazon, który nie zasługuje na nic więcej jak pobłażliwy uśmiech. Gdy chłopcy przejrzą na oczy, jeden z nich machnie ręką i zdecydowanie odetnie się od niedoszłego herszta, ale drugi (narrator) wciąż będzie Księciu towarzyszył, trudno powiedzieć, czy z powodu współczucia jakim go obdarza, czy z powodu współczucia jakim obdarza samego siebie, tak głęboko wierzącego w piękno nieistniejącego świata. Na, nomen omen, marginesie dodam, że na podstawie opowiadania powstał całkiem niezły Teatr Telewizji z Janem Fryczem w roli Księcia.

Nowakowski na kartach swych książek zaklął świat, którego już nie ma, a który bezskutecznie upamiętnić chciał złodziej Busio, bohater innego opowiadania. I choć Busiowi się to nie udało, to jednak to co chciał ocalić przetrwało, właśnie dzięki młodemu pisarzowi, który zafascynowany drobnym złodziejaszkami, paserami, prostytutkami(zwanymi podówczas gruzinkami, gdyż swych klientów przyjmowały wśród gruzów), wszedł pomiędzy nich i o nich pisał, jednak nie z pozycji reportera czy socjologa, a kogoś, kto zrównał się w prawach ze swoimi bohaterami (sam zaliczając epizody więzienne) i zaprzyjaźnił się z nimi. Powojenna Warszawa, obskurne knajpy i mieszkania, mety i meliny, a rzecz najważniejsza to ludzie, którzy w tych "okolicznościach przyrody" funkcjonują jak w każdych innych, bo takie jest życie i innego nie będzie. Na stronach debiutanckiego zbioru opowiadań "Ten stary złodziej" i w kolejnym zatytułowanym "Benek Kwiaciarz", pozornie może nie dzieje się wiele, ot takie tam epizody typów z marginesu. Jednak każdy taki epizod skłania czytelnika do licznych przemyśleń, z reguły wywołując przy tym jakąś trudną do opisania melancholię.

Nowakowskiego usiłowano wtłoczyć w ramkę "drugiego Hłaski", zwłaszcza po tym jak ten wyjechał z Polski i trzeba było kimś zapełnić wyrwę jaką po sobie pozostawił. Autor "Księcia Nocy" miał pecha, nie dość, że podobna tematyka, to jeszcze byli imiennikami. Padło na niego i jak wspomina w "Piórze. Autobiografii literackiej", bardzo był z tego powodu sfrustrowany. Bo choć twórczość Hłaski cenił i jak można wywnioskować z opowiadania "Nocny gość" fascynowała go i wywarła na nim duży wpływ, to przecież w swym pisaniu chciał zawrzeć siebie i swój świat, a nie być sprowadzanym do w gruncie rzeczy deprecjonującego określenia "hłaskoidem". Moim zdaniem może spać spokojnie. Jego opowiadania to zupełnie inna bajka niż u Hłaski, inni bohaterowie, inne problemy, inne rozłożenie akcentów. Inne emocje wywołane u czytelnika, nieco inne przemyślenia. Jego twórczość, a przynajmniej to co do tej pory przeczytałem, jest chyba mniej wyreżyserowana, teatralna, bliższa gawędzie, którą snuje przed kolegami podejrzany typ stojący na winklu. Jak sam pisarz wspominał, chodziło mu o to, by jak najwierniej oddać prawdę, nie zmieniał nawet pseudonimów osób, których losy stawały się kanwą jego prozy, a po pierwszych sukcesach literackich koledzy żartowali "uważajcie co mówicie przy Marku, weźmie i opisze".

Wczoraj przed pójściem spać zdjąłem z półki zbiór opowiadań zatytułowany "Chłopak z gołębiem na głowie". Po raz pierwszy opublikowany w 1979 ukazuje inny świat niż opowiadania z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. To co wówczas fascynowało i przyciągało, teraz jest już historią, którą najczęściej można jedynie wspominać. Narrator teraz w większości przypadków uznany pisarz, który od czasu do czasu natyka się na kolegów z dawnych lat, bohaterów swych wczesnych opowiadań, którzy dawne czasy wspominają chyba z mniejszym niż on sentymentem. Kartkowałem zbiorek, na chybił trafił wybierając opowiadania, jedne czytając w całości, inne pobieżnie gdyż tak dobrze je pamiętałem, że wystarczyło przeczytać kilka zdań. I w końcu trafiłem na "Patokę". Znów mamy do czynienia z narratorem i jego kolegą, mogliby to nawet być ci sami chłopcy co w "Księciu Nocy" tyle że ładnych dwadzieścia lat później. Kiedyś bandyterka, włamy i odsiadki, dzisiaj narrator jest pisarzem, a jego kumpel fryzjerem. Wciąż się przyjaźnią, od czasu do czasu spotykają, często jeden do drugiego dzwoni w nocy, by poużalać się nad swym losem. Albo gdy w gazecie napiszą, że schwytano Patokę. Patoka to stary złodziej, w czasach gdy narrator z kolegą jako młode szczawie odsiadywali wyrok na Gęsiówce, był już żywą legendą traktowaną z największym szacunkiem. Lata, które minęły, upłynęły mu na kolejnych włamaniach, odsiadkach i ucieczkach. Teraz "po udanym włamaniu do zagranicznego przedstawicielstwa handlowego, skąd zabrał kilkanaście tysięcy dolarów, Patoka ruszył w Polskę, wydawał bankiety, występował jako poseł", by następnie "wyrąbać jakieś byle jakie mieszkanie" i na tym wpaść. Narrator przypadkiem trafia na jego proces i w tym starym człowieku, w jego oczach, dostrzega wciąż płonący silnym płomieniem ogień, który w nim i w jego przyjacielu już dawno się wypalił. Teraz mogą tylko mieć nadzieję, że Patoka ucieknie po raz kolejny, tylko to może spowodować, że znów, choć na chwilę, odniosą wrażenie, że życie ma jakiś sens.

" - Musiał rąbać - uznał Stefan - bo artysta. Bez rąbania nie ma dla niego życia."
"I pomyślałem też, że wszystko w jego życiu poza tymi śmiałymi włamaniami, długimi latami więzienia, a potem napiętym wyczekiwaniem na szansę ucieczki, więc wszystko to inne: kobiety, smak spokoju, rodzina, ciepło i rozkosz bezczynności było nieważne. (...) Pozazdrościłem mu tej żelaznej konsekwencji choć jednocześnie te lata więzienia, długie jak niejedno życie, mroziły wyobraźnię."

Czytając to doszedłem do wniosku, że w moim pojęciu to właśnie Nowakowski był takim "Patoką pióra", artystą, który "musiał rąbać". Życie wtedy było coś warte, gdy można było o nim napisać. W jego przypadku pisanie mogło skończyć się dopiero wraz z końcem życia, czego wczoraj byliśmy niestety świadkami. Na zawsze jednak zapamiętamy i darzyć będziemy podziwem, a także czerpać dla siebie jakieś poczucie sensu z jego żelaznej pisarskiej konsekwencji i lat, dłuższych niż niejedno życie, spędzonych w celi twórczej samotności.


4 komentarze:

  1. Parę tygodni temu oglądałem wspomniany odcinek "Sztuki czytania" z Markiem Nowakowskim i obiecałem sobie, że zapoznam się z jego twórczością. Nie zdążyłem. Może śmierć pisarza zmotywuje mnie do szybszego sięgnięcia po jego dorobek artystyczny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, to wypadałoby zapoznać się z jakimś jego utworem, skoro tak wspaniale o nim napisałeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam ci wpis o Nowakowskim mojej blogowej koleżanki:
      http://beata-szczurwantykwariacie.blogspot.com/2014/05/pamieci-marka-nowakowskiego.html

      Usuń
  3. Poruszająco napisałeś o pisarzu. Nic dodać, nic ująć. Ja też wczoraj sięgnęłam po ten sam zbiorek, czyli "Chłopaka z gołębiem na głowie". Przeczytałam ponownie "Kiedy ranne wstają zorze", zwłaszcza że TVP Kultura wyemitowała etiudę filmową nakręconą na podstawie tego opowiadania. Zaskoczyło mnie, jak bardzo ta nowela jest aktualna w swej wymowie, mimo że jej akcja dzieje się w PRL-u, dokładniej w latach 70. Bo czy i dziś nie obserwujemy karierowiczostwa i lizusostwa? Sportretowanych w tym zbiorku ludzi spotykamy na swoich drogach życiowych i zawodowych, zmieniło się tylko tło. Uważam, że wartość prozy Nowakowskiego jest nieprzemijająca.
    Pamiętam te fragmenty z "Pióra" o Augustowie. Lubił Mazury, a także Bieszczady. Jestem bardzo ciekawa tej książki kolejnej autobiograficznej. Niestety ostatniej...

    OdpowiedzUsuń